Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część trzecia/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Przypominamy sobie, że Rajmund Fromental otrzymał dla siebie i syna zaproszenie na wieczór do doktora Thompsona, i że zadziwiło go bardzo to zaproszenie, bo doktór nie wiedział ani o jego nazwisku, ani o miejscu zamieszkania.
Musimy przypomnieć sobie także, że na zapytanie przez Fromentala: czy będzie korzystał z tego zaproszenia, Paweł odpowiedział przecząco.
Ale od tego czasu zdanie młodego człowieka zmieniło się z przyczyny bardzo naturalnej, bo zmieniło się z powodu, iż młoda osoba którą pokochał, prześliczna mieszkanka z Petit-Castel, czarodziejka z nad Marny, była wychowanką doktora Thompsona, chciał więc koniecznie cofnąć odmowę.
Nagły wyjazd ojca, stanął na przeszkodzie nowemu życzeniu.
Paweł pragnął teraz gorąco znajdować się na wieczorze a doktora Thompsona, widzieć Martę, mówić z nią, powiedzieć jej, że ją kocha i wyznać tę swoją miłość przed doktorem, którego uważał za przyjaciela swojego ojca.
Na nieszczęście niejedna przeszkoda stawała na zawadzie w urzeczywistnienia tego czarującego marzenia.
Potrzeba się było wymknąć w nocy bez wiedzy Magdaleny, która w swojej troskliwości tłómaczyłaby młodzieńcowi, że daleko lepiej siedzieć w domu, aniżeli po nocy włóczyć się po Paryżu.
Chociaż postanowił nie słuchać tych rad, Paweł nie chciał martwić wiernej służącej.
Potrzeba było także zaopatrzyć się w zaproszenie, które ojciec, jak przypominał sobie doskonale, pozostawił na stole w sypialnym pokoju.
Nadto nie posiadał w Port-Créteil żadnego innego ubrania oprócz lekkich garniturów wiejskich, nie miał się więc w co ubrać na bal.
Wszystkie te trudności nie zrażały go wcale i powtarzał sobie:
– Pójdę!.. muszę iść!... Niepodobna opuścić takiej sposobności, jaka może nie powtórzy się nigdy!...
Zaraz po obiedzie, pod pozorem wielkiego zmęczenia długą przechadzką sobotnią i niedzielnym połowem, udał się do swego pokoju.
Zaledwie była ósma.
Magdalena od dziewiątej wieczorem spała już zwykle snem twardym, Paweł czuwał.
Słyszał jak wybiła dziewiąta, potem dziesiąta.
Wiemy, że zajmował pierwsze piętro.
Wstał z łóżka, na które rzucił się w ubranie, zapalił świecę, wyjął z szuflady pęk kluczy, włożył je do kieszeni i po cichu na palcach podszedł do okna, które ostrożnie otworzył.
Okno wychodziło na ogród.
Parter był bardzo niski, a do okoła domku ciągnęły się gęste trawniki.
Paweł włożył kilka zapałek do kieszeni od kamizelki, zagasił świecę i powrócił do okna.
Zręcznym był gimnastykiem i skok nie przedstawiał dla niego żadnych trudności.
Chwyciwszy się oburącz za futrynę okna, zawiesił się, a odepchnąwszy się lekko nogami od muru, skoczył na murawę bez żadnego szwanku.
Pierwsza przeszkoda była pokonana.
Idąc, jak można najciszej, aby nie przebudzić Magdaleny, Paweł skierował się do furtki ogrodowej, otworzył ją jednym z kluczy, zamknął za sobą i zaczął biedz nad brzeg rzeki.
Tu się zatrzymał.
— Nie mogę przepłynąć Marny o tej godzinie, przy takiej ciemności — mówił do siebie — muszę dojść do kolei żelaznej, ale trzeba się śpieszyć...
Teraz już nie szedł ale leciał.
Przybył na kolej kiedy nadchodził pociąg z Varennes.
O kwadrans na jedenastą wysiadł z wagonu na stacyi przy placu Bastyii.
Natychmiast wskoczył do dorożki.
— Dokąd mam jechać? — zapytał woźnica.
— Ulica des Deux-Ponts, na wyspie świętego Ludwika.. Jedź prędko a dostaniesz dobry napiwek...
Stangret trzasnął z bicza.
Powóz się potoczył.


