Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część pierwsza/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XVII.

Nieszczęśliwa córka podniosła na morderców swojej matki oczy łez pełne — a w spojrzeniu jej czytać było można zdziwienie i wdzięczność.
Silne wzruszenie przemówić jej nie pozwalało.
Jakób Lagarde odezwał się dalej znowu:
— Dziś wieczór albo jutro rano, pomówimy z panią o jej przyszłości... W tej chwili musimy myśleć wyłącznie o nieszczęściu jakie dotknęło panią i następstwach tego nieszczęścia... Racz pani przede wszystkiem posłuchać dobrej rady i racz opuścić ten pokój.
— Opuścić moję matkę!... wykrzyknęła Marta z osłupieniem. — Nie, nie, nigdy a nigdy... Ja nie opuszczę mojej matki... Ja nie wyjdę z tego pokoju, chyba z nią razem. — O!... panowie dodała — wy nie możecie mieć pojęcia o tem co ja cierpię!... Gdybyście wiedzieli jak ja kochałem tę biednę moję matkę!... Kochałam ją z całej duszy, z całego serca... Ja tylko jednę na świecie kochałam... Ona jedna była dla mnie wszystkiem, a ja dla niej światem całym...
— Kiedy matka nie żyje i jam niepotrzebna na ziemi.
Głośne łkania przerwały tę mowę, ukryła twarz w dłonie i po cichu szeptała:
— Oh! matko moja ukochana, skorośmy się tak kochały, skoro wiesz, że nie mogę istnieć bez ciebie, bądź mi tak dobrą po śmierci jak byłaś dobrą za życia — przywołaj mnie do siebie i zabierz mnie ze sobą...
— Wysłuchasz mnie wszak prawda?...
Rzuciła się na martwe zwłoki i okrywała pocałunkami zimne jej policzki, zlewała łzami zamknięte powieki nieboszczki...
Jakób i Pascal patrzyli przez chwilę w milczeniu.
Pascal pierwszy się odezwał.
— Uspokój się pani — uspokój się pani przez litość nad sobą, posłuchaj nas pani.
Kogo i czego mam słuchać? — jęknęła po przez łzy sierota.
— Usłuchaj pani głosu rozsądku. Nie wolno jest oddawać się takiej rozpaczy... Masz pani do spełnienia przykre ale święte obowiązki, od których ci się uchylić nie wolno... Śmierć matki pani musi być poświadczoną... są pewne formalności do załatwienia...
— Ja o niczem nie wiem — przerwała młoda dziewczyna — ja wiem to tylko, że matka moja nie żyje i że ja chcę także umrzeć.
— Skoro pani nie chce opuścić pokoju — to przyślemy tu właściciela hotelu... Niechaj on zajmie się czem potrzeba, zwłaszcza, że zrobi to lepiej od nas, którzy jesteśmy nie tutejsi i nie znamy w mieście nikogo.
— Dobrze proszę panów... odpowiedziała z płaczem Marta — dziękuję bardzo, że o tem myślicie... Ja sobie poradzić nie potrafię.
— Poprosimy pana Lurean, ażeby tu zaraz przyszedł...
— Trzeba także pomyśleć o pogrzebie... odezwał się Jakób Lagarde.
— O pogrzebie?... powtórzyła sierota i jakby ocknięta nagle dodała. Aa! tak... prawda... prawda...
— Boże mój... Boże... jęknęła, więc znowu nie będę miała pochować za co mojej matki, nie będę miała na kupienie sobie żałobnego ubrania.
— Niech się pani wcale tem nie kłopocze — podchwycił żywo Pascal. — Niech pani temi myślami nie przysparza sobie boleści... Powtarzam, że masz pani w nas szczerych przyjaciół. My pomyślimy o wszystkiem... Pogrzeb będzie jaknajprzyzwoitszy, na strój żałobny środków pani nie zabraknie.
— Więc Pan Bóg nie opuścił mnie zupełnie — skoro mi zesłał dwa takie szlachetne serca — szepnęła Marta.
Powiedziawszy to — nieszczęsne, oszukane dziecko, wyciągnęło ręce do nędzników.
— Będziemy pani pomagać ile tylko stać nas będzie na to, powtórzył rozrzewnionym niby głosem Pascal. Licz pani bezwzględnie na nas... Przedewszystkiem przyślemy tu pana Lureau i polecimy mu, aby oddał pani do dyspozycyi swoję służącę.
Marta ponownie podziękowała obu panom, którzy zeszli na dół i ząwiadomili o śmierci pani Grand-Champ właściciela hotelu.
— Przeczuwałem to.. powiedział oberżysta i bodaj lepiej, iż się nareszcie skończyło — przynajmniej pewny jestem, że nic nie stracę...
— W żadnym razie nie byłbyś pan nie stracił panie Lureau — powiedział Jakób. Panna Grand-Champ jest osobą honorową, uczciwą...
