Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część trzecia/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

To, co rozpowiadał Lureau zaczęło chwiać podejrzeniami Fromentala.
Dzielni ludzie, o jakich mówił oberżysta z takim zapałem, nie mogli być mordercami jakich poszukiwał.
Podobieństwo nazwiska nie dowodziło wszak, żeby Pascal Rambert był Pascalem Saunierem, ex-sekretarzem hrabiego de Thonnerieux.
— Czy ci podróżni mieli papiery w porządku? zapytał.
— W jaknajlepszym, łaskawy panie, o ile mogę sobie przypomnieć — odrzekł Lareau jakoś niepewny trochę.
— Czy jesteś pan zupełnie o tem przekonany?...
— No jeżeli mam powiedzieć otwarcie, to nie tak bardzo znowu...
— Będzie materyał do procesu kontrowersyjnego — zauważył Cerbier.
— Panie Cerbier — odrzekł oberżysta, pan wiesz przecie o tem, że są osoby, które ci imponują i których nie masz śmiałości podejrzewać. Gdyby goście moi byli jakimiś awanturnikami, to nie byliby się z pewnością tak zachowywali, nie byliby potrafili wzbudzić ogólnej admiracyi... Doktór nie byłby się osiedlił w Paryżu, gdzie już ma dzisiaj olbrzymie wzięcie, wzięcie, które codzień powiększa się jeszcze, jak mi powiedział wczoraj jego sekretarz pan Pascal Rambert.
Fromental podskoczył.
— Pan Rambert? — wykrzyknął.
— Tak jest panie...
— Był wczoraj w Joigny?
— Był, proszę pana...
— Był w Joigny?
— Przez wczoraj i onegdaj... to ostatni podróżny jakiego zapisałem.
Podejrzenia Rajmunda powróciły a szybkością błyskawicy.
— Czy pan Pascal Rambert nie powiedział co za przyczyna sprowadzała go do tego miasta?
— Powiedział...
— Więc?
— Interesa osobiste...
— To nie dosyć! — Jakie interesa?
— Nie byłem tyle niedyskretnym, aby się o to dopytywać, tembardziej, że mnie to nie wiele obchodziło... Sam jednakże opowiedział mi, co ma za interes...
— Jaki zatem?..
— Proszony był przez jednego ze swoich przyjaciół paryzkich, o wykupienie z Mont-de-Pieté jakiegoś przedmiotu cennego.
— Cennego przedmiotu, zastawionego w lombardzie w Joigny?
— Tak szanowny panie tu zastawiają się rzeczy bardzo drogie, proszę pana — dodał Lureau, widocznie dotknięty w miłości własnej.
— Jakiego rodzaju był ten przedmiot?
— Nie wiem...
— Ale ja się dowiem!... Wszystko to i dziwne i podejrzane... Ci ludzie przybywający z Ameryki i zatrzymujący się na kilka dni w Joigny, to jeszcze można wytłómaczyć... Ale ci ludzie powracający po rzeczy zastawione przez swoich przyjaciół, to coś porządnie podejrzanego!... Proszę opisz mi pan dokładnie tych dwóch ludzi...
— Nic łatwiejszego proszę pana.
Lureau podał wszystkie szczegóły o jakie go proszono.
Ale cóż to znaczy opis, jeżeli nie ma znaków szczególnych?
Nic a nic.
Włosy dzisiaj blond, mogą być jutro ciemne.
Wczoraj mógł mieć wąsy i brodę, dziś może być bez żadnego zarostu zupełnie, co zmienia twarz nie do poznania.
Albo był wygolony po same białka oczu, a po trzech miesiącach ma jak las gęstą brodę...
Rajmund pod tym względem nie czuł się więc dokładnie objaśnionym.
Opuścił ze swoim towarzyszem Hotel Martin-Pecheur, i poszedł do Mont-de-Pieté.
Przez drogę pytał go Cerbier:
— Czy spodziewasz się pan znaleźć jaką wskazówkę w przedmiocie jaki Pascal Rambert był tu zastawił?
— Nie wiem co znajdę — odrzekł Rajmund — ale zobaczymy. Znasz się pan na naszem rzemiośle i wiesz, że często rzecz najmniejszej na pozór wagi, pociąga za sobą ważne skutki... Zresztą, liczę też trochę na przypadek... Idę dotąd ciągle po omacku, stąpam ciągle po nieznanej mi drodze...
Dwaj policyanci szli prędko i przybyli wkrótce do Mont-de-Pieté.
Tam tak samo jak w całem mieście Cerbier dobrze był znanym.
