Czerwony Krąg/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Czerwony Krąg
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance”
Data wyd. 1928
Druk A. Dittmann, T. z o. p.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Crimson Circle
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
41.
Kto jest Czerwonym Kręgiem?

Nie dowiedziawszy się nic ponad to, co przeczytał, wsiadł Yale w auto i ruszył do swego biura, gdzie nie był już od dwu dni.
Ucieczka Talji była sprawą nierównie ważniejszą, niż się to wydawało inspektorowi. Parr? Straszliwa myśl powstała w głowie Derricka. John Parr, ten spokojny człowiek o głupkowatej minie?... Nie, to niemożliwe! Potrząsnął głową, ale zaraz jął zestawiać w jeden ciąg wszystkie wydarzenia, w których brał udział inspektor, w końcu jednak powiedział — ...Nie, niemożliwe!
Przyjechawszy, wkroczył zwolna na schody do biura wiodące, nie biorąc liftu.
W pierwszej zaraz chwili po otwarciu drzwi zauważył, że skrzynka listowa jest pusta. Była wielka, o patentowanej klapie, uniemożliwiającej kradzież listów z zewnątrz. Siatka druciana sięgała do posadzki niemal, a ponadto listy spadały przez aluminjowe lamele kręcące się, co czyniło wszystkie wysiłki daremnymi. A jednak nie zawierała nawet świstka reklamowego.
Zaledwo stąpił na próg swego biura, stanął osłupiały. Szuflady były wyważone, żelazna kasa w murze, zasłonięta boazerją rozpruta, specjalna skrzynka stalowa pod biurkiem, gdzie chował najważniejsze dokumenty, związane z Czerwonym Kręgiem, o konstrukcji dostępnej znawcy tylko, została również otwarta przemocą.
— Długo siedział w fotelu, patrząc przez okno, uświadamiając sobie dobrze, kto był owym „mistrzem“. Mimoto spytał dla formalności chłopca liftowego i tenże udzielił mu szczegółów.
— Tak jest, Sir! Sekretarka pańska, ta ładna panienka, była dziś rano. Przyszła wcześnie. Zabawiła mniej więcej godzinę i odeszła.
— Czy miała torebkę ręczną?
— Tak, Sir!
— Dziękuję! — powiedział i wrócił do gmachu prezydjum, by opowiedzieć flegmatycznemu Parrowi historję włamania i kradzieży dokumentów.
— A teraz powiem panu coś, — ciągnął dalej — coś, o czem nie mówiłem z nikim, nawet z komisarzem! Przyjmujemy za fakt, że na czele Czerwonego Kręgu stoi mężczyzna. Wiem przypadkowo, że ta dziewczyna miała raz spotkanie z pewnym mężczyzną w aucie, który ją wtajemniczył w arkana Czerwonego Kręgu, poddając może nawet myśl, ale dziś człowiek ten nie jest wcale punktem centralnym całej organizacji, tylko ona sama właśnie.
— Wielki Boże! — zawołał inspektor.
— Dziwiłeś się pan, dlaczego ją trzymam w biurze, ja zaś twierdziłem zawsze, iż doprowadzi nas do tej bandy i miałem rację.
— A czemuż ją pan oddaliłeś potem?
— Gdyż dopuściła się czegoś, co zasługiwało na wydalenie, a gdybym tego nie był uczynił, domyśliłaby się niezawodnie, z jakiego ją trzymam powodu! Ale mogłem sobie oszczędzić trudu! — dodał. — To, co się dziś stało, świadczy, że wiedziała dobrze, o co mi idzie! — Delikatna, szczupła twarz jego zasępiła się i dodał ostrym tonem. — Gdy pan opowiesz dziś wieczór swoją historję premjerowi i jego przyjaciołom, ja ze swej strony opowiem także coś, co pana zaskoczy niewątpliwie.
— Żadna rewelacja pańska zaskoczyć mnie nie zdoła! — odrzekł Parr.
