Clerambault/Część druga/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Przez kilka dni znów nie wychodził z domu. To pierwsze zetknięcie się ze światem zewnętrznym wywarło na nim wrażenie przygnębiające. Przyjaciel, w którym spodziewał się znaleźć przewodnika, zawiódł go boleśnie. Był silnie wzburzony. Clerambault był człowiekiem słabego charakteru, nieprzyzwyczajonym, by kierować sam sobą. Ten poeta, jakkolwiek tak szczery, nie znajdował się dotychczas nigdy w takiem położeniu, aby musiał myśleć bez pomocy innych ludzi; dotychczas dawał się unosić ich myślom, przyjmował je, był ich głosem natchnionym i egzaltowanym. — Zmiana nastąpiła gwałtownie. Pomimo owej nocy przełomowej, znów go ogarnęły dawne wahania; natura człowieka nie może się odrazu zmienić, zwłaszcza gdy ktoś przekroczył pięćdziesiątkę, chociażby umysł jego pozostał jak najbardziej giętki. A światło, jakie przynosi z sobą objawienie, nie pozostaje zawsze jednakowe, jak kaskada światła słonecznego na tle pogodnego nieba letniego. Jest raczej podobne do światła elektrycznego, które chwilowo się przyćmiewa i które gaśnie kilkakrotnie, zanim się prąd nie ureguluje. W tych niejednostajnych przerwach, cień wydaje si jeszcze bardziej ciemny, a dusza w jeszcze większej niepewności pogrążona. — Clerambault nie mógł się zdecydować, aby się obejść bez pomocy innych.
Postanowił odwiedzić kolejno swych przyjaciół. Miał ich wielu w kołach literatów, w sferach uniwersyteckich, wśród inteligentnej burżuazji. Było rzeczą niemożliwą, aby w tej liczbie nie znalazł ludzi, którzyby jak on, albo lepiej od niego, w drodze intuicji, mogli rozwiązać zagadnienia, które go trapiły i pomóc mu do ich oświetlenia. Nie wydając się jeszcze ze swemi uczuciami, lękliwie próbował czytać na ich twarzach, słuchać ich i przypatrywać się im. Ale nie zauważył tego, że oczy jego były zmienione, a wizja świata, który wszakże znał dobrze, wydawała mu się nagle nowa i zmroziła go lodem.
Cały światek literacki był zmobilizowany. Nie odróżniano już poszczególnych osobistości. Uniwersytety tworzyły ministerstwo inteligencji swojskiej; miało za zadanie redagować akty władcy i gospodarza państwa. Różne rodzaje służby można było poznać po ich zawodowych odmianach.
Profesorowie literatury byli zwłaszcza biegłymi znawcami w rozwoju moralnym, w trzech punktach, w sylogizmie krasomówczym. Mieli zamiłowanie do szczególnego upraszczania rozumowania, posługiwali się wielkiemi słowami zamiast dowodami i nadużywali idej jasnych, nielicznych, zawsze tych samych, bez cienia, bez odcieni, bez życia. Brali je z arsenału rzekomej starożytności klasycznej, którego klucza strzegły zazdrośnie w ciągu wieków pokolenia mameluków akademickich. Te pojęcia wymowne i przestarzałe, które nazywano niesłusznie „humanitarnemi“, pomimo że pod wielu względami raziły zdrowy rozum i serce dzisiejszej ludzkości, otrzymały pieczęć państwa Rzymskiego, pierwowzoru wszystkich państw europejskich. Ich dyplomowani tłumacze byli retorami w służbie państwowej.
Filozofowie królowali zaś w konstrukcji abstrakcyjnej. Posiadali sztukę tłumaczenia rzeczy konkretnych abstrakcjami, rzeczywistości jej cieniem, układania w system kilku pośpiesznych spostrzeżeń, częściowo wybranych i wysnuwania z nich, w drodze krytyki, prawideł do panowania nad wszechświatem. Zamierzali poddać życie, różnorodne i zmienne, jedności ducha — to znaczy jedności ich ducha. Temu imperjalizmowi rozumu pomagały życzliwe oszustwa rzemiosła sofistycznego, biegłego w szermowaniu ideami: umieli je wyciągać, rozciągać, wykręcać i wiązać razem, jak panieńską skórkę, służącą za lekarstwo: nie sprawiałoby im żadnej trudności przeprowadzić wielbłąda przez ucho od igły. Mogli równie łatwo udowodnić, że coś jest białe lub czarne i znajdowali dowolnie w dziełach Immanuela Kanta hasło wolności świata albo zasady militaryzmu pruskiego.
