Przejdź do zawartości

Czterdziestu pięciu/Tom V/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Czterdziestu pięciu
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Quarante-Cinq
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział V.
Co robił we Flandryi Jego Książęca Mość Franciszek książę Andegaweński, Brabancki i hrabia Flamandzki.

Czytelnicy nasi pozwolą, że zostawiemy króla Francyi w Luwrze, Henryka Nawarskiego w Cahors, Chicota na gościńcu, panią de Monsoreau na ulicy, a udamy się za Franciszkiem Andegaweńskim, świeżo mianowanym księciem Brabancyi, na pomoc któremu widzieliśmy udającego się wielkiego admirała Francyi, Annę Daigues, księcia de Joyeuse.
Ośmdziesiąt mil od Paryża na północ, chorągiew francuska unosiła się nad obozem francuskim, nad brzegami Escaut rozłożonym.
Noc była.
Ognie rozpalone w ogromny okrąg, otaczały rzekę pod Antwerpią i odbijały się w wód głębiach.
Zwyczajna posępność zielonych równin zakłócona była rżeniem koni francuskich.
Na wałach miasta rozstawione widety patrzyły na gorejące ognie i błyszczące muszkiety francuskie.
Była to armia księcia Andegaweńskiego.
Po co tu przybył właściwie, musimy czytelnikom opowiedzieć.
Nie będzie to może zabawnem, ale jest koniecznem i z tego tytułu pewni jesteśmy przebaczenia.
Czytelnicy, którzy znają królowę Margot i panią de Monsoreau, znają także księcia Andegaweńskiego, jako zawistnego, samolubnego, dumnego i niecierpliwego, który urodzony na tronie, za każdym wypadkiem, zbliżającym go do tego tronu, nigdy nie miał cierpliwości zaczekać, aż śmierć pewna mu do niego drogę otworzy.
I tak: za Karola IX-go, pragnął tronu Nawarry, później tronu samego Karola IX-go, nakoniec tronu francuskiego, zajętego przez Henryka III-go, który nosił na głowie dwie korony, a on tym czasem, ani jednej dobić się nie mógł.
Wtedy, na chwilę zwrócił oczy ku Anglii rządzonej przez kobietę i żeby zostać królem, zażądał jej w małżeństwo, chociaż ta kobieta nazywała się Elżbietą i starszą była od niego o lat dwadzieścia.
W tym punkcie, przeznaczenie zaczęło się do niego uśmiechać, jeżeli nazwać można szczęściem zaślubienie dumnej następczyni Henryka VIII-go.
Ten, który przez całe życie w przelotnych żądzach nie umiał bronić własnej wolności, który widział ginących ze swojej przyczyny ulubieńców, Molego i Coconasa, który podle poświęcił Bussego, najwaleczniejszego ze swoich dworzan, a to wszystko bez korzyści dla swego wyniesienia i z uszczerbkiem sławy swojej, ten odrzutek fortuny, nagle ujrzał się obsypany względami wielkiej monarchini, dotąd nieprzystępnej dla oczów śmiertelnika i wyniesionym do pierwszej godności, jaką świat mógł tylko udzielić.
Flamandczycy ofiarowali mu koronę a Elżbieta swą rękę.
Nie mamy pretensyi być historykiem; jeżeli zaś musimy nim być niekiedy, to tylko w tym przypadku, gdy historya zniża się do romansu, albo raczej, kiedy romans wznosi się do wysokości historyi.
I teraz więc, musimy zanurzyć ciekawe oczy w życie księcia Andegaweńskiego, które ciągle dążąc do tronu, pełne jest wypadków to wesołych, to smutnych, jakie się nie często spotyka.
Skreślmy więc niejako szkic historyczny.
Franciszek widział brata swojego Henryka III-go zajętego kłótnią, z Gwizyuszami i połączył się z niemi; wkrótce jednak przekonał się, że to oni sami chcą się podstawić w miejsce Walezyuszów.
Oddzielił się więc od Gwizyuszów, ale jakieśmy widzieli, nie bez niebezpieczeństwa, bo Salcède na pal wbity na placu Grève dowiódł, dlaczego książęta Lotaryngscy byli przyjaciółmi księcia Andegaweńskiego.
Prócz tego, Henryk III-ci oddawna przed czasem, w którym się nasza historya zaczyna, poznał się na księciu d’Alençon, i prawie wygnał go do Amboise.
Wtedy właśnie Flamandczycy wyciągnęli do niego ręce.
Zmęczeni pod panowaniem hiszpańskiem, dziesiątkowani przez prokonsulat księcia Alby, złudzeni fałszywym pokojem przez don Żuana Austryackiego, który korzystał z tego pokoju, aby odzyskać Namur i Charlemont, Flamandczycy mówię, przyzwali na tron Wilhelma Nassauskiego, księcia Oranii i uczynili go głównym rządcą Brabancyi.
