Przejdź do zawartości

Clerambault/Część druga/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Clerambault próbował rozmawiać to z jednym, to z drugim... Spotykał wszędzie ten sam mechanizm oporu ukrytego, napół nieświadomego. Byli opancerzeni wolą, aby nie słyszeć, albo raczej mieli cudowny brak woli słyszenia. Dusza ich nie przypuszczała argumentów przeciwnych. Ludzie są w ogólności, dla swej wygody, obdarzeni cudowną zaletą: mogą na rozkaz stać się ślepymi i głuchymi, gdy im nie odpowiada widzieć i słyszeć, albo jeżeli przez nieuwagę wzięli po drodze jakiś przedmiot, który im jest zawadą, upuszczają go napowrót i zapominają o nim natychmiast. We wszystkich państwach ilużto obywateli wiedziało, co mają sądzić o odpowiedzialności wspólnej za wojnę: o smutnej roli swych polityków, ale łudząc się sami, udawali, że nic o tem nie wiedzą i udawało im się to wybornie.
Jeżeli każdy uciekał sam przed sobą, ile tylko miał sił, można sobie łatwo wyobrazić, że uciekał jeszcze bardziej przed takimi ludźmi, którzy, jak Clerambault, chcieli mu pomóc, aby się sam złapał. Aby się tylko móc wymknąć, ludzie inteligentni, poważni, otoczeni powszechnym szacunkiem, nie wstydzili się używać drobnych forteli, jakiemi się posługuje kobieta lub dziecko, aby mieć słuszność. Obawiając się dysputy, któraby ich mogła wprowadzić w zakłopotanie, rzucali się na pierwsze niezręczne słowo Clerambaulta, oddzielali je od całego tekstu, w razie potrzeby zabarwiali je po swojemu i zapalali się nad niem, podnosili głos, wybałuszali oczy, udawali oburzonych, w końcu byli nimi w rzeczywistości, obstawali uporczywie przy swojem, nawet gdy im przeciwstawiano dowody; gdy musieli uznać te dowody, odchodzili, trzaskając drzwiami i wołając: „Dość już tego!“ — a we dwa lub w dziesięć dni później podejmowali znów argumenty obalone, jak gdyby nic nie było zaszło.
Niektórzy, bardziej przewrotni, wyzywali nierozwagę, która miała służyć ich celom, popychali z pozorną dobrodusznością Clerambaulta, aby powiedział więcej, aniżeli chciał i potem nagle wybuchali. Najżyczliwsi oskarżali go, że brak mu zdrowego rozumu. (Za zdrowy rozum uważali naturalnie swoje przekonanie).
Byli także wytworni mówcy, którzy nie obawiając się szermierki na słowa, przyjmowali dysputę i pochlebiali sobie, że przywiodą zbłąkanego napowrót do owczarni. Nie kwestjonowali zasad zawartych w jego myślach, ale stosowność ich w obecnej porze i odwoływali się do szlachetnych uczuć Clerambaulta.
— „Zapewne, zapnewne, — mówili, — masz pan słuszność w zasadzie, ja myślę tak samo, jak pan; myślę prawie tak samo, jak pan; pojmuję pana wybornie, drogi przyjacielu... Ale, drogi przyjacielu, bądź pan ostrożny, nie obudzaj pan niepokoju w sumieniach naszych żołnierzy, walczących w polu. Nie każdą prawdę dobrze jest wyjawiać, — przynajmniej nie należy tego uczynić natychmiast. Pańska prawda będzie bardzo piękna... za pięćdziesiąt lat. Nie należy wyprzedzać natury: trzeba czekać...“
— „Czekać, aż się wyczerpie apetyt wyzyskiwaczy i głupota wyzyskiwanych? Jakżeż oni tego nie rozumieją, że myśl jasnowidząca ludzi lepszych, która rezygnuje na korzyść myśli ślepej ludzi prościejszych, idzie wprost przeciw zamiarom przyrody, do których oni się chcą rzekomo stosować i przeciw przeznaczeniu dziejowemu, przed którem uważają za punkt honoru ukorzyć się? Czy znaczy to szanować zamiary przyrody, tłumić część jej myśli i to najwznioślejszą? Ta koncepcja, która odcina z życia jego siły najbardziej śmiałe, aby je nagiąć do namiętności tłumu, doprowadziłaby do tego, że odpadłaby straż przednia armji i że jej główna część zostałaby bez kierownictwa... Barka przechyla się; czy nie pozwoli mi pan, abym się przeniósł na drugą stronę, by przywrócić równowagę? Czyż mamy się wszyscy usadowić z tej strony, na którą się barka przechyla? Myśli postępowe są ciężarem równoważącym, ustanowionym przez przyrodę w stosunku do ciężkiej przeszłości, która stawia opór. Bez nich barka zatonęłaby. — Co się zaś tyczy przyjęcia, jakie je spotka, to już kwestja drugorzędna. Kto je wypowiada, może być przygotowany na to, że zostanie ukamienowany. Ale kto, mając te myśli, nie wypowie ich, shańbi się. Jest podobny do żołnierza, któremu podczas bitwy dano niebezpieczne zlecenie. Czy ma możność uwolnić się od niego?!!“.