Historycy byli urodzonymi skrybami, notarjuszami i adwokatami państwa, mającymi czuwać nad jego ustawami konstytucyjnemi, nad jego pretensjami i procesami — uzbrojeni od stóp do głowy przeciw przyszłym szykanom... Historja! Czemże jest właściwie historja? Jest to hisiorja powodzenia, są to dzieje dokonanego faktu, bez względu na to, czy jest sprawiedliwy, czy nie. Pokonani nie mają historji. Milczenie panuje o was, Persowie z pod Salaminy, niewolnicy Spartakusa, Gallowie, Arabowie z pod Poitiers, Albigensowie, Irlandczycy, Indjanie z obydwóch części Ameryki i rasy kolonjalne. Gdy człowiek prawy, walcząc z niesprawiedliwością swego czasu, pokłada, aby się pocieszyć, swoją nadzieję w potomności, zamyka oczy na szczupłe środki, jakie ma ta potomność, aby być dobrze poinformowany o wypadkach ubiegłych. Ona wie tylko to, co poprzedn/cy historji oficjalnej uważają za korzystne dla sprawy swego klienta, dla państwa. Chyba, że wkracza tu adwokat strony przeciwnej — bądźto innego narodu, bądźto innej grupy społecznej lub religijnej, uciskanej. Ale jest na to mało widoków doniczka z różami jest czujnie strzeżona.
Retorzy, sofiści i znawcy procesów; oto trzy korporacje na wydziale literatury, literatury państwowej, opatrzonej dyplomem i patentem.
Ci, którzy zajmują się naukami ścisłemi, byliby w swoich studjach nieco lepiej chronieni przed sugestjami i wpływami zewnętrznymi, gdyby pozostali w swoim zawodzie. Ale kazano im przekroczyć jego granice. Zastosowanie nauk ścisłych zajęło tak wybitne stanowisko w rzeczywistem życiu i w praktyce, że uczonych rzucono w pierwsze szeregi osób działających. Musieli zatem ulec zaraźliwym zetknięciom się z nastrojem powszechnym. Ich miłość własna była bezpośrednio zainteresowana zwycięstwem ich społeczeństwa, a ono wciela do tego samego szeregu zarówno bohaterstwo żołnierzy, jak i szaleństwo opinji publicznej i kłamstwa publicystów. Mało jednostek miało dość siły, by się od tego uwolnić. Większość wniosła w szeregi walczących swą surowość, sztywność geometryczną swej duszy, a obok tego zawodowe współzawodnictwo, które jest zawsze dość ostre między ciałami uczonemi różnych krajów.
Co się tyczy pisarzy w ścisłem tego słowa znaczeniu, poetów, powieściopisarzy, nie zajmujących stanowisk oficjalnych, ci powinni byli korzystać ze swej niezawisłości. Mało ich jednak jest na nieszczęście zdolnych osądzić same przez się wypadki, które przekraczają zakres ich codziennych zajęć, estetycznych lub handlowych. Przeważna ich część, i to ludzie bardzo sławni, są ignorantami w najwyższym stopniu. Najlepiej byłoby, aby pozostali ograniczeni w swoim zwykłym zakresie, a ich instynkt naturalny dopomógłby im tam utrzymać się na swoim poziomie. Ale podrażniona ich próżność w głupi sposób pobudzała ich, by się mieszali do spraw publicznych i by także wypowiedzieli swoje słówko o losie wszechświata. Plotą o tem naoślep. W braku zdania osobistego, czerpią natchnienie w wielkich prądach. Reakcja ich na tak doniosłe wypadki jest nadzwyczaj żywa, albowiem są bardzo przeczuleni i próżni aż do chorobliwości; gdy tedy nie mogą wyrazić myśli własnych, przesadzają myśli innych osób. To jest jedyna odpowiedzialność, jaką rozporządzają i Bóg wie najlepiej, w jakim stopniu nią się posługują.