Musiemy powiedzieć coś o tej nowej figurze, która tak wielkie miejsce zajmuje w historyi, a która u nas tylko się ukaże na chwilę.
Wilhelm Nassauski książę Orani, miał wtedy pięćdziesiąt jeden lat; syn Wilhelma Nassauskiego, przezwanego Starym i Julianny Stolberg, krewnej owego Réne de Nassau, który poległ przy oblężeniu Saint-Dizier, odziedziczywszy tytuł księcia Oranii, wykarmiony był zasadami reformacyi i za młodu czuł wartość swoję i zmierzył wielkość posłannictwa swojego.
Posłannictwem, w które wierzył, że z nieba mu dane i jakiemu wierny był przez życie całe, i dla którego umarł jako męczennik, było założenie federacyi holenderskiej, którą też założył.
Młodzieńcem, przywołany był na dwór Karola V-go.
Karol V-ty znał się na ludziach i ocenił Wilhelma, i nieraz monarcha ten, który najcięższe berło świata miał w ręku, radził się dziecięcia prawie, w najważniejszych przedmiotach politycznych.
Co więcej, dwudziesto-czteroletniemu młodzieńcowi Karol V-ty powierzył w zastępstwie sławnego Filiberta Emmanuela Sabaudzkiego, dowództwo wojska we Flandryi.
Wilhelm okazał się godnym tak wielkiego poważania; trzymał w szachu księcia Nevers i Coligny, dwóch najznakomitszych wodzów owego czasu i pod ich oczami uzbroił Fhilippeville i Charlemont.
Kiedy Karol V-ty składał koronę, opierał się na Wilhelmie Nassauskim, by zejść ze stopni tronu i on to Ferdynandowi zaniósł tę cesarska koronę, którą Karol V-ty złożył dobrowolnie.
Nastąpił Filip II-gi i pomimo zalecenia Karola V-go, aby Wilhelma uważał jak brata, Filip II-gi dowiódł, że nie chciał mieć rodziny.
Wtedy, w głowie. Wilhelma wyrodziła się wielka myśl wyswobodzenia Holandyi i usamowolnienia Flandryi, coby może na wieki w projekcie zostało, gdyby stary cesarz w miejsce purpurowego płaszcza, nie przywdział był habitu zakonnika.
Wtedy Holendrzy za radą Wilhelma zażądali wydalenia wojsk obcych, i wtedy zaczęła się zacięta walka z Hiszpanią, usiłującą utrzymać wymykającą się zdobycz; nieszczęśliwym tym krajem, miotanym pomiędzy Francyą i cesarstwem rządziły: namiestnikostwo Małgorzaty Austryackiej i krwawy prokonsulat księcia Alby; w owym czasie rozpoczynała się walka polityczna i religijna, do której protestacya pałacu Culembourg, żądająca zniesienia inkwizycyi, dała pozór: wtedy miała miejsce owa procesya czterech set szlachty ubranych jak najskromniej, idących po dwóch i przynoszących do stóp wielkorządzczyni wyrażenie powszechnego żądania; na widok tych ludzi poważnych i skromnie ubranych, wyrwało się Berlaimontowi, jednemu z doradzców księżnej wyrażenie „żebraki”, które przyjęte przez szlachtę flamandzką, znaczyło odtąd „stronnictwo patryotyczne”, do tego czasu bez nazwiska będące.
Od tego czasu, Wilhelm zaczął grać rolę, która go sławnym uczyniła.
Wciąż pokonywany w ciężkiej walce przeciw przemożnej sile Filipa II-go, wciąż powstawał i silniejszy po każdej porażce, zawsze witany był jako wybawca.
Wśród tych zmian losu, upadku fizycznego i potęgi moralnej, Wilhelm dowiedział się w Mons o rzezi świętego Bartłomieja.
Była to straszna rana, dochodząca aż do serca Niderlandów; Holandya i część Flandryi kalwińska utraciły najwaleczniejszych sprzymierzeńców: hugonotów francuzkich.
Wilhelm na to nieszczęście odpowiedział cofnięciem się jak zwykle czynił; z Mons udał się nad Ren i tam dalszych oczekiwał wypadków.
Szlachetną, sprawę rzadko wypadki zawodzą.
Wiadomość, jakiej się nie spodziewano, nagle się rozbiegła.
Kilku morskich żebraków (albowiem byli morscy i lądowi), zapędzonych wiatrem przeciwnym do Brielle, widząc niepodobieństwo udania się na morze, wzięli to miasto, w którem były szubienice na nich przygotowane.
Po wzięciu miasta, wypędzili garnizon hiszpański z okolicy, a nie czując się dosyć silnemi do korzystania z wypadku, przywołali księcia Oranii.
