Clerambault/Część trzecia/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IX.

Atak ze strony Bertina ściągnął na Clerambaulta uwagę ze strony kilku polityków ze skrajnej lewicy, którzy nie wiedzieli, jak pogodzić swoją opozycję przeciw rządowi, która była przecież ich warunkiem istnienia, z świętą unją, która została uchwalona przeciw najazdowi wrogów. Przedrukowali dwa pierwsze artykuły Clerambaulta w jednym z owych dzienników socjalistycznych, które wtedy wahały się między sprzecznemi poglądami. Zwalczano w nich wojnę, a równocześnie uchwalano kredyty. Wymowne wyznania poglądów międzynarodowych pojawiały się tam tuż obok napomnień ministrów, którzy robili politykę narodową. W tej grze wahadłowej byłyby kartki Clerambaulta, tchnące nieokreślonym liryzmem, w których atak był umiarkowany a taktyka idei ojczyzny osłonięta głęboką czcią, zachowały charakter nieszkodliwy platonicznego protestu, gdyby cenzura nie wygryzła w nich poszczególnych zdań z zawziętością terwitów. Ślady jej zębów zaś zwracały spojrzenia na to, co byłoby uszło niespostrzeżone w ogólnem zamieszaniu:
I tak w artykule „Do tej, którą się kochało“ zostawiono wyraz Ojczyzna, w miejscu, gdzie się pojawiał po raz pierwszy, połączony z wezwaniem tchnącem miłością, a natomiast wykreślono go w dalszej części ustępu, gdzie był przedmiotem mniej pochlebnej oceny. Głupota cenzora nie widziała tego, że to słowo, w sposób niezręczny wyrwane, tem jaśniej błyszczało w duszy czytelnika. Tak tedy cenzura sama przyczyniła się do tego, aby nadać pewne znaczenie pismu, które samo przez się nie miało wiele wagi. Trzeba nadmienić, że w tej porze powszechnej bierności, najmniejsze słowo wolnej ludzkości przybierało niezwykłą doniosłość i wywierało daleki wpływ, zwłaszcza gdy było wypowiedziane przez osobę ogólnie znaną. Drugi artykuł „O zmarli, wybaczcie nam!“ był lub mógł być, swoim bolesnym akcentem, jeszcze bardziej aniżeli poprzedni, zaraźliwy dla masy serc prostych, które były wojną rozdarte. Gdy się tylko okazały pierwsze poszlaki tego, władza, dotychczas obojętnie się zachowująca, starała się odrazu odciąć Clerambaulta od publiczności. Dość zręczna, aby surowem wystąpieniem nie zwrócić na niego powszechnej uwagi, potrafiła wywrzeć wpływ na dziennik drogą okrężną. Opozycja przeciw pisarzowi powstała w łonie samej redakcji. Naturalnie nie mogli mu czynić wyrzutów z powodu jego międzynarodowych tendencyj; uważali je jednak jako przeczulenie burżuja.
Clerambault sam dostarczył im do tego argumentów, przynosząc trzeci artykuł, w którym jego wstręt do każdego gwałtu zdawał się nawiasowo potępiać rewolucję narówni z wojną. Poeci są zawsze kiepskimi politykami.
Była to odpowiedź pełna oburzenia na ową „Odezwę do Zmarłych“, którą wygłosił Barrès, drżący puszczyk, z wysokości cmentarnego drzewa cyprysowego.

Odezwa do Żyjących.“

„Śmierć króluje nad światem. Wy co żyjecie, strząśnijcie z siebie jej jarzmo. Nie wystarcza jej to, że niszczy ludy. Pragnie jeszcze ponadto, aby ją wysławiały, aby szły naprzeciw niej ze śpiewem na ustach, a ich władcy żądają, aby sławiły swą własną ofiarę.... „To los najpiękniejszy, najbardziej godzien zazdrości!...“ — Kłamią! Niech żyje życie! Jedynie życie jest święte, a miłość ku życiu jest najwyższą cnotą. Ale ludzie dzisiejsi nie posiadają już tej cnoty. Wykazuje to ta wojna — i istniejąca już od lat piętnastu u wielu ludzi (przyznajcie się do tego!) potworna nadzieja tych krwawych zaburzeń. Wy nie kochacie życia, wy, którzy nie umiecie robić z niego lepszego użytku, aniżeli rzucać je na pastwę śmierci. Życie jest wam ciężarem, wam bogaci burżuje, niewolnicy przeszłości, konserwatyści, którzy dąsacie się na nie z powodu braku apetytu, z powodu moralnej niezdolności trawienia, którzy macie dusze i usta nieczyste i gorzkie, z powodu nudów i przesytu — i wam, proletarjusze, biedni i nieszczęśliwi, którzy jesteście zniechęceni losem, jaki wam przypadł w udziale. Żyjąc wśród przykrych i ciemnych stosunków, mając mało nadziei, by uzyskać kiedy zmianę położenia (o ludzie małoduszni!) pragnęlibyście jedynie wyjść z tego położenia aktem gwałtownym, któryby was podniósł ponad bagnisko choćby przynajmniej na przeciąg jednej minuty — ostatniej. Najpilniejsi z pomiędzy was, ci, którzy najlepiej zachowali energję instynktów pierwotnych, anarchiści czyli rewolucjoniści, odwołują się jedynie do siebie samych, aby dokonać czynu, któryby ich wyzwolił. Ale tłum jest zanadto ociężały, aby podjąć inicjatywę. Dlatego przyjmują tak skwapliwie potężną falę, która wstrząsa aż do głębi ich krajami ojczystemi, — wojnę. Oddajcie jej z ponurą rozkoszą. Jest to jedyna chwila w ich życiu, w której te blade stworzenia czują w sobie przelotnie tchnienie nieskończoności. A ta chwila jest właśnie chwilą, w której stają się nicością.!
