Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część pierwsza/XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIII.

— Bardzo łatwo proszę pana — odpowiedział majster — doskonale zrozumiałem o co chodzi i mogę panu zaproponować pewien system, wynaleziony przez znajomego mi ślusarza. Nie będzie można otworzyć okiennic nawet z wewnątrz, nie znając tego systemu. Każe przygotować takie zamki temu ślusarzowi. Co do krat będą podwójne i z silnego żelaza... — A więcej co?...
Jakób wskazał na drzwi od kuchni.
— Chciałbym także, aby te drzwi cienkie zastąpić dębowemi, z mocnem okuciem żelaznem, aby nie można ich było wysadzić... — Mam zamiar, umieścić tu na czas mojej nieobecności srebra i inne drogie przedmioty, a wiedząc, że będą dobrze zabezpieczone, będę miał głowę spokojną.
— Ma pan słuszność!... ostrożność jest nieodzowna... Tylu jest złych ludzi na świecie, że nie można nie byt ostrożnym. Zrobimy drzwi bardzo grube, ze sztabami i okuciami żelaznmi... prawdziwe drzwi więzienia, zamek dam taki sam jak przy okiennicach.
Majster zapisał sobie notatkę w książeczce i zapytał:
— A co jeszcze proszę pana?...
— Tutaj już wszystko — mówił Jakób, przechodzimy do kuchni, a tutaj przy oknach, dasz pan takie same okucia i zamknięcia jak u tamtych.
— Bardzo dobrze proszę pana, a drzwi?...
— Mogą pozostać te same. — Nic tu nie będzie tak bardzo ponętnego dla złodziei.
Weszli do spiżarni w której było jedno tylko okno.
— Tu myślę umieścić skrzynię z kosztownościami — mówił dalej Jakób, trzeba więc zamurować okno. — Dasz pan drzwi dębowe z mocnem okuciem i zamkiem sekretnym, z tej strony wmurujesz kółko żelazne, do którego będę mógł przyczepić łańcuch od kufra.
Majster malarski słuchał dyspozycyi doktora z uwagą i zdziwieniem.
Roboty te były rzeczywiście dziwne.
Ten zbytek ostrożności był jakiś oryginalny.
Pascal przypatrywał się cały czas mularzowi i spostrzegł jego zdziwienie. Nie chciał aby tenże mógł powziąść najmniejsze podejrzenie, pochylił się i korzystając z chwili, że Jakób się odwrócił, szepnął mu do ucha.
— Nie dziw się pan niczemu... doktór jest trochę maniakiem... W New-Yorku stał się ofiarą znacznej kradzieży i boi się odtąd własnego cienia...
— Tak? — pomyślał sobie mularz i uśmiechnął się — teraz już pojmował obawy właściciela Petit-Castel.
— Bardzo dobrze! bardzo dobrze!... proszę pana, wszystko się zrobi podług pańskiego żądania...
— Pójdźmy teraz na parter...
Weszli na kilka schodków i Jakób udał się do pokoju, obok sali jadalnej...
— Chcę panu pokazać dwoje drzwi, tak cienkich, że można na zewnątrz wszystko słyszeć co się mówi w pokoju, chciałbym temu zapobiedz i wstawić inne, silniejsze...
— Drzwi każe zrobić i obsadzić, ale potrzeba będzie tapicera do poprawienia obicia...
— A nie znalazł by się tutaj jaki?...
— Nie panie...
— To go pan sprowadź z Paryża... Drzwi powinny być zaopatrzone w podwójne zasuwy bezpieczeństwa...
— Dobrze proszę pana...
— Teraz inna rzecz jeszcze — ciągnął Jakób wskazując jednę ze ścian w pokoju dla służby. — Życzę sobie, ażebyś pan kazał wybić w tym murze otwór na dwa centymetry i przeprowadzić tubę żelazną do pokoju jadalnego. — Czy zrozumiał pan o co chodzi?...
— Doskonale.
