Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/LVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LVI. MIŁOŚĆ MORALNA.

There also was of course in Adeline
That calm patrician polish in the adresse.
Which ne’er can pass the equinoctial line
Of any thing which Nature would express:
Just as a Mandarin finds nothing fine,
At least his manner suffers not to guess
That any thing he views can greatly please.
Don Juan, XIII, 84.

Cała ta rodzina ma trochę źle w głowie, myślała marszałkowa; zacietrzewili się w swoim księżyku, który umie jedynie słuchać i patrzeć, dość ładnemi oczami, to prawda.
Dla Juljana znowuż, marszałkowa była doskonałym niemal wzorem patrycjuszowskiego spokoju, który zasadza się na drobiazgowej grzeczności, a jeszcze bardziej na niezdolności do wszelkiego wzruszenia. Żywość ruchów, brak panowania nad sobą zgorszyłyby panią de Fervaques niemal tyle, co brak majestatu wobec niższych. Najmniejsza oznaka wrażliwości uchodziłaby w jej oczach za pijaństwo moralne, za które należy się rumienić jako za rzecz przynoszącą ujmę temu, co osoba wysoko położona winna jest sobie samej. Największem jej szczęściem było mówić o ostatniem polowaniu królewskiem, ulubioną zaś jej książką były Pamiętniki księcia de Saint-Simon, zwłaszcza ich część genealogiczna.
Juljan wiedział już, które miejsce, przez swoje oświetlenie, odpowiada typowi urody pani de Fervaques. Siadał tam zawczasu, ale starannie odwracał krzesło tak aby nie widzieć Matyldy. Zdziwiona tem wytrwałem unikaniem jej, opuściła, jednego dnia, niebieską kanapę i siadła z robótką opodal fotela marszałkowej. Juljan widział ją dosyć dobrze ponad kapelusz pani de Fervaques. Oczy te, władnące jego losem, przeraziły go zrazu, następnie zaś wyrwały go gwałtownie ze zwykłej apatji: zaczął rozmawiać, i to z wielkiem ożywieniem.
Zwracał się do marszałkowej, ale jedynym jego celem było działać na Matyldę. Zapalił się tak, że pani de Fervaques przestała go rozumieć.
Był to pierwszy tryumf. Gdyby Juljanowi wpadło na myśl uzupełnić go zapomocą kilku z niemiecka-mistycznych, religijnych i jezuickich frazesów, marszałkowa zaliczyłaby go do ludzi wyższych, powołanych do odrodzenia epoki.
Skoro ma natyle zły smak, mówiła sobie panna de la Mole, aby rozmawiać tak długo i z takim ogniem z panią de Fervaques, nie będę już słuchała.
I, przez resztę wieczoru, dotrzymała postanowienia, mimo iż z trudem.
O północy, kiedy Matylda odprowadzała ze świecznikiem matkę, pani de la Mole zatrzymała się na schodach, rozwodząc się nad Juljanem. Matylda zmarkotniała do reszty, nie mogła zasnąć. Jedna myśl ją uspokoiła: „Człowiek którym ja gardzę, może być jeszcze niepospolity w oczach marszałkowej“.
Co się tyczy Juljana, epizod ten stał się dlań odtrutką przeciw przygnębieniu; przypadkowo, oczy jego padły na teczkę z rosyjskiej skóry, w której książę Korazow wręczył mu owe pięćdziesiąt trzy listy miłosne. U spodu pierwszego listu Juljan ujrzał dopisek: Posyła się Nr. 1 w tydzień po poznaniu.
Spóźniłem się! wykrzyknął Juljan, toć już oddawna znam panią de Fervaques. Zabrał się do przepisania pierwszego listu; była to śmiertelnie nudna elukubracja o cnocie; szczęściem, Juljan zasnął przy pierwszej stronicy.
W kilka godzin później, słońce zaskoczyło go śpiącego z łokciami na stole. Jedną z najprzykrzejszych chwil był moment, kiedy, każdego rana, budząc się, dowiadywał się o swojem nieszczęściu. Tego dnia, dokończył przepisywać list prawie wesoło. Czy podobna, powiadał sobie, aby istniał młody człowiek piszący w ten sposób? Niektóre zdania miały po dziewięć wierszy. U spodu, ujrzał tę notatkę ołówkiem:
Doręcza się te listy samemu: konno, w czarnej krawatce, w niebieskim surducie. Oddaje się list odźwiernemu ze zbolałą miną, z wzrokiem brzemiennym melancholją. Jeśli się spotka pannę służącą, obetrzeć oczy i zagadać do niej.
Wszystko to wypełnił najściślej.
Popełniam wielkie zuchwalstwo, pomyślał Juljan wychodząc z pałacu pani de Fervaques, ale to wina Korazowa. Odważyć się pisać do tak słynnej cnotki! Zmiażdży mnie wzgardą, co mnie bajecznie zabawi. To, w gruncie, jedyna rozrywka, jaką jestem zdolny odczuć. Tak, okryć śmiesznością wstrętną istotę która się nazywa mną, cóż za uciecha. Chętnie popełniłbym zbrodnię, byle się rozerwać.
Od miesiąca, najpiękniejszą chwilą w życiu Juljana był moment kiedy odprowadzał konia do stajni. Korazow zabronił mu wyraźnie, pod jakimbądź pozorem, patrzeć na hardą kochankę. Ale krok konia tak dobrze jej znany, sposób w jaki Juljan pukał szpicrutą do stajni aby zawołać stajennego, zwabiały niekiedy Matyldę do okna. Muślin firanek był tak lekki, że Juljan mógł go przejrzeć; zerkając ukradkiem z pod kapelusza, widział kibić Matyldy, mimo że nie widział jej oczu.
Wieczorem, pani de Fervaques odnosiła się do Juljana tak, jakby nie otrzymała filozoficzno-mistyczno-religijnej rozprawy, którą tego samego rana wręczył odźwiernemu z taką melancholją. W wilję, przypadkowo, Juljan odkrył sposób pobudzenia swojej wymowy: usiadł w ten sposób, że widział oczy Matyldy. Ona sama, w chwilę po przybyciu marszałkowej, opuściła kanapę, gardząc niejako dotychczasowem towarzystwem. Pan de Croisenois był zmiażdżony tym nowym kaprysem: jego widoczne cierpienie sprawiło ulgę męce Juljana.
Ten niespodziany zwrot w jego życiu uczynił go złotoustym; że zaś miłość własna czai się nawet w sercach będących świątynią najdostojniejszej cnoty, marszałkowa, siadając do powozu, pomyślała: „Pani de la Mole ma słuszność; ten młody kleryk jest bardzo do rzeczy. Widocznie w pierwszych dniach obecność moja onieśmieliła go. Trzeba przyznać, że zwykły skład tego salonu jest dość lekkiego autoramentu; same cnoty wspierane powagą wieku, którym to ostudzenie było bardzo potrzebne. Ten młody człowiek musiał odczuć różnicę; pisze wcale dobrze; lękam się tylko, aby ta prośba o światło i o rady zawarta w jego liście, nie kryła bezświadomie innego uczucia.
Bądź co bądź, ileż nawróceń zaczęło się w ten sposób! Dobrze wróży w moich oczach różnica między jego stylem a stylem młodych ludzi których listy miałam sposobność widywać. Niesposób nie odczuć namaszczenia, powagi i przekonania w liście tego młodego lewity; tak, on posiądzie słodką cnotę biskupa Massillon“.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.