Przejdź do zawartości

Czerwony testament/Część druga/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Czerwony testament
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Testament rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVI.

— Muszę koniecznie dowiedzieć się, co to za jedna ta śliczna panienka... — pomyślał młody rybak. — Furmani lubią gadać... trzeba tego pociągnąć za język...
Woźnica z remizy kazał sobie podać pół butelki wina białego, Fouine zrobił to samo; usiadł obok furmana i wskazując ręką na lando z rozbitem pudłem, stojące na ulicy, rzekł:
— No cóż, mój zuchu, wiatr może teraz swobodnie hulać po twojej landarze... Do licha! szkaradna dziura!... Czy to nowy statek?...
Furman nakładając fajkę, odpowiedział:
— Dziura bo dziura — drogo ona bedzie kosztować towarzystwo tramwajowe...
— O ho! to tramwaj was tak naszpikował... Widocznie, dobrze wycelował!... Musieliście mu wleźć w droge?...
— Wcale nie! Powracałem z lasku Bulońskiego, dokąd wożę co dzień kuzynkę i wychowankę sławnego doktora Thompsona...
— A dwie przecie damulki wiozłeś? — przerwał la Fouine kuzynka to pewno ta gruba, dobrze już dojrzała — a wychowanka — to ta młodziutka?...
— Tak się przynajmniej zdaje.
Otóż dojeżdżałem do placu de l’Etoile, nieopodal stacyi tramwajowej z Courbrevoie.. i dalej opowiadał to co już wiemy.
— Tak... tak... wynagrodzić muszą porządnie — powiedział rybak gdy furman skończył, — wyście tu nic a nic nie winni... Za twoje zdrowie zuchu!...
Trącił się ponownie z furmanem, zabrał narzędzia, zapłacił za wino i opuścił zakład.
— A ha! to wychowanka sławnego doktora Thompsona i mieszka na ulicy Miromesnil!... Wiem gdzie jej szukać. Pan Paweł oszaleje chyba z radości gdy się dowie gdzie mieszka jego panienka. A teraz marsz do Créteil!...
Pociągnął do stacyi Saint Lazare wsiadł do wagonu kolei obwodowej i zaczął rozmyślać nad tem, co mu się od Wczoraj przytrafiło.


∗             ∗

Wiemy już, że dwa trupy odnalezione w lasku Bulońskim, przeniesione zostały do Morgi i że prefektura policyi przeprowadziła śledztwo początkowe.
Po wydaniu kwita, na przyjęte dwa ciała, nadzorca Morgi wystawił je w amfiteatrze, gdzie dotąd znajdowały się śmiertelne szczątki Antoniego Fauvela.
Uderzyła go szczególna bladość obu twarzy, przyczem zauważył, że była ona najzupełniej identyczną z bladością twarzy Fauvela, jako też, że wszystkie członki były zupełnie wolne i jak a księgarza z ulicy Guénégaud, wcale trupiej sztywności nie miały.
— A to coś zdumiewającego naprawdę... — powiedział sobie, po chwilowem badaniu zwłok. — Możnaby przypuszczać, że tych dwoje, zupełnie w ten sam sposób, co i ten oto, życie skończyło.
Założył szkiełka na oczy, zbliżył się do Amadeusza Duvernay i spojrzał na szyję, w to samo miejsce, w którem doktór badający, odnalazł cięcie a Fauvela i na zasadzie którego uznał, że popełniono na nim morderstwo.
I skamieniał prawie cały.
Widoczne, blade bez krwi nacięcie otwarło się po zdjęciu postronka z szyi wisielca.
Cały drżący, zbliżył się z kolei do zwłok Wirginii.
Takie samo przecięcie, wpadło mu w oczy odrazu.
— Znowu zatem okropna zbrodnia!... Raczej dwie na raz zbrodnie straszliwe. Potrzeba dać znać o nich, bez najmniejszej straty czasu!...
I pobiegł zaraz do prefektury policyi i przybył tu akurat w chwili, gdy naczelnik służby bezpieczeństwa publicznego otrzymał raport o znalezionych ciałach od komisarza policyi z Neuilly.
— Ah! to pan, kochany panie dozorco — przychodzisz pan zapewne po upoważnienie do pogrzebania Fauvela.
— Nie, panie — to czem przychodzę, to coś wyjątkowo ważnego i strasznego.
— No, no, co tam takiego?...
— Coś przerażającego doprawdy!...
— Co takiego?...
— Dostawiono do Morgi przed chwilą dwa nowe ciała...
— Dwa ciała znalezione w lasku Bulońskim?...
— Tak właśnie.
— Wiem o tem... właśnie, w chwili, kiedy pan wchodziłeś, czytałem raport komisarza. — Mowa w nim o jakimś powieszonym mężczyźnie i o młodej kobiecie znalezionej bez życia. Śmierć tej ostatniej przypisywać by można utonięciu w ataku anewryzmu, albo wśród uderzenia na mózg!...