Wróciwszy do mieszkania zastał Yale trzecią już dnia tego niespodziankę. Służącego nie było wcale, a kobieta, pomocnica nie sypiała tu wprawdzie, ale powinna była przebywać w mieszkaniu do dziewiątej. Tymczasem, wróciwszy o szóstej, zastał Yale mieszkanie ciemne i puste.
Zaświeciwszy obszedł pokoje. Naruszony był tylko gabinet, ale robota wykonaną została z całą precyzją i gorliwością. Oboje służących wywabiono pod jakimś pozorem, a Talja mogła gospodarować zupełnie spokojnie.
— Kuta na cztery nogi! — mruknął z uznaniem, bez gniewu. Nie straciła czasu. W ciągu dwunastu godzin niespełna uciekła z więzienia i splądrowała biuro, oraz mieszkanie, zabierając cały materjał Czerwonego Kręgu.
Ubrał się bez pośpiechu, dumając, co z tego wyniknie. Siebie był pewny całkiem. W ciągu doby Parr zostanie zdruzgotany. Dobył ze szuflady w biurze niewielki rewolwer i schował w kieszeń. Sprawa Czerwonego Kręgu miała zostać zakończona w sposób zgoła nieoczekiwany.
W wielkiej hali pałacu premjera spotkał gościa, którego obecności nie przypuszczał wcale. Jack Beardmore ucierpiał coprawda skutkiem działalności Czerwonego Kręgu, ale w wydarzeniach późniejszych nie miał żadnego udziału.
— Dziwi pana zapewne obecność moja? — roześmiał się młodzieniec, witając detektywa. — Ja także dziwuję się wielce, że zostałem tu zaproszony.
— Kto pana zaprosił? Czy może Parr?
— Mówiąc ściśle, sekretarz premjera, ale myślę, że Parr to spowodował. Czy nie czuje się pan nieswojo w tem towarzystwie?
— Potrosze! — uśmiechnął się Yale, kładąc przyjaźnie dłoń na ramieniu Jacka.
Wszedł spiesznie młody sekretarz prywatny i wprowadził obu do świetnego salonu, gdzie około tuzina osobistości rozmawiało, stojąc w dwu grupach.
Premjer podszedł, witając detektywa.
— Inspektor Parr nie przybył jeszcze! — rzekł i objął Jacka pytającem spojrzeniem. — To pewnie pan Jack Beardmore? — powiedział. — Inspektor prosił mnie specjalnie, bym pana zaprosił. Sądzę, że pragnie oświetlić lepiej jeszcze śmierć biednego ojca pańskiego... którego zresztą znałem dobrze.
W tej chwili wszedł inspektor, przybrany w przenoszony frak i krawatkę dość dziwnie zawiązaną, co, razem wziąwszy, niebardzo było stosowne w takiem otoczeniu. Za nim kroczył komisarz o wielkich, siwych wąsach, którego odprowadził premjer na bok.
Mówili szeptem przez chwilę, potem zaś zwrócił się komisarz do Derricka.
— Czy domyślasz się pan może jakiego to rodzaju będzie wykład Parra? — zapytał niecierpliwie. — Sądziłem, że złoży tylko relację, ale ze słów premjera widzę, iż będzie to cała historja Czerwonego Kręgu. Myślę, że się nie zbłaźni.
— O nie, Sir, niema najmniejszej obawy! — odpowiedział znienacka Jack, komisarz spojrzał nań ze zdziwieniem, a Yale przedstawił ich sobie wzajem.
— Jestem tego zdania, co pan Beardmore! — powiedział. — Parr nietylko się nie zbłaźni, ale cowięcej zdoła uzupełnić dużo punktów niejasnych, ja zaś ze swej strony uczynię to samo.
Wszyscy usiedli, a premjer skinął na inspektora, by się zbliżył.
