Czerwone koło/Rozdział XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXXI.
BÓL MATKI.

Ani pani Travis, ani Dżim Barden nie wiedzieli o tragicznej zamianie ich dziecka: jedyną wtajemniczoną była tu Mary, która, jak wiemy, umiała milczeć. I pani Travis nigdy nawet na myśl nie przyszło, że Flora mogłaby nie być jej córką.
Łatwo więc pojąć, jakie straszliwe załamanie się nastąpiło w duszy nieszczęśliwej kobiety, kiedy nagle dowiedziała się, że dziecko to, tak tkliwie ukochane było w istocie córką zbrodniarza. Jednocześnie w umyśle jej powstała hipoteza, zresztą bardzo prawdopodobna: „Flora, córka Dżima Bardena, została podstawiona w miejsce mego dziecka — otóż moje dziecko żyło jako syn Dżima Bardena“. Rozumowanie to nasuwało się jej swoją nieubłaganą logiką, powiększając jeszcze jej ból. Wyjąwszy z biurka fotografię Flory, biedna kobieta wpatrywała się w nią z rozrzewnieniem. Czyż to możliwe, by ta urocza twarzyczka była obliczem zbrodniarki?
— Nie, — zawołała nagle odrzucając fotografię, — nie wolno mi rozrzewniać się nad dziewczyną, która tak boleśnie zdradziła moje uczucie! Nie, miłość moja powinna iść cała ku temu biedakowi, memu prawdziwemu dziecku; przecie ta niegodziwa zamiana była przyczyną jego nieszczęścia i śmierci przedwczesnej... A miałby już teraz lat dwadzieścia!
Łzy przysłoniły wzrok biednej Kobiety. Płakała nad synem, którego nie znała, o którym nie wiedziała nic, chyba to jedno, że zginął z ręki Dżima Bardena.
Opanowała ją niepohamowana chęć dowiedzenia się wszystkich szczegółów, których udzielić jej mógł jedynie doktor Lamar. Udała się więc do niego.
Doktor Lamar przyjął gościa z serdeczną uprzejmością i zapytał o cel wizyty.
— Proszę mi powiedzieć wszystko, co panu wiadomo o moim synu — rzekła drżącym głosem.
Pani Travis mówiła cicho i prędko. Policzki jej płonęły gorączkowo.
— Tak, — dodała widząc zdziwienie doktora. — Chcę wiedzieć, czem on był, jak żył, czy bardzo cierpiał. Bo o synu moim, dla którego — bez mojej wiedzy i woli coprawda — byłam najgorszą matką, nie wiem nic, nic, nic...
Maks Lamar milczał chwilę, albowiem surowo osądził nielitościwe zachowanie się pani Travis wobec Flory. Teraz jednakże, widząc matkę złamaną nieszczęściem, uczuł litość.
— Niestety, łaskawa pani, — rzekł po namyśle, — nie wiem, co się stało z synem pani...
— Nie, nie, niech pan tego nie mówi, — przerwała pani Travis. — Chcę wiedzieć całą prawdę, doktorze Lamar. Wie pan równie dobrze jak ja, że synek mój, w chwilę po urodzeniu był mi zabrany przez tego strasznego bandytę Dżima Bardena. Wie pan również, że Dżim Barden, w złej czy dobrej wierze, nazywał go swoim synem i wie pan, że go zamordował... Był pan przecie wówczas obecny tam... Panie doktorze, błagam, proszę mi opowiedzieć, jaki był mój syn, proszę mówić mi o nim...
— Proszę panią, — odezwał się doktor, — niech pani mnie nie zmusza do mówienia.
— Owszem, chce tego, żądam od pana.
— Kiedy tak...
Maks Lamar sięgnął do szuflady, wyjmując stamtąd fotografję, którą podał pani Travis. Ujrzała na niej wyrostka o wyglądzie apasza, o wzroku fałszywym pod naciśniętą głęboki czapką.
Na fotografji był napis:
„Bob Bardem, lat dziewiętnaście, syn Dżima — Koła Czerwonego. Należy do bandy opryszków Sama Smilinga. Karany sądownie za kradzież roweru. Podejrzany o udział w kradzieży biżuterji jubilera Clark‘a. Ofiarował wówczas swe usługi jako wywiadowca.
— Boże! Boże! — jęknęła z przerażeniem pani Travis.
— Oto, czem był Bob Barden. Dodam, że Dżim Barden był bardziej osobnikiem chorym niż zbrodniarzem. Względem tego, którego uważał za syna swego, postępował jaknajszlachetniej, czynił wszelkie wysiłki, by utrzymać go na dobrej drodze, ale złe instynkty chłopca zwyciężyły. Chciała pani prawdy...
I tonem uroczystym dodał:
— Prawdziwem dzieckiem pani, godnem współczucia serdecznego i miłości macierzyńskiej jest Flora...
— Flora? Flora Barden? — zawołała pani Travis z oburzeniem.
— Nie! Flora Travis! Kiedy czas ułagodzi pani ból, zrozumie to pani sama, osądzi ją lepiej i wytłómaczy.
— Nigdy!
— Słowo to nie powinno być wymówione bez zastanowienia. Nie wolno pani odtrącać Flory. Potrzebuje ona tak bardzo świadectwa pani, jej uczucia...
— Nie, nigdy! powtarzam, nigdy!... Nietylko że Flora nie jest moją córką, ale ona nie zasłużyła nigdy na to, by nią być. Nie chcę jej widzieć na oczy!
Drżąc cała, pani Travis wyszła z biura nawet bez pożegnania.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.