— No to wszystko.
— Na pierwszem piętrze niema nic do zrobienia?
— Nie. — Tam pokoje szczelnie się zamykają….. okna mają okiennice, a zresztą będą tam tylko meble i duże sztuki nie łatwe do wyniesienia...
— Na kiedy ma być to wszystko skończone?... zapytał majster.
— Daję panu ośm dni czasu.
— Wystarczy. — Jutro zaraz przyśle robotników i przyprowadzę stolarza oraz ślusarza, którzy będą musieli wykonać większą część robót...
— Ma się rozumieć, że pan obejmu jesz wszystko... Stolarze, ślusarze i tapicerzy pracować będą na pański rachunek... Ja chcę mieć do czynienia z jedną tylko osobą...
— Rozumiem proszę pana…..
— Pozostaje mi zatem zrobić panu jedno jeszcze zastrzeżenie.
— Jakie?...
— Dałem panu dowód zaufania, opowiadając mu co się będzie znajdować w suterynach, i nie ukrywałem wcale, że będą tam rzeczy kosztowne... Proszę pana, abyś nikomu o tem nie wspominał...
— Może pan być zupełnie spokojny... nie mieszam się w nie swoje rzeczy.
— Liczę na pańskie słowo.
Jakób wyjął z kieszeni pugilares.
Wyjął trzy bilety po tysiąc franków i podał je przedsiębiorcy.
— Racz pan, proszę, przyjąć to na rachunek.
— Trzy tysiące franków! — wykrzyknął majster mularski. Ależ panie, rachunek jaki panu podam, nie dosięsięgnie zapewne tej sumy...
— Jeżeli tak, to tem lepiej dla pana... To co pozostanie, będzie czystym zyskiem twoim.
Majster wziął pieniądze.
— Dziękuję panu — rzekł, pański sposób postępowania dodaje zachęty do pracy...
Wyszedłszy zaś z willi mówił do siebie:
— Widocznie, że to maniak, a nawet waryat, ale łagodny...
Pozostawszy sam z Jakóbem, Pascal wcale nawet nie pytał się o przyczynę robót zarządzonych.
Zrozumiał wszystko, albo raczej odgadł odrazu wszystko.
Nazajutrz bardzo wcześnie, przybyła z Cretéil młoda dziewczyna, przeznaczona do usług dla Marty.
Była dosyć ładną i bardzo żywą.
Jakób wydał jeszcze kilka rozporządzeń majstrowi mularskiemu, przybyłemu właśnie z robotnikami.
A następnie opuścił Petit-Castel z Pascalem i Angelą, która nie mogła się dość nacałować z Martą.
Para alzatczyków, wyjechawszy wcześniej, zagospodarowała się już w swojej stancyi — w pałacu przy ulicy Miromesnil.
Po przybyciu do Paryża, Angela miała zająć się zaraz także swoją przeprowadzką.
Tego samego dnia, Jakób Lagarde, jako doktór Thompson, ubrawszy się starannie i przystrzygłazy brodę na sposób angielski, poszedł złożyć wizyty sławniejszym profesorom akademii medycznej.
Pascal przez ten czas doglądał tapicerów, a następnie zaopatrzony w dobrze wypchany pugilares, poszedł do główniejszych dzienników paryzkich, ażeby pomieścić wzmianki i reklamy, zredagowane bardzo zręcznie, w taki sposób, aby obudzić ciekawość i sympatyę paryżanów dla doktora cudzoziemca, o którego znakomitym sposobie leczenia cuda opowiadano.


∗             ∗

Rajmundowi dotrzymano obietnicy, dostał polecenie zwiedzenia wszystkich bibliotek rządowych; dostał polecenie, które mu otwierało wszystkie drzwi, — rzecz dlań niezmiernie ważna, które zasłaniało go przed synem.
Zaraz nazajutrz po wycieczce z Pawłem, zajął się przedsięwzięciem rozmaitych środków, dążących do wykrycia złodziei książek.