Wilhelm przybył; potrzeba było wciągając w sprawę całą Holandyą, uczynić niepodobnem pojednanie jej z Hiszpanią.
Wilhelm wydal rozkaz zabraniający w Holandyi wyznania katolickiego, jak we Francyi zabroniono protestanckiego.
Po tem postanowieniu, wojna się rozpoczęła.
Książę Alby wysłał przeciw zbuntowanym własnego syna, Fryderyka z Toledu, który wziął Zutphen, Naarden i Harlem; jednak te klęski zamiast pokonać Holendrów, zdawały się nowej dodawać im siły.
Wszystko powstało, wszystko wzięło się do broni, od Zuyderzee do Escaut.
Hiszpania wkrótce odwołała księcia Alby, a przysłała Ludwika de Requesens, jednego ze zwycięzców Lepantu.
Dla Wilhelma otworzył się nowy szereg nieszczęść.
Ludwik i Henryk de Nassau, którzy przyszli na pomoc księciu Oranii, zginęli w bitwie pod Nimegue, Hiszpanie rozszerzyli się w Holandyi, obiegli Loydę i złupili Antwerpię.
Wszystko było w rozpaczy, gdy niebo raz jeszcze przyszło na pomoc holendrom.
Requesens umarł w Brukselli.
Wtedy, wszystkie prowincye, połączone w jednym interesie, jednozgodnie 8-go Listopada 1576-go roku zawarły traktat znany pod mianem pokoju w Gand, przez który zobowiązały się wzajem pomagać w oswobodzeniu kraju od Hiszpanów i innych cudzoziemców.
Don Żuan ukazał się znowu, a z nim nowe dla Niderlandów nieszczęścia.
W przeciągu dwóch miesięcy, Namur i Charlemont, wzięte zostały.
Flamandczycy na te klęski odpowiedzieli zamianowaniem księcia Oranii jeneralnym rządcą Brabancyi.
Don Zuan umarł z kolei. Zapewne sam Bóg wspierał holendrów. Aleksander Farnese po nim nastąpił.
Był to książę zdolny, przyjemny, łagodny, wielki polityk i wódz dobry; Flandrya cieszyła się słysząc pierwszy raz miękki język włoski, nazywający ją przyjaciółką.
Wilhelm pojął, że niebezpieczniejszy jest Farnese łagodny, niż srogi książę Alby.
Naznaczył wszystkim prowincyom na dzień 29-ty Stycznia 1579 roku Zjazd w Utrechcie, który to zjazd był zasadą fundamentalną prawa holenderskiego.
Wtedy to sądząc, że sam nie podoła planom wyswobodzenia, nad któremi piętnaście lat pracował, zaproponował księciu Andegaweńskiemu panowanie nad Niderlandami pod warunkiem, aby szanował prawa Holendrów i Flamandczyków, oraz wolność ich wyznania.
Był to straszny cios dla Filipa II-go.
Odpowiedział nań, nakładając cenę dwadzieścia pięć tysięcy talarów na głowę Wilhelma.
Stany zgromadzone w Hadze, ogłosiły Filipa II-go zrzuconym z tronu i poleciły, aby na przyszłość przysięgę wierności im, a nie królowi hiszpańskiemu składano.
W tym właśnie czasie, książę Andegaweński wszedł do Belgii, gdzie przyjęty był z nieufnością zwyczajną Holendrom wobec cudzoziemców.
Pomoc jednak Francyi była dla nich bardzo ważna, przeto musieli pozornie mu sprzyjać.
Tymczasem, przyrzeczenie Filipa II-go wydało swoje owoce.
W czasie uczty dawanej na przyjęcie księcia Andegaweńskiego, strzelono do Wilhelma.
Sądzono, że poległ, lecz Holandya jeszcze go potrzebowała.
Kula mordercy przeszyła mu tylko policzek.
Strzelający nazywał się Jan Jaureguy, a był poprzednikiem Baltazara Gérard, jak Jan Chatel, Ravaillaca.
Ze wszystkich tych wypadków, pozostało Wilhelmowi ponure oblicze, które rzadko uśmiech rozjaśniał.
Flamandczycy i Holendrzy szanowali tego mruka, bo wiedzieli, że w nim jedynie była ich przyszłość i kiedy go widzieli odzianego w płaszcz szeroki, w naciśniętym na oczy kapeluszu, ustępowali z miejsca a matki z religijnem poszanowaniem, mówiły dzieciom:
— Patrzajcie, to milczek „(Taciturne)“.
Flamandczycy na przedstawienie Wilhelma, obrali Franciszka Walezyusza księciem Brabancyi, hrabią Flandryi, to jest panującym.
Elżbieta patrzyła na to z radością, widziała bowiem w związku z Franciszkiem środek połączenia protestantów Angielskich z francuzkiemi i flamandzkiemu.
Mądra Elżbieta marzyła może o potrójnej koronie.
