Dla nich ryby skrzelami pracują w szafliku,
mając na ustach ciszę i krwawiące rany.
Dla nich kuchnia rozbrzmiewa od wrzasku i krzyku
gardzieli podrzynanych i szyj ukręcanych.
Oni to piją grozę z krwią zabitej kaczki
i warzą głowy dzieci: — zadziwionych cieląt.
Wypruwają wnętrzności, krzycząc: flaczki, flaczki,
i jedzą je w niedzielę z rodziną się dzieląc.
Lubią wody na smaku bezradnych piszczeli,
wszechzwierzęce girlandy cynicznej kiełbasy,
krwawe raki z piekielnej wyjęte kąpieli
i baraniego ciała bronzowe atłasy.
Rozsmarowują trupy na niewinnym chlebie,
obwąchują zająca czy aby dość skruszał,
z martwym ozorem w zębach czują się jak w niebie,
i do cudzego mózgu śmieje im się dusza.
Pożerają, dymiący jak nowe cmentarze
te stroskane przystawki, te gorzkie potrawy —
Karki im nabrzmiewają, obwisają twarze,
na których śmieszek hjeny zakwita, trupawy.
ale źrą ją na stypie, w dzień pogrzebu radcy,
i zezują miłośnie do gęsiej wątroby
bujni brzuchem jedynie, a łysiną gładcy,
a twardzi tylko sercem — i w całej stolicy
głośni — ale mlaskaniem, smętni biesiadnicy.