Przejdź do zawartości

Dla pokrzywdzonych

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Karolina Szaniawska
Tytuł Dla pokrzywdzonych
Pochodzenie Bluszcz, 1907, nr 2
Redaktor Piotr Laskauer
Wydawca Piotr Laskauer
Data wyd. 1907
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dla pokrzywdzonych.


Dopóki na straży rodzin nie stanie hygiena jako posłanniczka gruntownie zrozumianej i praktykowanej moralności, dopóki wyrok jej nie zacznie stanowczo decydować o zawarciu, lub zerwaniu zamierzonych związków małżeńskich, dopóty mnożyć się będą blade cienie dziecięce, które samym wyglądem swoim straszne rodzicom zadają pytanie:
— Czemuście nas do życia powołali?
Co winna matka?
Obwiniać ją, że pokochała i nieświadoma oddała się z ufnością człowiekowi wybranemu?...
A ileż razy bywa, że nie pokochała nawet, lecz w nią wmówiono obojętny związek, nakazano, wmuszono prawie, dla korzyści osobistych, które miały być jej szczęściem, lub wprost z niedbalstwa, aby córkę wypchnąć z domu i kłopotu się pozbyć.
Gdy zostanie matką dziecka, dotkniętego rachityzmem, skrofułami, gruźlicą kości, niedorozwojem psychicznym, jakże jest nieszczęśliwą. Kroplę po kropli spija codzień z czary bólu wciąż pełnej do samego kresu życia.
Ponosi karę, choć nie zawiniła, bo czy sama wzięła w spadku po ojcu, dziadach, pradziadach zarodki nałogów albo chorób i dziecku je swemu przekazała, czy zaślubiła morfinomana, alkoholika, syfilityka lub innego nałogowca, tu i tam padła ofiarą wadliwych pojęć moralności w społeczeństwie, czy też jej stępienia. Gdyby wiedziała, co ją spotkać może, ją, dla której do niedawna zmorą najcięższą, najfatalniejszym obrazem przyszłości było staropanieństwo — czyż nie wolałaby pójść przez życie sama, nie zaznać uciech macierzyńskich, ale i nie wypłakać łez tak strasznego bólu i bezmiernej goryczy!
Niebezpieczeństwo, grożące przyszłej generacyi, oraz niedola matek, które ją na świat wydać mają, powinnyby rozbudzić sumienie społeczne, przerazić je, wstrząsnąć niem do samego rdzenia.
Co będzie, gdy stan taki potrwa w dalszym ciągu! Do jakiego zwyrodnienia dojdzie ludzkość! Czy istnieje w ogóle jutro, czy można sobie wyobrazić przyszłość znośną wobec tego mnóstwa nieszczęśliwych?...
Konieczną jest pilna a światła kontrola zdrowia młodzieży w ogóle, zwłaszcza zaś młodzieży męzkiej, a nadewszystko tej, która zamierza zakładać rodzinę. Nie wolno i wprost się nie godzi traktować tej sprawy z faryzeuszowską wstydliwością, z jaką większa część rodziców względem niej się zachowuje. Należy ją postawić w jasnem świetle dziennem, wyraźnie, bez alegorycznych zwrotów i wykrętów. Dość już wyrządził krzywdy ten obłudny system, by raz na zawsze go odrzucić i wszelkiemi siłami ochraniać kobietę od złego wyboru małżonka.
Zależna prawnie i majątkowo, niech pod tym względem, najważniejszym, będzie zabezpieczoną z ramienia społeczeństwa. Nie ona sama tylko zyska na tem, lecz rodzina, w rodzinie zaś społeczeństwo-ludzkość.
Kto nigdy nad tą kwestyą nie zamyślił się smutnie, niechaj idzie ze mną na ulicę Hożą N-r 78.
Na parterze, po stronie lewej od wejścia, w dwóch pokoikach, bardzo ubogich, bo o tem dziele miłosierdzia mało kto wie chyba, mieści się zawiązek przytułku dla epileptyków i idyotów. Jest ich tam ośmioro, gdyż niema gdzie pomieścić więcej — ale jakie!...
Dwoje, dorosły chłopiec i dziewczyna kilkunastoletnia, podlegają częstym napadom epilepsyi, — czasem ledwie się prześpią po jednym ataku, chwyta ich zaraz drugi. Chłopiec, mężczyzna pełnoletni, ma wygląd dziecka, pojęć żadnych, nawet instynktów, nawet świadomości, że żyje, jada, sypia. Zupełne niedołęztwo.
Oboje nic nie mówią.
Jest dziewczyna, którą nauczono pończochę robić; — ileż cierpliwych starań wymagała ta nauka, ile wyrozumiałości anielskiej!... inną zastałam przy szyciu, choć to biedne dziecko ledwie odrobinę widzi. Dwie wspomniane dziewczynki mają paroksyzmy słabsze i nie tak częste.
— To wszystko dzieci pijaków, — mówiła młoda dozorczyni.
Rozmowę naszą przerwała dziewczynka lat czterech do sześciu, bełkocąca: mamo, mamo! i gestykulująca żywo.
Ten jeden wyraz umie.
Na twarzy ma uśmiech, łagodne spojrzenie panienki pocieszyło ją. Zrozumiała, wyciągnęła ręce. Po chwili znalazła się w nich kromka chleba.
Ta potrafi się upomnieć. Wie, że jest głodna, kocha panienkę, do matki, która ją odwiedza, nie chce mówić. Paroksyzmy miewa rzadziej, od czasu, gdy jest tutaj.
Litościwe ręce zaopatrzyły dzieci w piłkę gumową, widziałam kręgle, grać w nie jednak nie umieją; stoliki, ławy, bardzo proste i ubogie.