Wiedziano, że miał się prawo wypytywać.
Rajmund przedstawiony przezeń dyrektorowi instytucyi, objaśnił, że potrzeba mu się dowiedzieć, co to za przedmiot wykupiony został wczoraj z zastawu.
— To rzecz bardzo łatwa — odrzekł dyrektor. — Przejrzymy kwity przedmiotów wczoraj odebranych i zaraz się przekonamy.
Polecił jednemu z podwładnych, aby te kwity przyniósł ma do gabinetu.
— Ale — zauważył dyrektor — jakże będzie pan mógł poznać ów przedmiot, skoro nie wiesz co to za przedmiot?
— Rzeczywiście — mruknął Rajmund, — trudność będzie ogromna...
— Wiesz pan przynajmniej przez kogo został wykupiony?
— Przez Pascala Ramberta.
— Czy on go sam także zastawiał?...
— Nie wiem tego.
Przyniesiono kwity.
Na prowincyi, wcale nie tak jest jak w Paryżu, gdzie niektóre lombardy na setki tysięcy franków obrachowywają swoje obroty dzienne, a czasami przechodzą nawet po za tę cyfrę.
Lombard w Joigny dalekim był od takiej skali.
Kwitów położonych na stole, było co najwyżej ze trzydzieści.
— Przystąpię do przeglądu — odezwał Big Rajmund.
— Bardzo proszę, oto wszystkie kwity wczorajsze.
Fromental zaczął czytać kwit pierwszy i spojrzał od razu na rubrykę mieszcząca opisy fantów.
I ten i dwa następne, wydały mu się zupełnie nic nie znaczące.
Doszedłszy do czwartego, wydał okrzyk zadowolenia.
— Znalazłeś pan co? — spytali na ras dyrektor i Cerbior.
— Tak! — odrzekł Rajmund — znalazłem!
— Co to takiego?...
— Słuchajcie panowie...
I przeczytał głośno opis, jaki już znamy.
— Medal złoty pierwszej próby, ważący 45 gramów 83 centygramów, posiadający wyrzniętą datę, wyrazy i numer kolejny...
I dodał tryumfująco:
— Więc odgadłem!... więc instynkt mój mnie nie omylił!...
Pascal Rambert, to Pascal Saunier, złodziej testamentu hrabiego de Thonnerieux! a doktór Thompson jest jego wspólnikiem!... — Znalazłem bandytów!
Ale ― rzekł po chwilowym namyśle — do kogóż należy ten medal?...
— Podpis osoby, która zastawiała medal, musi się znajdować po drugiej stronie dowodu.
Rajmund obrócił papier.
Przeczytał znaśladowany przez Pascala Saunier podpis sieroty: „Marta Grand-Champ!...“
— Marta Grand-Champ! — wykrzyknął przerażony. — Ah! teraz wszystko rozumiem! — Marta Grand-Champ, to napewno Marta Berthier, jedna z sukcesorek hrabiego! — Ona w rękach tego nędznika!... To rozumiem teraz jego udaną dobroć dla tego dziecka!... — I to syn mój w niej zakochany!... —Te łotry ją zabiją także teraz, skoro już posiadają jej medal! — O! Boże! mój Boże!... byłem tylko nie przyjechał zapóźno.
Spojrzał na zegarek.
— O której godzinie przechodzi pociąg do Paryża? — zapytał Cerbiera, który odpowiedział:
— Pospieszny o siódmej minut pięćdziesiąt trzy.
— Zdążę jeszcze dojechać na stacyę nie prawda?...
— Tak, ale bardzo się spiesząc...
— Chodźmy zatem! chodźmy!...
Rajmund pożegnał dyrektora Mont-de-Pieté i pociągnął Cerbiera.
Lecieli cwałem i przybyli na stacyę o siódmej minut czterdzieści dwie.
Przez drogę Rajmund poprosił kolegę, ażeby objaśnił pomocnika prokuratora, iż nagły wyjazd, nie pozwolił mu zdać sprawy ze swoich poszukiwań, jak to robić przyobiecał.
Pozostawało kilka jeszcze minut do odejścia pociągu.
Fromental kazał się przedstawić Cerbierowi naczelnikowi stacyi i rzekł mu:
— Wzywam pana, abyś natychmiast wysłał depeszę do prefekta policyi do Paryża.
— Jestem de dyspozycyi pańskiej — odpowiedział naczelnik. — Napisz pan depeszę... — zaras ją wyekspedyują.
Rajmund skreślił telegram, zawierający to słowa:
„Bardzo pilne! Zrobić natychmiast rewizyę u doktora Thompsona w jego pałacn przy ulicy de Miromesnil i przyaresztować wszystkich. — Zaraz przyjeżdżam.