Któż więc pozostaje jeszcze? Słudzy kościoła? Oni właśnie mają w ręku najgrubsze środki wybuchowe: hasła Sprawiedliwości, Prawdy, Dobra ludzkości, Boga; artylerję tę oddają w służbę swych namiętności Szalona pycha ich, o której nawet sami nie mają świadomości, przywłaszcza sobie niesłusznie Boga i wyłączne prawo handlowania nim hurtem w detalu. Nie brak im tyle szczerości, cnoty, nawet dobroci, ile pokory. Nie znają wcale pokory, jakkolwiek głoszą ją publicznie. Ta pokora, jaką okazują czynami, polega na tem, że ubóstwiają swe własne ja, które się odbija w talmudzie, w biblji lub ewangelji. Są to istne potwory pychy. Nie są oni bardzo dalecy od owego legendarnego szaleńca, który uważał się za Boga Ojca. Czyż jest o wiele mniej niebezpiecznie uważać się za jego intendenta lub też za jego sekretarza?
Agenorem Clerambault wstrząsnął dreszcz zgrozy, gdy uzmysłowił sobie charakter chorobliwy ludzi intelektualnych. Przewaga, jaką uzyskały w klasie burżuazyjnej zdolności organizowania i wyrażania swych myśli, ma w sobie coś potwornego. Równowaga życiowa jest zniszczona. Jest to biurokracja umysłowa, która się uważa za znacznie wyższą od zwykłego robotnika. Niewątpliwie, jest użyteczna... Któż chciałby temu zaprzeczyć? Gromadzi i składa myśli w swoich przegródkach; sporządza z nich różne konstrukcje. Ale jak rzadko przychodzi jej na myśl sprawdzać materiały, których używa do swego dzieła i odnawiać treść myśli! Pozostaje chełpliwą strażniczką skarbca, którego zawartość straciła wartość obiegowa.
Gdyby przynajmniej ten błąd nie był szkodliwy! Ale myśli, których się nie porównuje ustawicznie z rzeczywistością, te, które się nie kąpią co chwila w fali doświadczenia, nabierają, schnąc, własności trucizny. Rozpościerają ponad nowem życiem swój ciężki cień, który sprawia noc, który wywołuje gorączkę.
Niedorzeczne nadużywanie słów abstrakcyjnych! I na cóż przyda się zrzucać królów z tronu, jakiem prawem można wyszydzać tych, którzy giną za swoich panów, jeżeli się zastępuje tych władców istotami tyrańskiemi, które się ubiera w ich szych świecący? Lepszy jeszcze jest monarcha z ciałem i kośćmi, którego się widzi, którego można ująć i usunąć. A te pojęcia abstrakcyjne, ci niewidzialni despoci, których nikt nie znał i nigdy nie pozna!... Albowiem mamy do czynienia jedynie z wielkimi eunuchami, z kapłanami „ukrytego krokodyla“ (jak ich nazywał Taine), z intrygującymi sługami, którzy każą przemawiać bożyszczu. O, gdyby zasłona się podarła i gdybyśmy poznali zwierzę, które się w nas ukrywa! Byłoby mniej niebezpieczeństwa dla człowieka być otwarcie zwierzęciem, aniżeli okrywać swoją brutalność idealizmem obłudnym i chorobli91 wym Nie ruguje z siebie swych instynktów zwierzęcych, ale je wynosi między bóstwa. Idealizuje je i stara się je wytłumaczyć. Ponieważ nie może tego, uczynić, nie poddając ich zbytniemu uproszczenia (jest to prawo jego ducha, który, aby rozumieć; burzy tyle, ile bierze), wypacza je, wzmacniając je w jednym, jedynym kierunku. Wszystko, to się oddala od linji wytkniętej, wszystko, co jest zawadą dla ciasnej logiki jego konstrukcji umysłowej, temu wszystkiemu nietylko przeczy, ale je burzy, postanawia je zniszczyć w imię świętych haseł, Następstwem tego jest, że w żywej nieskończoności natury dokonuje ogromnego zniszczenia, a pozwala istnieć dalej tylko tym drzewom myśli, które wybrał: one rozwijają się wśród zgliszcz i pustyni — w sposób potworny. Takie jest, przygniatające swą formą despotyczną, panowanie rodziny, ojczyzny i ograniczonej moralności, którą się stawia na ich usługi. Nieszczęśliwy jest z tego dumny, a jest ofiarą tego. Ludzkość, która się wymordowuje, nie śmiałaby tego czynić jedynie dla swoich korzyści. Korzyściami nie chlubi się przeto, ale chlubi się swojemi ideami, które są tysiąc razy więcej zabójcze. Człowiek widzi w ideach, za które walczy, swoją wyższość ludzką, ja zaś widzę w tem jego szaleństwo. Idealizm rycerski jest chorobą jemu właściwą. Skutki jego są podobne do następstw alkoholu. Pomnaża sto razy przewrotność i zbrodniczość. Zatrucie nim nadwątla mózg. Zaludnia go halucynacjami i poświęca im osoby żywe...