O, jaki to zaiste piękny sposób korzystania z życia!... Jest się zdolnym je potwierdzić tylko w ten sposób, że się je zaprzecza na korzyść jakiegoś bóstwa, łaknącego rzezi, czy ono się zwie Ojczyzną, czy Rewolucją..., którego szczęki gryzą hałaśliwie kości miljonów ludzi...
Ginąć, niszczyć, cóż w tem za słowa! Należałoby raczej żyć. A wy tego nie umiecie. Nie jesteście tego godni. Nigdy nie odmawialiście dobrodziejstwa żywej minuty, radości, która pląsa w świetle. O wy, dusze umierające, które pragnęlibyście, aby wszystko umarło wraz z wami, bracia chorzy, którym podajemy dłoń, aby ich ocalić i którzy z wściekłością pociągają nas z sobą ku otchłani...
Ale nie do was mam żal, nieszczęśni, lecz do waszych władców, Wy, panowie chwilowi, nasi władcy intelektualni, nasi władcy polityczni, panowie złota, żelaza, krwi i myśli! Wy, co rządzicie państwami, kierujecie armjami którzy urobiliście te pokolenia, waszemi dziennikami, książkami, szkołami, kościołami, i którzy z dusz wolnych uczyniliście trzody! Całe ich wychowanie, to wasze dzieło ujarzmienia; wychowanie świeckie, wychowanie chrześcijańskie, wysławia jednakowo, z chorobliwą radością, nicość sławy wojskowej i jej szczęśliwość; zarówno kościół, jak i państwo wysuwa na końcu swej wędki, śmierć jako przynętę...
Pełni obłudy pisarze, faryzeusze, biada wam! Politycy i kapłani, artyści, autorzy, koryfeusze śmierci, wewnątrz jesteście pełni kości i zgnilizny. O, wy jesteście zaiste synami tych, którzy zabili Chrystusa! Jak oni, obciążacie barki ludzi strasznemi brzemionami, których sami nie dotknęlibyście się nawet końcem palca. Jak oni przybijacie na krzyż tych, którzy chcą nieść pomoc narodom nieszczęśliwym, tych, którzy przybywają między was, niosąc w rękach pokój, pokój błogosławiony, wtrącacie do więzienia i obsypujecie zniewagami i jak mówi Pismo święte, będziecie ich ścigać z jednego miasta do drugiego, aż cała ta krew, rozlana na ziemi, spadnie na was potokami deszczu.
Dostawcy śmierci, pracujecie jedynie dla niej. Wasza ojczyzna służy wam jedynie na to, aby oddawać przyszłość w jarzmo przeszłości i wiązać ludzi żywych z butwiejącymi umarłymi. Wy skazujecie życie nowe na to, aby przedłużało trwożliwie w nieskończoność puste obrzędy grobowców... My jednak powinniśmy zmartwychwstać! Niech zabrzmią donośnie dzwony wielkanocne dla żywych!
