Wychyliły się drżące z pośród wrzosowiska,
Na szklanną taflę wody wypuściły oczy...
Nim chmura czarnym cieniem świat dokoła zmroczy,
Wybiegły na bezdroża, z piersi, co uciska.
Pobiegły ponad falą i w słońcu migocą.
Jak rój wojsk, wielkimi przemykają kręgi.
Zwarte w uściskach bratnich składają przysięgi.
Roją dziwy i czyny, co życie ozłocą.
Ale pobladło światło, bo od strony lasu
Sunie cień ponad wodą, chwieje się do taktu
Jakichś praw wiekuistych, stąpa w rytm prawideł.
Płynie cicho, jak okręt wrogi, bez hałasu...
Pierzcha tęczowe wojsko, milkną drgania skrzydeł
Od grozy nieznanego, zwycięskiego faktu.
Zbiły się w mgłę różową, niby rój motyli
Nad kielichem rozwitej lilii cichą nocą.
Niewiadomo skąd przyszły, dokąd idą, poco?
I w dale uleciały z kwiatu, co się chyli.
Zapatrzeni w zjawisko słowa-śmy zgubili
I dusze pozostały w pół myśli otwarte...
A one lecą, lecą, chmur minęły wartę
I za gwiazd srebrnych rojem przepadły od chwili.
Co czynią, czy z otchłani ogromnych na doły
Patrzą i liczą puste trony bóstw i marzeń.
Czy je poznania w niebie wstrzymały anioły.
Czy zetlały w płomiennym wirze przeobrażeń
I drgają teraz w słońca zamienione złoto...
Czy spadną w duszę ciężką, bezsilną tęsknotą?