Poszedłem na pola, wpół śniegiem zasute,
na pola dalekie i puste — —
Wichr śmigał tumanem przez śniegową krustę
i gwizdał mi dziwnie żałośliwą nutę
za uchem, na rurach u flinty:
jakoweś prześpiewy, zawodzenia społem
rozpłakanej tercji i molowej kwinty,
co się zsypywały na duszę popiołem — —
Słońce padało —
o ziemię stężałą
rozprysło się, jak lampa w kawały
i wszczął się pożar olbrzymi:
na niebios zachodniej połaci
buchnął słup ognia, a horyzont cały
zalała krwista pożoga
i od niej iskier snopami powiało
ku kalenicy świata — —
Niebo chmurami dymi,
purpurzy się i szkarłaci
i jęzorami płomieni omiata
tron Boga — —