Czerwone koło/Rozdział XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Czerwone koło
Wydawca Spółka Wydawnicza „Wiek Nowy“
Data wyd. 1927
Druk Zakłady drukarskie „Prasa“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz J. W.
Tytuł orygin. Le Cercle rouge
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział XXII.
Droga do rehabilitacji.

Stosownie do rozkazu Flory, oczekiwał Gordon przybycia jej w samochodzie. Poddał się zupełnie błogiemu wrażeniu, jakie wyniósł z rozmowy z nią i zdawało mu się, że wszystkie jego nieszczęścia są skończone.
— O czem pan myśli, panie Gordon? — usłyszał obok siebie jasny, nikły głosik.
Uchylając drzwiczki samochodu Flora podawała mu papier. Był to ów nieszczęsny kwit na 75.000 dolarów.
— Niech pan to weźmie, dokument ten zainteresuje pana, — dodała.
Radość oszołomiła Gordona. Nie mógł wymówić ani słowa, tylko duże łzy stoczyły mu się po wynędzniałych policzkach.
Patrząc na to, Flora czuła się prawie dumną z siebie, z tej mocy, która pozwoliła jej wyratować człowieka uczciwego z niesłychanych podejrzeń i nędzy...
Gdyby Maks Lamar zjawił się w tej chwili, Flora pobiegłaby na jego spotkanie i przyznałaby mu się — nie w upokarzającej spowiedzi — ale do usprawiedliwionej szlachetnemi czynami tajemnicy.
— Niech pan przyjmie te małą zaliczkę, — rzekła uszczęśliwiona, podając Gordonowi paczkę banknotów. — Potrzebuje pan przecie trochę pieniędzy na najpotrzebniejsze wydatki, chociażby na doprowadzenie do porządku swego ubrania i powierzchowności. Nie, niech pan nie odtrąca... To nie moje pieniądze... Jest to suma, którą Silas Farwell winien był panu jako honorarium. Teraz jestem zmuszona pożegnać pana, ale mam nadzieję, że się zobaczymy niebawem. Będzie pan zawsze miłym gościem w Blanc-Castel. I lekko, radosna, zniknęła na zakręcie aleji. Gordon kazał szoferowi objechać park, wysiadł z przeciwnej strony, w pobliżu robotniczego przedmieścia, gdzie wygląd jego nie zwracał szczególniejszej uwagi, zapłacił za auto i oddalił się, kryjąc się w biednych zaułkach. Widząc na jednem podwórzu rozpalony ogień, poczekał, aż dozorujący go robotnik oddalił się na chwilę i rzucił w płomienie nieszczęsny swój kwit.
Wówczas odszedł, spokojny. Droga do zrehabilitowania była już rozpoczęta.

Wychodząc z biura Farwella, Lamar rozważył sytuację. Straszliwe podejrzenia nabierały cech prawdy... Z wszystkich danych jedna tylko była konkluzja:
Flora Travis była tajemniczą kobietą, oznaczoną Czerwonem Kołem.
Czyż można jeszcze wątpić: pożar w skałach w Surfton i wypadek w biurze Lamara?
Nie, pomyłki tu być nie mogło. Flora Travis i kobieta z Czerwonem Kołem — to jedno... I doktor, ponury i zamyślony, wrócił do siebie.
Flora tymczasem była już w Blanc-Castel. Odrazu udała się do swoich apartamentów, zamknęła drzwi, wyjęła zza stanika paczki banknotów i przeliczyła je. Było tam 75.000 dolarów.
— Pozostaje mi jeszcze oddać robotnikom Kooperatywy Farwell to, co się im słusznie należy.
Ktoś leciutko zapukał do drzwi.
Flora wrzuciła pieniądze do szufladki biurka i otworzyła drzwi. Była to Mary.
— Dziecino moja, — szepnęła, — jesteśmy w niebezpieczeństwie wielkiem. Sam Smiling znajduje się tu.
— Tu, jakim sposobem? — spytała Flora.
Mary opowiedziała jak mogła przygodę z kufrem, oddanym pod opiekę Yamy.
— Steroryzował nas oboje, moje dziecko. Ukryłam go narazie na poddaszu.
Flora zbladła, ale opanowała się szybko. Zagrały w niej znów instynkty wojownicze.
— Muszę z nim skończyć, — rzekła odważnie. — Mary, zaprowadź mnie do jego kryjówki.
Obie kobiety weszły po schodach, wiodących na strychy. Słysząc kroki, Sam Smiling wyszedł ze swego kąta i stanął przed panną Travis.
Co się tu dzieje, — rzekła Flora spokojnie. — Słyszę, ze pan nie chce zachowywać się rozsądnie?
— Ależ owszem, owszem, — odpowiedział bandyta szyderczo. Jestem tak rozsądny jak pani. Bo sądzę, że porozumieliśmy się...
— Co do czego?.
— No, do tego: pani mi daje wikt, mieszkanie i chroni mnie przed ręką sprawiedliwości, co jest najważniejsze. A zato ja zgadzam się nie zdradzać nigdy wiadomej pani tajemnicy.
— I pan myśli, te uwierzę panu?
Bandyta wzruszył ramionami:
— Nie zaczynajmy znowu, dobrze? Uwierzą mi, mając takie dowody...
I rzucając się kocim ruchem na Florę, chwycił jej rękę, gdzie rozgorzał płomienny znak.
Flora cofnęła się.
— Na jaką sumę ocenia pan swoje milczenie?
— Pieniądze! Pieniądze! — wykrzyknął ze złością. Tego mi nie potrzeba! To potem! Narazie żądam jedynie bezpieczeństwa. Proszę się o nie troszczyć, bo inaczej biada!
Flora trzęsła się z oburzenia.
— Nędzniku! — zawołała. Możesz sobie gadać, co ci się podoba!
I razem z Mary oddaliła się, starając się opanować wzburzenie.
Nocy tej biedna dziewczyna spała niewiele i źle. Myśl, że bandyta znajdował się pod tym samym dachem była dla niej nieznośna. Wyobrażała sobie przerażenie pani Travis gdyby jej oczom ukazał się Smilling.
Z brzaskiem dnia rozpruszyły się i nocne zmory, zalegające duszę Flory. Wstała, oświeżyła się zimnym tuszem i kąpielą, a umysł jej znowu zaczął pracować jasno i trzeźwo.
— Muszę, postanowiła, udać się dziś rano do Kooperatywy Farwell, by oddać pracownikom firmy pieniądze, skradzione im przez Silasa!
Zadzwoniła na Mary.
— Kochana Mary, — rzekła do swej towarzyszki, — każ natychmiast osiodłać Trilby. A potem przyjdź, pomożesz mi ubrać się w kostjum do konnej jazdy.
Mary błagalnie złożyła ręce.
— Drogie dziecko! Co ty znowu zamierzasz uczynić?
Flora uśmiechnęła się tajemniczo.
— Zobaczysz... pomóż mi ubrać się szybko.
Przed odjazdem Flora uściskała starą piastunkę.
— Bądź spokojna. Wrócę w południe.
Przed bramą Groom trzymał za uzdę wspaniałego kasztana. Flora lekko wskoczyła na siodło i oddaliła się dobrym kłusem.
Drogę na przedmieście fabryczne przebyła szybko i zatrzymała się dopiero przed murem osobnego miasta robotniczego. Na bramie widniał napis:

KOOPERATYWA FARWELL.

Przed bramą licznie zabrani robotnicy rozmawiali o czemś z wielkiem ożywieniem.
Flora wstrzymała konia, który przeszedł w powolnego stępa i jechała wzdłuż ogrodzenia.
Robotnicy dyskutowali coraz namiętniej, Flora zatrzymała wierzchowca i niezauważona przez nikogo, przysłuchiwała się dyskusji. Entuzjazm doszedł do zenitu, gdy w bramie ukazał się wysoki, barczysty człowiek.
— Watson! Watson! — wołano.
Watson wygramolił się na mur i zaczął mówić wśród ogólnego milczenia.
„To bardzo proste! Oddawna już domagamy się od Silasa Farwella, dyrektora naszego, wypłaty należnego nam procentu. On nie chce wypłacić pod pozorem, że sumę tę zdefraudował adwokat Gordon. Co do mnie, ja nigdy nie wierzyłem tej całej historji. Gordon jest zapewne ofiarą kanalji, którą wy znacie równie dobrze jak i ja. Towarzysze! Jakie jest wasze zdanie?
— Dobrze mówi! Doskonale! Gordon jest niewinny! — Precz z Farwellem! — rozległy się okrzyki.
Watson mówił dalej:
— Silas Farwell nigdy nie zgodził się szczerze ze szlachetnem rozporządzeniem swego ojca. Jeśli to smutne indywiduum, które chciwość i nieuczciwość zapchnęły na drogę występku. Nie warto już ponownie prosić go o wypłatę naszych zaległych procentów. On nam nie odda. To łotr, na którego słowa słuszne i sprawiedliwe nie robią żadnego wrażenia. Jedynie postrachem można coś wydusić z niego...
— Słusznie mówi! Idźmy do tego łotra! — zawołał tłum.
W tem wśród rozkołysanej fali ludzkiej ukazała się amazonka na kasztanowym koniu.
— Z drogi! — zawołała, puszczając Trilby w galop.
Tłum rozsunął się, a wówczas kobieta rzuciła do nóg mówcy dużą żółtą kopertę i znikła w tumanach kurzu.
Watson nachylił się i podniósł kopertę. Robotnicy otoczyli go zwartem kołem. Watson przeczytał donośnym głosem napis na kopercie:

Dla robotników Kooperatywy Farwell.

Poczem złamał pieczęć i otworzył kopertę. Posypały się banknoty. Do pieniędzy dołączony był list następującej treści:

„Oto należne wam procenty, o które dopominacie się zupełnie słusznie! Podzielcie je między sobą, gdyż jest to wasza własność.

Kobieta z Czerwonem Kołem.

Podniósł się jeden potężny okrzyk radości.
Watson przemówił znowu:
— Towarzysze! Popołudniu podzielimy się pieniądzmi, które nam spadły tak cudownie! A tymczasem podziękujmy gromkim okrzykiem szlachetnej nieznajomej, której zawdzięczamy tę restytucję!
Grzmot oklasków i okrzyków był mu odpowiedzią.
Niezwykły ten hałas zaintrygował bardzo Silasa Farwella, który stojąc przy oknie a ukryty za firanką, przysłuchiwał się z trwogą poprzedniej dyskusji. Nagła zmiana głosów groźnych na entuzjastyczne zdziwiła go i uspokoiła, tak, że wyszedł ze swego ukrycia i zbliżył się do robotników.
— Co się tu dzieje? — zapytał.
Nie mówiąc ani słowa, Watson wyciągnął z kieszeni drogocenny pakiet, wyjął starannie banknoty i podał list Farwellowi.
Trudno opisać jego furję, cios bowiem był podwójny i uderzał w jego zachłanność oraz miłość własną.
— Kto wam oddał ten list? — zapytał.
A Watson odpowiedział grzecznie, ale z dużą dozą ironji:
— Piękna amazonka... Rzuciła nam ten list nie zatrzymując się... Myśleliśmy, panie dyrektorze, że to pan ją tu przysłał, by wreszcie zadośćuczynić sprawiedliwości...
Silas zagryzł usta i udał się do miasta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.