Przejdź do zawartości

Czerwony Krąg/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
1.
Wstęp.

Działo się to w porze, kiedy czcigodni obywatele włażą do łóżek. Górne okna wąskich, wysokich, staromodnych kamienic połyskiwały światłem, na tle którego widać było zarysy bezlistnych drzew wiatrem kołysanych. Zimny podmuch płynął od rzeki, docierając do najdalszych i najlepiej osłonionych zakątków.
Człowiek jakiś chodził zwolna wzdłuż wysokiej kraty i drżał mimo ciepłej odzieży ze zimna, gdyż nieznajomy wyznaczył mu schadzkę, wystawionem na całą nawałę burzy.
Ułomki różnych zerwanych przedmiotów wirowały mu fantastycznie dokoła nóg, a liście i gałęzie hałaśliwie spadały z drzew. Czekający spozierał z zazdrością na miłe światło w jednem z domów, gdzieby go przyjęto ochotnie, gdyby tylko zastukał.
Zegar wydzwonił jednastą, a z ostatniem uderzeniem wjechało na plac szybko i bezgłośnie auto, zatrzymując się tuż obok niego. Latarnie świeciły mglisto, a w zamkniętym pojeździe nie było można nic zobaczyć. Po krótkiem wahaniu otwarł czekający drzwi i wsiadł. Zaledwo rozróżniał w ciemności plecy siedzącego przed nim szofera, a serce mu biło mocno na myśl o całym ryzyku tego kroku.
Ale wóz stał w miejscu, a szofer siedział bez ruchu. Cisza panowała przez chwilę. Potem ozwał się mężczyzna, który wsiadł, tonem nerwowego podraźnienia:
— I cóż?
— Czyś pan zdecydowany? — spytał szofer.
— Oczywiście, inaczej nie byłbym przychodził! — odpowiedział gość. — Nie z ciekawości to, zaprawdę, uczyniłem. Czego pan chcesz odemnie? Powiedz mi pan to, a ja postawię swoje żądania.
— Wiem, czego pan chcesz odemnie! — rzekł szofer głucho i niewyraźnie, jakby mówił poprzez zasłonę.
Człowiek, który wsiadł, nawykłszy do ciemności, rozeznał zarys czarnej jedwabnej czapki na głowie szofera.
— Stoisz pan nad brzegiem bankructwa! — oświadczył szofer. — Zużyłeś pan nie swoje pieniądze i chcesz się zabić. Ale nie bankructwo skłania pana do samobójstwa. Masz wroga, który zna hańbiący pana fakt, którymby niezawodnie zajęła się natychmiast policja.
Przed trzema dniami otrzymałeś pan od jednego z przyjaciół, współwłaściciela fabryki chemicznej śmiertelną truciznę, której nabyć nigdzie nie można, czytałeś przez tydzień o rozmaitych truciznach i jeśli nie nastąpi jakiś ratunek, otrujesz się pan w sobotę wieczór, lub w niedzielę rano. Sądzę, że raczej w niedzielę.
Słysząc poza sobą wykrzyk zdziwienia, uśmiechnął się łagodnie.
— I cóż sir? Czy gotów pan jesteś za pewnem wynagrodzeniem pracować dla mnie?
— Czegóż pan żądasz? — spytał, drżąc całem ciałem.
— Tego tylko, byś pan spełniał zlecenia, ja zaś ochronię pana przed niebezpieczeństwem i dobrze zapłacę. Gotów jestem dać znaczną kwotę na umorzenie najkonieczniejszych zobowiązań. Wzamian za to będziesz pan puszczał w obieg wszystkie nadsyłane przezemnie pieniądze, wymieniając je, w razie potrzeby na obcą walutę, zacierać ślady numerów policji znanych, sprzedawać papiery wartościowe, których ja sprzedawać nie mogę, słowem zostaniesz pan agentem moim i na żądanie — dodał z naciskiem, — będziesz płacił co zażądam.
Siedzący poza szoferem mężczyzna namyślał się długo, potem zaś spytał, z niejakiem zuchwalstwem:
— Cóż to jest „Krąg czerwony“?
— Pan nim jesteś! — odrzekł szofer.
— Ja? — wykrztusił zdumiony wielce.
— Tak, pan i setki współpracowników, z których pan żadnego nie poznasz nigdy i żaden z nich pana znać nie będzie.
— A pan?
— Ja znam wszystkich. No cóż, czy zgoda?
— Zgoda! — rzekł po chwili.
Szofer obrócił się trochę na siedzeniu i wyciągnął rękę.
— Weź pan to! — powiedział.
Była to wielka, gruba wypchana koperta, a nowy członek „Czerwonego Kręgu“ wetknął ją w kieszeń.
— Wysiądź pan teraz! — rozkazał szofer krótko, a tamten usłuchał, nie stawiąc dalszych pytań.
Zatrzasnąwszy drzwi wozu, podszedł do szofera, chcąc go zobaczyć, co miało dlań wielką wagę.
— Nie zapalaj pan tu cygara! — rzekł szofer. Inaczej muszę przypuścić, że świecenie zapałki stanowi tylko pozór. Drogi przyjacielu, wiedz, że ten, kto mnie pozna, natychmiast znajomość tę zabiera ze sobą do piekła.
Zanim mógł odpowiedzieć, wóz ruszył, a on stał z kopertą w ręku i patrzył tak długo, aż znikła czerwona lampa tylna.
Drżał całem ciałem, a zapałka użyta do cygara, trzymanego w kłapiących zębach, dygotała niezwykle.
— Więc to on! — mruknął chrypliwie, przeszedł na drugą stronę ulicy i znikł na zakręcie.
Zaledwo odszedł, wyszedł z ciemnej bramy domu ktoś ledwo widziany w ciemku i jął się skradać za pierwszym ostrożnie. Był to człowiek wysoki, barczysty, ale przeszkadzał mu w szybkim ruchu krótki oddech. Uszedłszy sto kroków, zauważył, że trzyma ciągle jeszcze w ręku silne binokle, przez które obserwował.
W ulicy głównej, nie spostrzegł już śledzonego i spodziewając się, że tak będzie nie uczuł niepokoju. Wiedział gdzie go szukać. Kto atoli siedział w aucie? Odczytał numer i mógł nazajutrz wyśledzić właściciela. Pan Feliks Marl skrzywił się uciesznie, ale nie czułby, zaprawdę, radości, gdyby do uszu jego doleciała część choćby rozmowy obserwowanych. Silniejsi od niego ugięli się przed grozą „Czerwonego Kręgu“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.