— I ten mężczyzna zawieszony na gałęzi — wykrzyknął nadzorca Morgi — i ta młoda kobieta, zostali zamordowani ręką jednego i tego samego złoczyńcy!
— Co pan mówisz?...
— Najrzetelniejszą prawdę... — Będziesz pan mógł przekonać się o tem na własne oczy!...
— Więc popełnioną została zbrodnia?...
Podwójna... a raczej potrójna zbrodnia, bo ta sama ręka zadała także cios i Antoniemu Fauvel...
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego podniósł się wzruszony.
— Fauvel — rzekł — miał na szyi prze cięcie, przez które wyciągnięto zeń Wszystką krew, aż do ostatniej kropelki...
— Oba trapy nowe, mają na szyjach takie same zupełnie cięcia... — Dla tego właśnie przyszedłem to panu powiedzieć...
— W takim zatem razie, mamy wyraźnie do czynienia z bandą morderców!...
— Nie wiem z kim mamy do czynienia, przyszedłem tylko opowiedzieć to co widziałem... Reszta nie obchodzi mnie wcale...
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego, napisał szybko kilka słów na kawałku papieru, który włożył w kopertę.
Napisał następnie adres i zadzwonił.
Natychmiast ukazał się urzędnik i otrzymał rozkaz, ażeby list ten wysłał jak najprędzej.
Urzędnik wyszedł.
List był do jednego z doktorów, należących do prefektury.
Naczelnik włożył palto, wziął kapeluss i portfel i odezwał się do nadzorcy:
— Idę z panem... idąc do Morgi... wstąpimy do pałacu sprawiedliwości.
Wszedł urzędnik dyżurny.
W kilku słowach powiadomiono go o tem co zaszło.
Wydało mu się to rzeczą tak nadzwyczajną, tak nieprawdopodobną, że nie chciał w nią uwierzyć.
— Chodź i pan z nami, panie dyżurny — odezwał się dozorca — będziesz pan nam służył za świadka.
— Dobrze. — Idę z panami...
Wyszli we trzech razem.
Wezwany doktór prawie jednocześnie nimi stawił się w Mordze.
— Co tu się stało tak ważnego? — zapytał.
— Zobaczysz doktorze... Chodźmy do amfiteatru.
Dozorca ich poprowadził.
— Oto są to dwa trupy proszę panów — odezwał się wskazując na ciało Amadeusza Duvernaya i Wirginii... Niech pan raczy je obejrzeć panie doktorze.
Doktór był ten sam który oglądał zwłoki Antoniego Fauvela.
Uderzony przedewszystkiem woskowa białością twarzy nieboszczyków, zbliżył się do nich żywo.
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego oglądał tymczasem szyję Amadeusza.
I zobaczył otwartą jeszcze ranę.
— Nie ma żadnej wątpliwości! — powiedział głośno. — Człowiek ten został zamordowany w ten sam sposób co Fauvel. — No doktorze, co o tem sądzić rzekł i palcem wskazał na ranę.
Doktór przyjrzał się z kolei i odpowiedział:
— Masz pan zupełną racyę, nie podobna wcale wątpić — ta sama ręka co ugodziła Fauvela, ugodziła także i tego człowieka!... Czy młoda kobieta ma rónież taką samą szramę?
— Tak doktorze.
Zbliżyli się do biednej Wirginii i na jej szyjce prześlicznych kształtów, zobaczyli śmiertelne cięcie.
Proszę znieść trupy-rozkazał doktór.
Posługacze amfiteatru wykonali natychmiast rozkaz.
Żadnego uderzenia, żadnego śladu walki albo gwałtu nie było na ciałach zamordowanych.
— Ho! ho! moi panowie! — wykrzyknął doktór — gdybym ja miał honor pełnić obowiązki prefekta policyi, doznałbym w tej chwili niemiłego wzruszenia!...
Istnieje bo w tej chwili w Paryżu banda łotrów zabijających z dokładnością i wprawą, zdradzającą znakomite zdolności chirurgiczne!... W trzy dni trzy osoby zamordowane w jeden i ten sam sposób, to okropne, to przerażające!... To zdolne wzniecić popłoch w takiem nawet jak Paryż mieście!...
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego i urzędnik policyjny potaknęli głowami.
Doktór mówił dalej:
— Czy tożsamość tych dwojga ludzi została już sprawdzoną?
— Nie jeszcze doktorze. Nie znaleziono przy nich żadnych dowodów...
— A czy można przypuszczać, że kradzież była przyczyną zbrodni?
— Chyba że nie, bo nieruszono ani klejnotów kobiety, ani pieniędzy, jakie się znajdowały w portmonetkach obojga...
— Mężczyznę jak powiadają znaleziono powieszonego?
— Tak — odrzekł nadzorca, oto sznurek, na którym był przywiązany...