∗             ∗

Po obiedzie Rajmund Fromental powrócił do domu.
Oprócz zajęć przywiązanych do urzędu, kilku raportów i ważnych sprawozdań, miał jeszcze do przygotowania prośbę do ministra, którą hrabina de Chatelux kazała sobie przynieść we wtorek rano, aby ją poprzeć jeszcze przez kilka osób wpływowych i potem dopiero doręczyć sekretarzowi Jego ekscelencyi.
Brulion miał już zrobiony.
Trzeba było przepisać go na czysto.
Rozłożył na biurku arkusz papieru, wziął pióro i przedewszystkiem wypisał:
„Rajmunda Klaudyusza Fromentala, skazanego przez sąd, kryminalny departamentu Sekwany, 25 marca 1864 r., za zabójstwo i kradzież, na lat dwadzieścia ciężkiego więzienia, a następnie ułaskawionego warunkowo 15 sierpnia 1869 r. i zaliczonego do służby bezpieczeństwa publicznego 1 września tegoż roku:

Prośba
do
Jego Ekscelencyi
Pana Ministra
Sprawiedliwości.
„Panie ministrze!

„Skazany przed piętnastu laty na lat dwadzieścia, zamknięty zostałem w więzieniu de Clairvaux, gdzie sprawowaniem się mojem nie zasłużyłem nigdy na żadną choćby najmniejszą naganę.
„Za wykrycie spisku zorganizowanego przez nędzników, za ocalenie z narażeniem własnego życia, trzech stróżów więziennych, za przytrzymanie własną ręką dwóch głównych złoczyńców, zostałem ułaskawionym, ale warunkowo tylko.
„Przypuszczając, że potrafię w danym razie oddać administracyi ważne nawet usługi, polecono mi wstąpić do brygady stróżów bezpieczeństwa publicznego na lat piętnaście, to jest na czas jaki mi pozostawał do zupełnego odcierpienia kary.
„Otrzymałem zatem wolność bardzo względną.
„Pomimo odrazy, jaką mi obowiązki narzucane sprawiały, przyjąłem tę wolność dla tego, że pozwalała mi zająć się mojem dzieckiem, które osoby dobroczynne przygarnęły i wychowywały, ukrywając przed niem przez litość, smutny los jego ojca.
„Całe dziesięć lat sprawowałem urząd mój najsumienniej, nie szczędząc żadnych trudów, nie dbając o życie nawet ile tylko razy była tego potrzeba.
„Dzisiaj syn mój dorósł... jest człowiekiem... kocha mnie... i szanuje...
„Przypuszczam, że bądź co bądź, dochowałby mi zawsze przywiązania, ale coby się stało z szacunkiem i poważa niem, jakie ma dla mnie, gdyby się dowiedział, że okłamywałem go na każdym kroku?...
„A niestety, pomimo wszelkich moich ostrożności, dostatecznem jest jedno jakieś niebaczne słowo, aby cała prawda wyszła odrazu na jaw...
„Racz pan się ulitować nad najpokorniejszym swoim sługą, i zarazem najwierniejszym z podwładnych swoich!
„Gdyby szło tylko o mnie, nie ośmieliłbym się nigdy wystąpić z niniejszą prośbą. Dźwigałbym krzyż mój bez szemrania...
Skazanie, odpokutowałbym cierpliwie za moję winę!... Nie śmiałbym upraszać o łaskę, której zapewne, że nie jestem jeszcze godzien.
„Ale jestem ojcem, i chodzi mi o mojego jedynego syna, o ukochane dziecię moje... Jest to młody człowiek bardzo wątły i delikatny... Potrzebuję otoczyć go nieustannem staraniem, czuwać nad nim co godzina, co minuta, aby go wydrzeć śmierci... Błagam pana o życie tego chłopca!.
„Przez lat piętnaście, pokutowałem już wszak za fatalną moję przeszłość?...
„Czyż swojem wiernem spełnianiem obowiązków nie zasłużyłem na litość, na przebaczenie?...
„Nie do pańskiej sprawiedliwości się jednakże udaję, ale do pańskiej dobroci...
„Nie do pańskiej sprawiedliwości się zwracam, ale do ojcowskiego jego serca....
„Racz mi pan wspaniałomylśnie darować te pięć lat, jakie się jeszcze odemnie należą.
„Błagam o tę łaskę nie dla mnie, lecz da syna mojego!...
„Młodzieniec na progu życia... prawy, niepokalany, szlachetny, ma prawo do życia... do szczęścia...