Najprzód udał się do Prefektury, gdzie otrzymał upoważnienie do przyjmowania swoich podwładnych, wyłącznie tylko w mieszkaniu na bulwarze świętego Marcina .
Tam miał wydawać im rozkazy, tam przyjmować raporty.
Dobrał sobie ludzi takich, którzy mu byli lepiej znani, dał im instrukcye i wysłał ich nie na ślad, bo nie było żadnego śladu, ale w różne strony.
Mieli się rozpytywać dyskretnie u antykwaryuszy, u księgarzy, szczególniej u tych, którzy handlowali książkami rzadkiemi i poszukiwanemi przez amatorów bogatych.
On sam, ubrany przyzwoicie, z wstążeczką w dziurce od guzika, udał się do zarządzającego biblioteką narodową, ażeby zebrać wiadomości o kradzieży, jakiej padła ofiarą.
Jednem słowem, Rajmund rozpoczął poszukiwania.
Jakób pracował nad zjednaniem sobie renomy uczonego.
Pascal zajmował się rozreklamowaniem doktora i przyszłą instalacyą.
Lagarde, wszędzie, gdzie się tylko przedstawił pod postacią doktora Thompsona, doznawał jak najlepszego przyjęcia.
Wiemy, że był przyjemnej powierzchowności, miły w rozmowie, że był bardzo w rzeczywistości wykształcony i posiadający, wielki talent, popisywania się swoją wiedzą.
Profesorowie fakultetu przyrzekli mu swoją pomoc w zadaniu, jakie przedsiębrał.
Rezultaty świetnie się zapowiadały.
Na ulicy de Miromesnil wszystko szło również jak najlepiej.
Roboty i urządzenie pokoi do przyjęcia, czyli oficyalnych, szybko postępowały.
Angela sprzedała część mebli z dawnego swego mieszkania, a resztę kazała poprzenosić do pokoi, jakie miała zajmować na drugiem piętrze, obok mieszkania Marty i Pascala Saunier.
Przystąpiono do urządzenia laboratorium na pierwszem piętrze, obok mieszkania Jakóba.
Pascal zacierał ręce.
— Za ośm dni wszystko będzie gotowe — mówił do Jakóba. — Twój gabinet do konsultacyj będzie to coś cudownego! W całym Paryżu rozprawiać będą o nim!...
— Czy pomyślałeś o książkach potrzebnych do biblioteki, jaka powinna stanąć w tym gabinecie?...
— Myślałam o nich, ale nie mogłem się niemi zająć...
— Dla czego?...
— Dla tego, to co się tyczy medycyny, chirurgii, chemii i innych nauk przyrodzonych, jestem jak tabaka w rogu, nie znam ani dzieł ani autorów... — Ty musisz wybór uczynić.
Jeden z moich kolegów z fakultetu paryzkiego, dał mi właśnie adres człowieka, który podejmie się dostarczyć dziel potrzebnych, na warunkach bardzo umiarkowanych... — To specyalista w tym rodzaju. — Potrzeba skwapliwie skorzystać z tej usługi, zwłaszcza, że książki u doktōra nie powinny wyglądać na nowe... Nie byłoby to efektowne. Możnaby posądzić właściciela, to nie — czytał ich nigdy!... — Pójdę do tego człowieka i zaraz się z nim ułożę... — Kiedy będziesz mógł ustawić na miejscu kolekcyę, jaką zakupię?...
— Kiedy ci się podoba. — Szafy do biblioteki dzisiaj jeszcze będą ustawione...
— Doskonale!... — Ale à propos... ty znasz dobrze Paryż, powiedz mi więć, gdzie znajduje się ulica Guenogand?...
— Prawie na przeciw Pont Neuf, w stronie ulicy Dauphine... — Kogo a dyabła znasz na tej ulicy?
— Dotąd nikogo.. — tam tylko mieszka zalecony mi księgarz... — Pójdę więc do niego...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.