Do sztyletu
Lemnoski bożek ukuł ciebie
Dla nieśmiertelnej Nemezydy,
Wolności stróżu, mścicielu jej w potrzebie,
Ty ostatnia obrono od krzywdy i ohydy!
Gdy milczy grom Jowisza, gdy drzemie miecz zakonów,
Tyś wykonawcą klątwy, nadzieją leczysz straty;
Ty się ukrywasz w cieniu tronów
Pod złotym haftem dworskiej szaty.
Jak płomień z piekła, jak bogów błyskawica
Bije nieme twe ostrze w same oczy tyrana;
Spojrzy i zadrżą jego lica
Choć uczta huczy mu pijana.
Wszędzie go cios odszuka twój nieomylny
Na lądzie, morzu, w namiocie czy w kaplicy,
Za pewnym zamkiem, w orszaku straży pilnej,
Na łożu przy oblubienicy...
Cezara koń prze nurty Rubikona
Pod Rzym i w Rzymie prawo kona;
Ale powstała wnet Brutusa wolna dusza —
Sztylecie, szukasz krwi — i martwy tyran ściska
Nieczuły marmur Pompejusza.
Wyrodek rewolucji, pochlebca tłuszczy mściwej
Jadem zaprawia krwawe mowy;
Nad trupem wolności bez głowy
Nowy kat stanął obrzydliwy.
Apostoł to zniszczenia i silny swą ohydą
On piekłu nowe przeznacza ofiary —
Ale mu wyższy wyrok pomsty zesłał dary:
Ciebie z dziewicą Eumenidą.
Swobody męczenniku, młody wybrańcze spisku,
Zandzie, tyś padł na rusztowaniu:
Lecz cnoty promień w praw zaraniu
Zabłysnął na twym popielisku.
Cień twój tam stanął dla Niemców zagrzania
I na męczeńskiej twej mogile,
Zagładą grożąc carskiej sile,
Błyszczy twój sztylet bez nazwania.