„Oczekuję z zupełną ufnością łaskawej decyzyi i proszę, racz pan, panie ministrze przyjąć zapewnienie najwyższego szacunku z jakim mam honor pozostawać
Najniższym i najpokorniejszym
Waszej Ekscelencyi
Sługą
Rajmond Fromental.

Ulica Saint Loius en l’Isle“ Skończywszy przepisywanie prośby, Rajmund zaczął ją odczytywać, aby sprawdzić czy nie zapomniał postawić jakiego punktu, przecinka, lub znaku.
W tej to chwili Paweł wysiadał na rogu Saint-Louis-en-l’Isle i de Deux-Pont.
Zapłacił stangreta i doszedł pieszo do mieszkania ojca.
Przybywszy do bramy zadzwonił i zaraz mu otworzono.
Przechodząc około odźwiernego, powiedział mu swoje nazwisko, ale ten na wpół śpiący nie usłyszał go bodaj wcale.
Paweł minął przysionek, który według starej mody, oddzielał bramę od podwórza i machinalnie podniósł oczy do okna mieszkania, jakie zajmował z ojcem i jakie spodziewał się zastać pogrążone w zupełnej ciemności.
Jakże wielkie było jego zdziwienie — możemy nawet powiedzieć przerażenie, gdy zobaczył światło w sypialnym pokoju ojca.
— Co to znaczy? — pomyślał sobie. — Światło w pokoju ojca... kiedy on w podróży? — Czyżby złodzieje się tam dostali?...
Miał zamiar obudzić odźwiernego i zażądać ażeby poszedł z nim na górę.
Cofnął się nawet parę kroków.
Ale się zaraz zatrzymał.
Myśl okropna, przerażająca przyszła mu do głowy.
Przypomniał sobie wyrazy wyrzeczone przez la Fouine’a, gdy zobaczył fotografię Rajmunda Fromentala.
Uwaga rybaka-filozofa: „To panie Pawle fizyognomia policyjnego szpiega!“ — rysowała się w jego pamięci ognistemi głoskami.
Zaambarasowanie la Fonine’a, kiedy go zapytywał, przedstawiało mu się teraz w prawdziwem dopiero znaczeniu.
Pawłowi zimny pot wystąpił na skronie, poczuł dreszcz po całem ciele.
— Boże mój! — szepnął zdławionym głosem jeżeli to jednakże prawda... — jeżeli la Fouine się nie mylił! Boże!... Boże Wielki zmiłuj się nademna!... Ale to niepodobna!... niepodobna!...
Poskoczył ku schodom i chciał je przebiedz kilkoma susami, na pierwszym stopniu zatrzymał się jednakże znowu.
Podejrzenie na chwilę odegnane, znowu mu opanowało duszę.
Przypomniał sobie częste wycieczki ojca, wycieczki niewytłómaczone, albo usprawiedliwiane jakiemiś nieprawdopodobnemi przyczynami, przypomniał sobie, jak stanowczo ojciec nie chciał go zabrać ze sobą w drogę.
— Jeżeli la Fouine był złudzony podobieństwem, jeżeli się mylił — mówił do siebie młody człowiek — dla czegoś ojciec jest tutaj, zamiast być w Port-Créteil? dla czego za powrotem nie przyjechał mnie odwiedzić i ucałować?
Nie mógł przecie w dwóch dniach odbyć długiej podróży o jakiej mi wspominał...
Ukrywa coś zatem przedemnę...
Ma jakąś podejrzaną tajemnice... ma ohydny jakis sekret...
Chcę wiedzieć prawdę i muszę ją koniecznie wiedzieć...
Zrobił jakieś postanowienie.
Wszedł wolno na schody, po cichutku z wszelkiemi ostrożnościami, otworzył drzwi od swojego pokoju, oddzielonego, jak sobie przypominamy od apartamentu ojca, zamknął drzwi za sobą i zbliżył się do okna położonego na wprost sypialnego pokoju Rajmunda.
Uniósł rolety i z twarzą wlepioną w szybę zaczął się przypatrywać.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.