Jakie to nadzwyczajne widowisko, widziane z wnętrza czaszek! Rzucanie się gwałtowne mar i widm, które wychodzą gdyby opary z rozgorączkowanych mózgów: Sprawiedliwość, Wolność, Prawo, Ojczyzna... Wszystkie te biedne mózgi są jednakowo szczere, wszystkie zaś oskarżają się wzajemnie, że niemi nie są. A z tej fantastycznej walki legendarnych cieni nie widać nic na zewnątrz, jak tylko konwulsje i krzyki zwierzęcia ludzkiego, opętanego stadami demonów... Ponad gęstemi obłokami, brzemiennemi błyskawicami, gdzie walczą z sobą duże ptaki pełne wściekłości, realiści, przebiegli spekulanci, jak wszy wśród wełny, ruszają się ze szmerem i gryzą: paszcze ich chciwe, ręce łakome, podniecają podstępnie szaleństwa drugich i wyzyskują je, nie dzieląc ich wcale.
O Myśli, kwiecie potworny i pełen świetnego blasku, który rośniesz na ziemi, zawierającej od wieków instynkty ludzkie!... Ty jesteś żywiołem, ty przenikasz człowieka, on przesiąka tobą, ale ty nie pochodzisz od niego. Źródło twoje wymyka się przed nim, a siła twoja prześciga go. — Zmysły człowieka są mniej więcej zastosowane do jego użytku praktycznego, ale myśl jego nie. Ona występuje z brzegów i prowadzi go na manowce. Kilka istot, w liczbie nadzwyczaj ograniczonej, umie kierować się wśród tego strumienia. On jednak unosi z sobą olbrzymią masę, na chybi trafi, z największą szybkością i siłą. Straszna jego potęga nie podlega rozkazom człowieka. Człowiek pragnie się nią posługiwać, a największem niebezpieczeństwem jest, że się nią posługuje. Jest jak dziecko, które ma w ręku środki wybuchowe. Nie zachodzi żaden stosunek pomiędzy temi olbrzymiemi maszynami, a przedmiotem. do jakiego ich używają jego słabe ręce. Niekiedy wysadzają wszystko w powietrze...
Jak zapobiec temu nieszczęściu? Przytłumiać myśl, wyrywać pojęcia szalone? Znaczyłoby to wycinać człowiekowi mózg, pozbawiać go głównego bodźca do życia. A jednak alkohol myśli zawiera truciznę tem straszliwszą, że jest rozsypana po masach w fałszywych lekarstwach... Człowieku, wytrzeźwiej! Spojrzyj dokoła siebie! Zmień pojęcia, uwolnij się od twych własnych myśli! Naucz się panować nad twoją Gigantomachją, nad temi wściekłemi widmami, które się między sobą szarpią... Ojczyzna, Prawo, Wolność, Wielkie Bóstwa, my was pozbawimy przedewszystkiem waszych wielkich liter. Zstępujcie z Olimpu do żłobu, przybywajcie bez ozdób, bez broni, bogate jedynie swoją własną pięknością i naszą miłością!... Nie znam żadnych bóstw Sprawiedliwości, Wolności. Znam moich współbraci, którzy są ludźmi i znam ich uczynki, jużto sprawiedliwe, jużto niesprawiedliwe. I znam narody, pozbawione prawdziwej wolności, które jednak wszystkie do niej dążą i które wszystkie, mniej lub więcej, dają się gnębić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.