Clerambault/Część czwarta/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Clerambault
Podtytuł Dzieje sumienia niezawisłego w czasie wojny
Wydawca „Globus”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Sztuka“
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Leon Sternklar
Tytuł orygin. Clérambault
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część czwarta
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Gillot niczego bardziej nie pragnął, aniżeli wierzyć mu. Ten wykształcony robotnik był lepiej wyposażony do walki z życiem, niż Moreau i nawet niż Clerambault. Nic nie przygnębiało go na dłuższy czas: gdy człowiek upadnie, to znów się podniesie i kiedyś już powetuje swą klęskę... W duchu zaś myślał o przeszkodach, które mu zagradzały przyszłość:
— Potrafię się już z niemi uporać. — I był gotów, na jednej nodze, która mu została iść przeciw nim, gdy zajdzie potrzeba tego, im prędzej, tem lepiej. Albowiem był także, jak inni, zwolennikiem rewolucji. Umiał ją pogodzić ze swoim optymizmem, który widział z góry swe ideały osiągnięte w sposób łagodny. Był to resztą człowiek bez żadnej zawziętości w sercu.
A jednak nie można było na tem zbytnio polegać. Te dusze z ludu kryją w sobie różne niespodzianki; są tak łatwo przystępne różnym wpływom i zmianom... Clerambault słyszał raz rozmowę jego z towarzyszem ze służby frontowej. Lagneau, który przybył na urlop; mówił, że należy wszystko zburzyć, gdy wiarusy powołani pod broń wrócą do domu i gdy wojna się skończy, a może nawet i pierwej. Człowiek z gminu we Francji, często tak pełen życia i uroku, ujmujący w obejściu i odgadujący myśli drugiego, zanim tenże mógł je jeszcze wypowiedzieć do końca, jakże często zapomina o tem, co mówił co widział, w co wierzył i czego pragnął! Ale jest zawsze pewny tego, czego teraz pragnie, co mÓwi, co widzi i w co wierzy. To też Gillot w towarzystwie Lagneau’a rozwijał spokojnie argumenty wprost sprzeczne z temi, których bronił dnia poprzedniego wobec Clerambaulta. I nietylko poglądy jego zmieniały się, ale także, możnaby rzec, cały jego temperament. Zrana pałał dziką żądzą czynów i zniszczenia, wieczorem zaś marzył o tem, by sobie założyć mały handel, mieć grube zarobki, jeść dobrze, wychowywać swoje potomstwo i nie dbać o wszystko inne. A chociaż się wszyscy mienili, rzekomo szczerze, międzynarodowcami, mało było między tymi wiarusami takich, którzyby nie zachowali swoich dawnych przesądów francuskich, wprawdzie nie złośliwych, ale silnie zakorzenionych, o wyższości swej rasy wobec reszty świata, zarówno wobec sprzymierzeńców, jak i wrogów, a w całem państwie, o wyższości jednej prowincji ponad innemi, lub gdy wszyscy pochodzili z prowincji, ponad Paryżem. Byli to ludzie mężni, otwarci, zawsze gotowi do walki, jak Gillot zdolni wywołać rewolucję, znów ją zburzyć i ponownie ją rozniecić, a potem wszystko opuścić i oddać na łaski pierwszego lepszego awanturnika. Wiedzą o tem dobrze stare wygi, politycy przebiegli i doświadczeni. Najlepszą taktyką, aby zabić rewolucję, jest, gdy nadeszła pora, dozwolić jej przeminąć spokojnie i zabawiać przytem lud, aby się nie nudził.
A pora ta zdawała się bardzo blizka. Na rok przed zakończeniem wojny, było w obu nie przyjacielskich obozach kilka miesięcy, kilka tygodni, w których nieskończona cierpliwość dręczonych ludów zdawała się blizka wyczerpania i kiedy miał się już odezwać odnośny głos: „Dość tego!“ Po raz pierwszy rozeszło się między niemi wrażenie, że są w krwawy sposób oszukiwane. Bo czyż można się dziwić oburzeniu ludzi z ludu, gdy widzieli rozpętaną grę miljardów w czasie wojny, podczas gdy przed wojną ich władcy skąpili marnych kilkaset tysięcy franków na dzieła publicznego użytku? Bardziej, aniżeli wszelkie rozprawy, mogły pewne cyfry przyprowadzać ludzi do wybuchu. Obliczono, że wojna wydawała około 75 tysięcy franków, aby zabić jednego człowieka. I za tę samą kwotę, za którą otrzymywano dziesięć tysięcy zabitych, można było zrobić dziesięć miljonów ludzi rentjerami. Ludzie najbardziej ograniczeni pojmowali ogrom ziemskiego bogactwa i potworny użytek, jaki robiono z niego. Bezwstydne marnotrawienie dla złudnego celu, a co było najbardziej ohydne: oto od jednego końca Europy do drugiego to plugawe robactwo, które śmierć innych ludzi tuczyła, ci którzy ciągnęli z wojny haniebne zyski i okradali trupy.
Zwodniczy spokój panował w krajach będących w wojnie, w których srożył się ucisk. Gnębicielom spokój ten zdawał się przyznawać słuszność: byli jednakowo uzbrojeni przeciw wrogom przeciw swoim własnym współobywatelom.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Leon Sternklar.