Lato nieszczęśliwa gromadka na wsi przepędziła. I dzięki Bogu! Wobec dwojga zupełnie niedołężnych, z których jedno siedzi w fotelu, drugie na łóżku spoczywa i o siłach własnych z miejsca się nie ruszają, nie wiedzą o potrzebach swoich, więc są niechlujne mimowoli, powietrze dobre trudno tu utrzymać.
Gdy odwiedziłam ten przybytek nędzy na jesieni, dzieci nie było jeszcze. Miały powrócić w pierwszych dniach Października. Szanowna opiekunka i założycielka zakładu znajdowała się również na wsi. Adres jej: Wspólna 59.
Kto ona?
W czasie największego uniesienia, pod wpływem nadziei, zmian i ulg dla kraju — później w epoce najsilniejszego teroru represyi, na schodach kościoła ś-go Krzyża, czasem na ulicy, widywaliśmy osobę niemłodą, tęgą, z puszką kwestarską, na której przechodzień czytał napis: „Dla idyotów.“
Niektórzy urągali, śmieli się.
— Idyotka!
Ktoby o nieszczęśliwych myślał, gdy po latach tylu pierwszy raz otwarcie powiewały orły białe!... Wszyscy biegli z kościołów ucieszeni, radośni. Na jedną, krótką chwilę... Wielu nie doczekało jutra.
Nastąpiły dnie ucisku, trwające dotychczas, dnie długie, ciężkie. Z jednej strony bagnet żołnierza, z drugiej browning bandyty. Z jednej ucisk rządowy, z drugiej teror i namiętne wrzaski stronnictw. Takie warunki nie sprzyjają również dziełom miłosierdzia.
A jednak, mimo okoliczności najmniej sprzyjających, mimo czasów, w których człowiek człowiekowi, brat bratu, rodak rodakowi nie wilkiem był nawet lecz szakalem, dzieło miłosierdzia spełnione zostało.
Ubożuchny, niby stajenka Jezusowa, dostojny wszakże świętem zadaniem swojem i zadanie to w miarę sił już spełniający, przytułek dla idyotów tuli garstkę upośledzonych, od kolebki aż do grobu beznadziejnie chorych i niezdolnych się rozwinąć.
Założycielka jest osobą nader światłą, ukończyła wydział lekarski, a ponieważ obowiązki swoje jako matka już wypełniła, dzieciom własnym los ustaliła, poświęca się dzieciom cudzym, najnieszczęśliwszym, jakie Bóg do życia powołał. Nazwisko jej — Popławska. Polecam zakład pamięci i sercu czytelniczek.
Wszystkiego tam brakuje, więc wszystko się przyda: meble, stara bielizna, odzież, pomoc pieniężna, produkty w naturze, i grosz wdowi i rubel. Na rozwój zakładu, bo zgłoszeń już są setki, gdyż instytucyi takiej dotąd niema u nas, potrzeba dużo. Epileptyków, głuptaków, idyotów w wielu, niestety, rodzinach spotykamy, pierwsi rozbijają sobie głowy o kamienie uliczne, drudzy, zostawieni bez opieki, podlegają wypadkom, lub spełniają przestępstwa, nawet zbrodnie.
Przytułek o zakresie jaknajszerszym, ileżby zyskał pensyonarzy, ile pensyonarek!... By odpowiedział potrzebom w zupełności, winien mieć warsztaty rzemiósł mniej skomplikowanych, lekarzy własnych, oraz pedagogów. Blade iskierki zdolności dają się rozdmuchać, stworzenie upośledzone może zyskać chociaż minimalny rozwój, przy traktowaniu odpowiedniem wątłej inteligencyi, niby roślinki pod kloszem. Praca to mozolna, lecz nie bezowocna. A co za radość, gdy się uda, jakiem zadowoleniem błogiem napełnia serce, jaką uciechą i dumą. Gotowi jesteśmy sądzić, że oto znaleziony został klucz cudowny do sezamu ducha, więcej nawet, żeśmy tego ducha sami zbudowali. Rozbudziliśmy go z martwoty, ze snu, w który zapadałby coraz głębiej, pojął drobną, lecz użyteczną pracę, interesuje się nią, wykonywa...
Wielkie szczęście, cudowne zwycięztwo!
Aby taki zakład wymarzony mógł powstać w przyszłości z zaczynu drobnego przy ulicy Hożej pod N-rem 78-ym, dużo pieniędzy trzeba, dużo ofiar hojnych.
Składać je powinni ci, którzy dziecko epileptyczne w rodzinie swojej mieli, — i ci, którym umarło, i ci, których żyje, i ci, których Opatrzność od tego uchroniła, i ci, którym kara taka słusznie się należy. Niby do miejsca pokuty i zadosyćuczynienia pójść też tam powinni wszyscy, którzy po marnie, na hulankach spędzonej młodości, ze drżeniem oglądają każdego noworodka swego, czy niema na nim piętn hańbiących, ran, wrzodów i tym podobnych pamiątek po ojcu — ci, którzy piętna te znajdują, i ci, od których Bóg plemię niewinne obronił, i ci, których niemowlęta zmarniały od tego, i ci, którym się wyleczyły i wychowały.
Wszyscy pójść tam powinni jak jeden człowiek, a z ofiar stanie gmach olbrzymi z ogrodami, lasem, rzeką, — dziesiątki nie jeden; schroniska, w których wszyscy tacy nieszczęśliwi się pomieszczą i znajdą dla siebie los, ile możności, znośny. To im się należy od wszystkich życiodawców, którzy względem potomków swoich mają cośkolwiek na sumieniu.

K. Szaniawska.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karolina Szaniawska.