— Po co wieszano trupa? — zauważył doktor. Jest w tem coś niepojętego dla mnie... Człowiek, który dokonał tych morderstw, wiedział aż nadto dobrze, że nie złapie nikogo na podobną komedyę.
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego wziął sznur z rąk dozorcy i zaczął mu się przypatrywać.
— Wzięty został ze stajni — rzekł, bo oto ślady zębów końskich...
— Panowie odezwał się znowu doktór, mojem zadaniom stwierdzić, że ten człowiek i ta młoda kobieta, są zamordowani w ten sam sposób, w jaki Antoni Fauvel został zamordowany, stwierdzam to i dodaję, że jedna i ta sama ręka dokonała tych trzech zabójstw... Reszta do was należy... Wy musicie wyszukać morderców... Powiadam morderców, bo pewnością jest ich kilka... Jeden człowiek nie byłby w stanie zrobić w ten sposób, zresztą jeżeli nawet kilku działało, jest jeszcze coś, czego nie mogę sobie wytłómaczyć.
— Co takiego? — zapytał naczelnik.
— Na nogach i na rękach nie ma żadnych śladów, żadnych zadraśnięć, żadnych siniaków... A jednakże potrzeba było związać ręce i nogi tych nieszczęśliwych, aby z nich w ten sposób krew wszystką wytoczyć.
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego zadał lekarzowi pytanie:
— A czy jest rzeczą pewna, że masaż ciała uskuteczniony, dla wyciśnięcia wszystkiej krwi, nie pozostawia żadnych po sobie śladów?...
— O! to rzecz najpewniejsza!... rzecz zupełnie dowiedziona odpowiedział doktor.
— Nie rozumiem co by mogła być za przyczyna zbrodni, skoro nie obdarto — odezwał się naczelnik bezpieczeństwa publicznego — nie pojmuję w jaki sposób zabrać się do odkrycia prawdy. Nie żyjemy w czasach, w których by uczeni potrzebowali krwi ludzkiej do tygielków, ażeby się w złoto zamieniła. Wszystkie przypuszczenia na ten temat byłyby naiwnością kolosalną... Dzisiaj zabija się tylko dla interesu... dla osiągnięcia jakiejś korzyści, dopięcia jakiegoś celu... Cóż tu mógłby być za cel? co za interes? — Na to pytanie niepodobna mi znaleźć odpowiedzi... Widzę mur przed sobą nieprzeparty... Tajemnica zdaje się niedocieczona!...
— Potrzeba jej dojść jednakże, odezwał się urzędnik policyjny.
— Zapewne, i to jak można najpredzej, ażeby się Paryż nie dowiedział. Wywołało by to ogromną panikę! — Pozwolimy niech sobie dzienniki doniosą, to jakiś wisielec i jakaś kobieta zmarła na anewryzm serca, znalezienį zostali w lasku. Bulońskim. To nikogo nie zdziwi, nikogo nie zaniepokoi, a my swoją drogą działać będziemy jak najenergiczniej, ale w tajemnicy...
—Przedewszystkiem — zauważył urzędnik policyjny — potrzeba koniecznie sprawdzić tożsamość ofiar zamordowanych...
— Prawdopodobnie nie będzie to rzeczą trudna rodziny dadzą znać zapewne policyi o zniknięciu tych dwojga nieszczęśliwych. A może poznani zostaną w Mordze. Po sprawdzeniu tożsamości, zabierze do szukania, kto mógł mieć interes w popełnienia tych dwóch, albo raczej tych trzech morderstw okrutnych i musimy odnależć przestępców.
Wydano rozkaz przeniesienia ciał Amadeusza i Wįrginii do sali wystawowej i położenia ich na płytach, po za szybami zagrody.
Naczelnik bezpieczeństwa publicznego rozkazał oddać sobie sznur, na którym wisiał Amadeuss, skromne klejnoty Wirginii i obie portmonety, a nadto przeszukać raz jeszcze ubrania zamordowanych dla sprawdzenia, czy się co jeszcze w kieszeniach nie znajdzie.
— Doktór spisał protokół, naczelnik poprosił podwładnego sobie urzędnika, ażeby udał się z nim do prefekta policyi.
Ten ostatni przyjął w tej chwili obu przybyszów, chociaż ździwiony był nieco tak ranna ich wizytą.
— O cóż to chodzi, moi panowie? — zapytał z uśmiechem. — Spodziewam się, że nie przychodzicie z doniesieniem, o jakim spisku przeciwko Rzeczpospolitej...
— Nie, panie prefekcie — odpowiedział naczelnik — nie przychodzimy z doniesieniem o spisku przeciw rzeczpospolitej, ale o spisku przeciwko bezpieczeństwu publicznemu...
— Spisek przeciwko bezpieczeństwa publicznemu! — powtórzył wysoki urzędnik — to takie bardzo ważna sprawa...
— Ważniejsza, aniżeli pan sądzi...
— Wytłomaczcie się panowie.
— Zaraz to uczynimy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.