Książę Oranii pozornie sprzyjał księciu Andegaweńskiemu, odziewając go tymczasowo płaszczem popularności, aby kiedy czas nadejdzie, płaszcz zedrzeć i pozbyć się francuzów, jak się pozbył Hiszpanów.
Lecz ten niepewny sprzymierzeniec straszniejszy był dla księcia Andegaweńskiego, niż nieprzyjaciel; krzyżował we wszystkiem jego plany, któreby mogły wpływ jego na Flandryą zapewnić.
Filip II-gi, widząc wejście francuskiego księcia do Brukselli, przyzwał Gwizyusza na pomoc, na mocy traktatu, niegdyś pomiędzy Don Żuanem Austryackim, a Henrykiem Gwizyuszem zawartego.
Dwaj młodzi bohaterowie, prawie jednego wieku, wzajemnie się odgadli i łącząc się razem, każdy z nich zamyślał zdobyć koronę dla siebie.
Aż oto po śmierci brata, Filip II-gi znalazł w jego papierach traktat podpisany przez Henryka Gwizyusza; lecz dlaczego niepokoić się dumą zmarłych? Czyż grób nie zamyka ciała, które słowo miało w czyn zamienić?
Tylko król podobny Filipowi II-mu, który wiedział, jaka waga polityczna częstokroć w dwóch wierszach się zawiera, nie pozwolił butwieć w Escurialu autografowi Gwizyusza, który pomiędzy takiemi ludźmi, jak Walezyusze, Habsburgi, Tudory i książęta Oranii, ważny do frymarczenia stanowił przedmiot.
Filip II-gi zobowiązał więc Gwizyusza do przedłużenia traktatu z Don Żuanem zawartego, którego treścią było, że Lotaryngia utrzyma Hiszpanię w posiadaniu Flandryi; Hiszpania zaś pomoże Lotaryngii do wykonania rady, jaką kardynał udzielił temu domowi.
Tą radą było, aby niestrudzenie dążyć do opanowania tronu francuskiego.
Gwizyusz zmieszał się; lecz musiał do traktatu przystąpić; Filip II-gi bowiem zagroził mu, że traktat dawniejszy prześle Henrykowi III-mu; wtedy to Hiszpania i Lotaryngia, połączyły się przeciw księciu andegaweńskiemu i Salcède hiszpan, wyprawiony został aby go zabić.
W rzeczy samej, morderstwo wszystkoby zakończyło z zadowoleniem Hiszpanii i Lotaryngii.
Gdyby Franciszek zginął, nie byłoby pretendenta do tronu holenderskiego i następcy na tron francuski.
Pozostawał tylko książę Oranii; lecz jak wiemy, Filip II-gi miał drugiego Salcèda, który się nazywał Jan Jaureguy.
Salcèda złapano i w sztuki porąbano na placu Grève, chociaż nie wykonał zlecenia.
Jan Jaureguy ciężko ranił księcia Oranii; lecz tylko go zranił.
Książę Andegaweński i Taciturne zawsze byli czynni, pozorni przyjaciele, w rzeczy samej więcej nieprzyjaźni sobie niż ci, którzy ich chcieli zamordować.
Jakieśmy powiedzieli, książę Andegaweński przyjęty był z nieufnością.
Bruksella otworzyła mu bramy, lecz Bruksella niebyła ani Flandryą ani Brabancyą; począł więc postępować w głąb Holandyi, biorąc miasto po mieście według rady księcia Oranii, który równie jak Cezar Borgia powtarzał, że Holandya jest karczochem, który po listku jeść należy.
Flamandczycy nie bardzo się bronili; czuli, że książę andegaweński bronił ich przeciw Hiszpanom; powoli przyjmowali wybawcę, ale go przyjmowali jednakże.
Franciszek niecierpliwił się i tupał nogami, widząc jak tępo mu idzie.
— To lud powolny i nieufny — mówili przyjaciele — bądźmy cierpliwi.
— To lud zdradziecki i zmienny — mówiono do Taciturna — zmusić go.
Wynikło z tego, że książę Andegaweński począł brać szturmem miasta, które się poddać niechciały.
Tego właśnie tylko czekali jego sprzymierzeńcy, książę Oranii i nieprzyjaciel Filip II-gi.
Po niejakiem powodzeniu, książę Andegaweński stanął obozem pod Antwerpią, celem skłonienia miasta do poddania się.
Prawda, Antwerpia przyzwała księcia Andegaweńskiego przeciw Aleksandrowi Farnèse; kiedy zaś książę Andegaweński chciał wejść do Antwerpii, taż Ąntwerpia zwróciła przeciw niemu armaty.
Otóż w jakiem położeniu znajdował się Franciszek w chwili kiedy go spotykamy, nazajutrz po przybyciu admirała Joyeuse z flotą.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.