— Wiem o tem, ale wiem także, że nie ma ani szelągą przy duszy...
— My za nią odpowiadamy... My bierzemy na siebie jej wydatki...
— Ha, jeżeli tak... to i owszem... ale to jakoś prędko idzie...
— Prosimy pana, abyś się zajął wszelkiemi formalnościami i aktem zejścia... Racz pan najpierw zajść na górę... Dam panu pieniędzy i zajmie się pan pogrzebem; pogrzeb ma być zupełnie przyzwoity...
Oberżysta skłonił się i odpowiedział:
— Niech pan doktór mną rozporządza jak mu się żywnie podoba... Bardzo mi przyjemnie, że mogę usłużyć panu... Biedna panienka tak ładna i takie ja dotknęło nieszczęście... Idę zaraz na górę.
— Trzeba będzie także, abyś pan posłał służącą pannie Marcie, ciągnął Jakób. — To dziecko nie może pozostać samo ze zmarłą.
— Będzie jak pan doktór każe.
— Nie zapomnij pan poprosić doktora Gerbaut, ażeby przyszedł śmierć skonstatować. Wstąp pan do niego idąc do mera. Tylko pospiesz się pan z łaski swojej.
Lureau udał się na drugie piętro.
Jakób i Pascal pozostali sami w restauracyi.
— Partya rozegraną została po mistrzowsku, odezwał się Pascal — zdaje mi się, żeśmy odnieśli zwycięztwo. Albo się bardzo mylę, albo Marta jest już zupełnie naszą. Cóż ty na to?
— Myślę, że się nie mylisz... Czas jest wielkim pocieszycielem... Za miesiąc najpiękniejsza z pięknych uspokoi się z pewnością i różowe usteczka pobladłe ze zmartwienia i niedostatku, staną się jeszcze piękniejsze... W tej chwili nie oto jednakże chodzi... Potrzeba, aby Marta do nas należała i z wdzięczności i z potrzeby. Tem lepiej w takim razie służyć nam będzie... Zapłacimy koszta pogrzebu i wszystko co się należeć będzie oberżyście lub doktorowi Gerbaut... Trzeba także zająć się zaraz żałobą. Zajdźno do jakiego magazynu 1 każ przynieść czarne materyały, albo jeżeli można gotowe ubranie... Rób jak będzie lepiej i nie oszczędzaj wcale. Te pieniądze dadzą nam lichwiarski procent. Ale a propos pieniędzy, wieleż też możesz mieć jeszcze?..
— Około dwustu franków..
— To za mało.
Po tej uwadze Jakób dostał pugilares wyjął zeń bilet tysiąc frankowy i podał go Pascalowi mówiąc:
— Weź to...
— A ty zkądżeś taki bogaty?
— Notaryusz dał mi sposobem zaliczenia dwa tysiące pięćset franków... Idź prędko i wracaj na śniadanie...
Pascal wyszedł z restauracyi i skierował się szybkim krokiem do środka miasta.
Po chwili powrócił z góry Lureau.
— No cóż? — zapytał Jakób.
— Aj! panie doktorze, biedna panienka tak rozpacza, że litość bierze patrzeć na nią. Ale przynajmniej, że dała mi potrzebne do aktu zejścia objaśnienia... Zapisałem je sobie. — Zdejmuję fartuch, biorę kapelusz i ruszam do mera...
— Nie pozostawiłeś pan przecie panny Marty samej?
— Posłałem jej służącę moję.
— Powróciwszy poślesz jej pan jaki posiłek...
— Dobrze, panie doktorze...
— A co do pogrzebu, co potrzeba będzie zrobić? — Karawan zapewne najniższej klasy?... Po co robić niepotrzebne wydatki?... Po co tracić grosz na po grzeb? — Nic to nigdy umarłemu nie pomaga.
— Karawan nie ma być najniższej klasy — powiedział Jakób Lagarde. — Życzę sobie pogrzebu niezbytkownego, ale przyzwoitego zupełnie.
— Więc czwarta lub piąta klasa w takim razie?
— Czwarta!... zamówi pan także nabożeństwo w kościele. Oto pieniądze.
— Pięćset franków? — wykrzyknął ździwiony Lureau...
— Bierz pan to i rób co trzeba.
Oberżysta ubrał się pośpiesznie i poszedł do merostwa.
W godzinę wrócił, wszystko załatwiwszy.
Pogrzeb miał się odbyć nazajutrz o czwartej godzinie po południu.
W kościele i za pogrzeb zapłacił Lureau trzysta franków.
— Co to za szlachetny, co to za poczciwy człowiek ten doktór — myślał sobie właściciel hotelu „Martin-Pecheur“, oddając resztę pieniędzy mniemanemu Thompsonowi. — Jeżeli wszyscy amerykanie tacy sami, to doprawdy warto powędrować do Ameryki!...