Gdy tedy widzieli, że ich argumenty nie przekonywują Clerambaulta, odkrywali swoje baterje i oskarżali go gwałtownie o pychę śmieszną i zbrodniczą. Zapytywali go, czy uważa się za rozumniejszego od wszystkich ludzi, by przeciwstawiać swoje zdanie przekonaniu całego narodu? Na czem mógł opierać tę nadzwyczajną pewność siebie? Obowiązkiem każdego jest być pokornym i zostać skromnie na swojem miejscu w społeczeństwie. Obowiązkiem każdego jest ukorzyć się, gdy owe społeczeństwo przemówiło i — czy się wierzy, czy nie — wypełnić jego rozkazy. Biada temu, kto się buntuje przeciw duszy swego narodu! Mieć słuszność przeciw niej, znaczy nie mieć słuszności. A niesłuszność jest zbrodnia w godzinie czynu. Rzeczpospolita pragnie, aby synowie jej byli jej posłuszni.
Rzeczpospolita albo Śmierć! — mówił z szyderstwem Clerambault. — Piękny kraj wolności! Wolny, tak, ponieważ zawsze miał i zawsze będzie miał dusze, jak moja, nie przyjmujące jarzma, którego ich sumienie nie uznaje. Ale jakiż to naród tyranów! Zaiste, nic nie zyskaliśmy przez zdobycie Bastylji. Niegdyś narażał się za dożywotnie więzienie ten, kto ośmielił się inaczej myśleć, aniżeli król, — na stos, kto myślał inaczej, aniżel kościół. Dziś zaś trzeba myśleć tak samo, jak czterdzieści miljonów ludzi, trzeba stosować się do nich w ich szalonych sprzecznościach, wyć pewnego dnia: „Precz z Anglją!“ nazajutrz znów: „Precz z Niemcami!“ pojutrze; „Precz z Włochami!“... aby znów rozpocząć, w tydzień później, oklaskiwać jakiegoś człowieka lub jakąś myśl, którym się będzie nazajutrz złorzeczyło; a ten kto się wzbrania, naraża się na hańbę albo na strzał z rewolweru. Nikczemna niewolo, najsromotniejsza ze wszystkich!... I jakiem prawem stu ludzi, tysiąc ludzi, jeden lub czterdzieści miljonów może wymagać, abym się wyparł swej duszy? Wszak każdy z nich ma tylko jedną duszę, jak ja. Czterdzieści miljonów dusz razem tworzy zanadto często tylko jedną duszę, która się czterdzieści miljonów razy wyparła siebie... — Ja myślę to, co myślę. Wy myślcie to, co myślicie! Prawda żywa może powstać jedynie z równowagi myśli sobie przeciwnych. Aby obywatele szanowali państwo, trzeba, aby państwo szanowało również obywateli. Każdy z nich ma swoją duszę. To jego prawo. A pierwszym obowiązkiem jest nie sprzeniewierzać się jej. Nie oddaję się złudzeniom, nie przypisuję sumieniu swemu przesadnego znaczenia wśród tego wszechświata goniącego za łupem. Ale choćby każdy z nas był osobą jak najmniej znaczącą i czynił jak najmniej, powinien jednak być sobą i wedle tego postępować. Każdy może zbłądzić. Ale czy błądzi, czy nie, powinien być szczery. Błąd popełniony w szczerości nie jest kłamstwem; jest stacją na drodze do prawdy. Kłamstwo jest lękiem przed prawdą i dążeniem do zdławienia jej. Choćbyście mieli tysiąc razy słuszność przeciw błędowi popełnionemu w szczerości, jeżeli się będziecie uciekać do przemocy, aby go rozdeptać, popełnicie najohydniejszą zbrodnię przeciw rozumowi samemu. Jeżeli rozum jest tym, który prześladuje, a błąd jest przedmiotem prześladowania, ja jestem po stronie prześladowanego. Albowiem błąd jest prawem równem prawdzie... Prawda, Prawda... Prawdą jest nieustanne dążenie do prawdy. Szanujcie wysiłki tych, którzy się trudzą w tych poszukiwaniach. Znieważać brutalnie człowieka, który sobie toruje mozolnie ścieżkę, prześladować tego, który chce — i który nie będzie mógł — znaleźć dla ludzkiego postępu dróg mniej nieludzkich, znaczy zrobić z niego męczennika. Powiadacie, że wasza droga jest lepsza, że jest jedyna dobra? A więc idźcie nią i pozwólcie mi iść moją drogą! Ja was wcale nie zmuszam, abyście tą także obrali. Cóż was zatem rozdrażnia? Czy się może lękacie, że mam słuszność?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.