Rajmund.“

Rozległ się świst lokomotywy.
Pociąg wjeżdżał na stacyę.
— Prędko bilet! — zawołał Rajmund.
— Wykupi go pan w drodze... — objaśnił naczelnik stacyi. — Uprzedzę nadkonduktora. — Siadaj pan do pierwszej klasy...
— Nie zapomnij pan o depeszy...
— Za pół godziny, będzie już na biurku pana prefekta policyi.
Naczelnik otworzył drzwi biura i wyszedł na peron.
Fromental skłonił mu się, uścisnął za rękę Cerbiera i skoczył do przedziału pierwszej klasy.
Dzwonek się rozległ, pociąg ruszył:
— Czy tylko przybędę na czas? — powtarzał sobie Rajmund, nie mogąc wiedzieć na pewno.


∗             ∗

Paweł Fromental — jak to nasi czytelnicy sobie przypominają — powrócił do Créteil, szczęśliwy, że może powiedzieć Magdalenie, iż ojciec zostaje nakoniec wolnym, ale bardzo zmartwiony nagłem zniknięciem Fabiana i zajęty myślą, aby siebie także uchronić od jakiego niespodzianego napadu.
Wysiadłszy w Charenton z maleńkiego czółenka, szedł brzegiem Marny aż do Pont-de-Créteil.
Na drodze spotkał la Fouine’a.
Rybak-filozof włóczył się nad wodą, oczekując na Pawła.
Obaj młodzi ludzie uścisnęli się za ręce i la Fouine czuł się dumnym i szczęśliwym, że może rozpocząć swoją rolę protektora i opiekuna.
Nie tracąc czasu, zaproponował partyę łowów.
Paweł zgodził się na to.
Zaprosił Juliusza Boulenois na śniadanie i postanowili, że cały dzień wojować będę z rybami.
Idąc brzegiem, spotkali dwóch mieszczan, którzy spacerując tak byli zajęci rozmową, że na nich nawet nie zwrócili uwagi.
Nie można jednakże było im dowierzać, bo to dwaj agenci bezpieczeństwa, pilnujący właśnie Pawła.
— To syn Fromentala, — szepnął Vernier do towarzysza.
— Dobryś!... — odrzekł tenże. Jest razem z la Fouinem, razem zapewne powrócą do domu... Powróćmy do oberży, w której mieszkam i nie traćmy z oczu głównej drogi... Ztamtąd będziemy widzieli jak Paweł będzie wychodził... Będziemy wiedzieli gdziekolwiek się tylko ruszy... To będzie najlepsze miejsce do obserwacyi...
Udali się natychmiast do oberży, zażądali butelki wina i zasiedli przy oknie, z którego widać było i drogę główną i domek, gdzie mieszkał syn Rajmunda.
— Dajno karty, — rzekł Vernier do posługującego chłopaka, zagramy partyę pikiety.
Paweł i la Fouine weszli do willi.
Magdalena ucałowała swojego panicza i poprosiła la Fouina, ażeby poleciał do rzeźnika po kotlety, czemu młody rybak uczynił zadość bardzo chętnie.
Podczas jego nieobecności Paweł opowiedział starej służącej wszystko co się działo w Paryżu, niechcąc jej jednak przestraszać, nic nie powiedział o tem, że i on narażony jest na niebezpieczeństwo.
Pomimo radości z przychylnego rezultatu prośby swego pana, poczciwa sługa martwiała na same myśl zbrodni, o jakich się dowiedziała.
Łzy puściły jej się z oczu, gdy pomyślała o nieszczęśliwej hrabinie de Chatelux.
Przestała Pawła wypytywać i mrucząc sobie: „Miłosierdzie Bozkie, co za nieszczęście“, zabrała się do śniadania, bo właśnie la Fouine powrócił z prowiantami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.