Lureau poszedł do Marty, ażeby jej zwrócić papiery jakie mu powierzyła zdać sprawę z tego co zrobił.
— I zapłaciłeś pan to wszystko? — zapytała po wysłuchaniu go młoda dziewczyna.
— Co do grosza łaskawa panienko... Ale niech się pani tem nie interesuje. Doktór Thompson życzy sobie abyś pani o nic się nie kłopotała. Ma pani i tak dosyć zmartwienia... To wyjątkowe doprawdy jakieś serce tego doktora Thompsona, to prawdziwe szczęście dla pani, że się tu znalazł i tak zainteresował panią!..
Lureau mówił co myślał.
Co do Marty, jakże mogła zgadnąć, jak mogła podejrzewać nawet, że postępowanie tak szlachetne i wspaniałomyślne ukrywało najnikczemniejsze zamiary...
Dziękowała w duszy Bogu, że jej zesłał tę pociechę w nieszczęściu a wdzięczność jej wzrastała.
Marta była dzieckiem prawie jeszcze.
Naturę miała prostą i niewinną, ale duszę silną i odważną.
Po wybuchach żalu, wrócił jej pozorny spokój.
Boleść pozostała ta sama, ale ją w sobie zamknęła.
Mogła już myśleć teraz, mogła się zastanawiać, pomimo całego ogromu przytłaczającego ją nieszczęścia.
— Naprawdę, proszę pani — ciągnął dalej oberżysta — powinna pani koniecznie opuścić ten pokój... Za smutno tu dla pani... — Katarzyna pozostanie przy zwłokach... a ja umieszczę panią w innym lokalu... na tym samym piętrze, obok...
Marta potrząsnęła przecząco głową.
Nie... — odpowiedziała — tu przy matce moje miejsce... nigdzie się ztąd nie ruszę.
— Zrobi pani jak będzie chciała, ale niech pani przynajmniej pomyśli o posiłku... Pani nic nie je... to panią bardzo osłabi...
— W tej chwili niepodobieństwem by mi było wziąść cokolwiek do ust, później powiem może przez Katarzynę.
Pan właściciel hotelu „Martin Pecheur,“ nie odznaczał się za zbyt wielką czułością, ale wyszedł jednakże z pokoju mocno wzruszony.
W tej samej chwili wszedł do Marty Pascal w towarzystwie magazynierki, niosącej dwa wielkie pudła.
Ponieważ sierota spojrzała z widocznem ździwieniem, młody człowiek wytłomaczył jej bardzo zręcznie przyczynę, dla której przybył.
Sierota czuła się pomieszaną i zawstydzoną, ale musiała ustąpić naleganiom Pascala i wybrać jedną z dwóch toalet żałobnych.
Czemże ja zasłużyłam sobie na taką opiekę i taką troskliwość panów? Dla rodzonej siostry nie możnaby nic więcej uczynić.
— Doktór Thompson, proszę pani, jest człowiekiem bardzo bogatym — odrzekł Pascal — a jest nadto szlachetnym wyjątkowo nie może znosić nieszczęść cudzych i stara się pomagać każdemu o ile tylko może... Widział panią i od pierwszego spojrzenia, uczuł wielką dla niej sympatyg... Przywiązanie pani do matki, chwyciło go za serce, bo przypomniało mu jego ukochaną dziecinę, którą stracił... — Była daleko młodszą od pani jego córeczka, a jednakże nie może się pocieszyć po jej śmierci.
— O powiedz mu pan, że dziękuję mu z całej duszy — rzekła Marta — i że nie wiem doprawdy jak mu mam okazać tę moję wdzięczność...
— Nie potrzebuje pani okazywać mu żadnej wdzięczności, on jest najzupełniej zapłacony tem, że może być pani użytecznym...
Pascal wyszedł razem ze szwaczką.
W kwadrans później jadł śniadanie z Jakóbem.
Lareau sam im usługiwał, bo miał wielką ochotę do pogawędzi.
Nie będziemy opisywać dłużej obrazu boleśnie monotonnego.
Powiemy tylko, że Marta chciała przepędzić noc całą przy matce, ale, że złamana fatygą, zasnęła nadedniem i przespała kilka godzin snem gorączkowym, niespokojnym, który jednakże pokrzepił ją trochę.
Po obudzeniu, czuła się silniejszą nieco.
Zaraz rano Jakób i Pascal poszli ją odwiedzić i zmusili do przyjęcia posiłku, co ją bardziej znowu pokrzepiło.
Młoda dziewczyna miała zamiar podziękować obu panom, a szczególnieį doktorowi Thompson, za ich wspaniałomyślność nadzwyczajną, ale oba zmiarkowawszy to, umknęli, co było bardzo zręcznym manewrem z ich strony.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.