— Ekscelencjo! — powiedział Parr. — Niech mi będzie wolno mówić stąd, gdzie stoję, nie jestem bowiem krasomówcą i opowiem tylko prostą historję.
Odkrząknął i zaczął mówić, zrazu niepewnie, szukając wyrazów, ale potem coraz wyraźniej i szybciej.
— Czcigodni panowie! Czerwony Krąg jest to człowiek, nazwiskiem Lightman, który popełnił we Francji liczne morderstwa, a skazany na śmierć, ocalał jedynie dzięki przypadkowi, to jest skutkiem nieprawidłowego funkcjonowania gilotyny. Pełne jego imię i nazwisko brzmi: Ferdynand Walter Lightman, a w dniu, kiedy miał zostać ścięty, liczył lat dwadzieścia trzy i cztery miesiące. Zesłany do Kajenny umknął, zamordowawszy dozorcę, prawdopodobnie do Australji.
Człowiek takiego samego rysopisu, ale innego nazwiska rzekomo, pracował przez ośmnaście miesięcy dla pewnego kupca w Melbourne, a potem przez dwa lata i pięć miesięcy dla pewnego osadnika, Macdonalda. Opuścił Australję bardzo spiesznie, pod grozą aresztowania przez miejscową policję za wymuszenia, dokonywane na swoim chlebodawcy.
Co się z nim działo później, niewiadomo, aż do chwili, gdy w Anglji zjawił się nieznany, tajemniczy szantażysta, noszący miano Czerwonego Kręgu, który z wielkim talentem organizacyjnym i cierpliwością zgromadził koło siebie znaczną liczbę pomocników, nie znających się wzajem między sobą.
Metodą jego było, że wyszukiwał stale osoby na stanowiskach odpowiedzialnych, które potrzebowały pieniędzy, albo zagrożone były ciężką karą za jakieś przestępstwo i wchodził z nimi w stosunki dopiero po zasięgnięciu szczegółowych informacji.
Spotkanie odbywało się z reguły w zamkniętym automobilu, prowadzonym przez niego samego. Zazwyczaj obierał place śródmieścia, posiadające kilka wyjazdów, a jak wiadomo, z reguły w samej metropolji, bardzo źle oświetlonej.
Inną klasą ulubionych pomocników Czerwonego Kręgu byli zbrodniarze, uwolnieni z braku dowodów, lub tacy, którzy odsiedzieli karę. W ten n. p. sposób został zwerbowany marynarz Sibly, człowiek upośledzony na umyśle, w ten sposób pozyskał Czerwony Krąg Talję Drummond... — zawahał się — złodziejkę i przyjaciółkę złodziei, w ten dalej sposób znalazł murzyna, który zamordował dyrektora kolei, zobowiązał sobie bankiera Brabazona. Byłby to uczynił także z Feliksem Marlem, ale niestety, byli wspólnikami pewnej zbrodni, za którą Lightman omal nie stracił życia. Większem jeszcze nieszczęściem dla Marla było, że poznał on dawnego kompanjona, gdy się spotkali w Anglji. Dlatego też Marl zginął i to śmiercią obmyśloną wprost genjalnie!
Możecie sobie wyobrazić, czcigodni panowie, — ciągnął dalej wśród ogromnego napięcia słuchaczy — że Czerwony Krąg...
— Dlaczego nazwał się Czerwonym Kręgiem? — spytał znienacka Yale.
— Nazwał się tak, — odparł po chwili z naciskiem inspektor, gdyż imię to nadali mu współwięźniowie. Wokoło szyi jego był krągły, czerwony pas, znamię macierzyste... stój drabie spokojnie, bo strzelam!
Dużego kalibru pistolet webleyowski dotknął piersi oniemiałego detektywa.
— Ręce do góry! — krzyknął Parr, potem szarpnął znienacka kołnierzyk Derricka i rozerwał koszulę.
Wszyscy zdrętwiali.
Czerwony, krwisty pas, jakby namalowany farbą, okrążał szyję Derricka Yale.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.