Ludzie, to nieprawda, że wy jesteście niewolnikami zmarłych i przez nich przykuci do ziemi, jak poddani przywiązani do gleby. Niechaj umarli grzebią swoich umarłych i sami wraz z nimi zstąpią do grobów. Wy jesteście synami ludzi żywych i sami żywi. Bracia młodzi i zdrowi, przełamcie tę chorobliwą odrętwiałość nerwową, przerywaną atakami szału, która cięży na duszach, ujarzmionych przez ojczyznę przeszłości. Bądźcie panami dnia dzisiejszego i panami przeszłości, ojcami i synami waszych dzieł! Bądźcie wolni! Każdy z was jest człowiekiem, a nie zbutwiałym trupem, który wydaje niemiłą woń w grobach, jest trzeszczącym ogniem życia, który usuwa zgniliznę, pochłania trupy ubiegłych wieków i jako zawsze nowy i młody, obejmuje ziemię swemi płonącemi ramionami. Bądźcie wolni! O wy, zdobywcy Bastylji, nie zdobyliście jeszcze owej drugiej, która jest w was samych, owego fałszywego przeznaczenia, które od wieków zbudowali, aby was tam uwięzić, wszyscy ci, którzy niewolnicy lub tyrani (są oni tej samej galery), lękają się, abyście nie nabrali świadomości waszej wolności. Ciężki dzień przeszłości — religje, rasy, ojczyzny, wiedza materjalistyczna — przysłania jeszcze wasze słońce. Idźcie naprzeciw niego. Wolność jest tam, za temi szańcami i wieżami przesądów, martwych praw, uświęconych kłamstw, których strzegą interesy kilku augurów, opinja tłumów, zaciągniętych w szeregi wojskowe i wasze wątpliwości co do was samych. Miejcie odwagę chcieć! A nagle, za zburzonemi murami fałszywego przeznaczenia, znów ujrzycie słońce i widnokrąg rozległy, bez końca.“
Zamiast odczuwać płomień rewolucyjny tej odezwy, komitet redakcyjny dziennika uczepił się jedynie trzech lub czterech wierszy, w których Clerambault zdawał się traktować jednakowo gwałty wszelkiego rodzaju, zarówno z obozu lewicy, jak i prawicy. Jakiem prawem ośmielał się ten poeta w dzienniku stronnictwa dawać nauki socjalistom? W imię jakiej doktryny? Czy był wogóle socjalistą? Należy odesłać z powrotem do burżuazji tego burżuja, sympatyzującego z Tołstojem i z anarchizmem, wraz z jego ćwiczeniami stylistycznemi. Napróżno zaprotestowało przeciw temu kilku ludzi obejmujących szersze widnokręgi, którzy twierdzili, że każda myśl wolna, z etykietą lub bez etykiety, powinna być przyjęta i że poglądy Clerambaulta, aczkolwiek on nie zna doktryny ich partji, są w gruncie rzeczy bardziej nacjonalistyczne, aniżeli poglądy socjalistów, biorących udział w rzezi narodowej. Nie zważano na to; artykuł Clerambaulta przeleżał kilka tygodni w głębi szuflady, poczem mu go zwrócono pod pozorem, że mieli wiele materjału aktualnego, nie cierpiącego zwłoki i że brakło im miejsca.
Clerambault zaniósł swój artykuł do małego pisma, które się dało więcej znęcić jego sławą literacką, aniżeli jego poglądami. Następstwem tego było, że pismo to zostało wskutek zarządzenia policji, zawieszone, nazajutrz po pojawieniu się owego artykułu, którę cenzura straszliwie pokiereszowała.
Clerambault jednak okazał tym razem upór. Najbardziej zagorzałymi rewolucjonistami są właśnie ci, których się do tego zmusza i którzy byli całe swoje życie ulegli. Przypominam sobie, że widziałem pewnego razu wielkiego barana, który draźniony przez psa, w końcu rzucił się na niego; pies zaś, przerażony tym nagłym przewrotem praw natury, uciekł, szczekając ze zdumienia i z trwogi. Stosując to porównanie do naszego wypadku, możemy powiedzieć, że pies — państwo jest zanadto pewne swoich ostrych zębów, by się niepokoić kilku zbuntowanemi baranami, ale baran Clerambault nie obliczał przeszkód, lecz uderzał głową na prawo i na lewo. Jest to właściwość serc słabych a szlachetnych, że przechodzą nagle z jednej przesady do drugiej. Clerambault, który dotychczas podzielał przesadnie uczucia tłumu, przeszedł teraz nagle, jednym skokiem, do skrajnego indywidualizmu, w którym się znalazł osamotniony. Znając dobrze bicz posłuszeństwa, widział go teraz wszędzie, tę sugestję społeczną, której skutki były widoczne we wszystkich środowiskach: bohaterska bierność wojska, którą się wysławia do szaleństwa, jak miljony mrówek zamkniętych w głównej armji; barania służalczość parlamentów, które chociaż gardzą naczelnikiem rządu, podtrzymują go swojemi głosami, aż nie nastąpi przypadkiem wybuch, wywołany buntem, jednostki; markotna, ale wcielona w kadry wojskowe uległość nawet stronnictw lewicy, które poświęcają niedorzecznemu bóstwu abstrakcyjnej jedności swoją własną rację bytu. Ta namiętność wyrzekania się własnej woli była dla niego wrogiem. I uważał za swoje zadanie budzić wątpliwości, ducha, który gryzie kajdany i zniszczyć, o ile możności, tę wielką sugestję.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.