Byłaś mi wszystkiem, o miłości moja,
Za czem duch tęskni jakby za mirażem,
Czarowną wyspą, o miłości moja,
I żywej wody źródłem i ołtarzem,
Który sam Pan Bóg w żywe kwiaty stroi,
I wszystkie kwiaty owe były — moje!
O śnie, zbyt cudny, abyś trwać mógł dłużej, Świetlna nadziejo, obrazie anioła, Coś po to błysnął, aby zniknąć w burzy... Naprzód! Głos jakiś ku Jutru mnie woła, Lecz duch mój w przystań, co się wiecznie chmurzy, Wciąż zapatrzony — na Przeszłości czoła, Bezsilny krąży śród błędnego koła.
Bo oto iście — biada mi, o biada!
Zagasły wszystkie mego życia słońca;
Nigdy już — nigdy już — nigdy! powiada
Głos mi tajemny, co od mórz bez końca
Po brzeg piaszczysty — strasznem echem włada:
Dąb nie zakwitnie, co go grom roztrąca,
Ani rannego orła lot, co spada!
I życie moje — to bólu zachwyty — A nocy moich bezsenne marzenia Płyną, gdzie oczu twoich blask ukryty, Tam, kędy ślady twoich nóg stąpienia.