Córka osadnika/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Lubicz
Tytuł Córka osadnika
Pochodzenie Zajmujące czytanki nr 7
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.
PRZYGODY.

Jednego dnia Lola i Adrjan przyjechali do domu na spienionych koniach, donosząc rodzicom, iż na prerjach zjawiły się bizony.
Postanowiono tedy zapolować, gdyż nietylko skóry tych zwierząt są cenne, ale i mięso ich jest bardzo pożywne i smaczne.
Napróżno Lola prosiła, aby i ją wzięto na polowanie: oboje rodzice odmówili ze względu na możliwe niebezpieczeństwo. We trzech tedy ruszyli w step; Lion wraz z synem konno, Brisson pieszo.
Na ogromnym stepie zieleniła się bujna trawa, perliła się rosa w promieniach wschodzącego słońca, i raz po raz odzywały się głosy rozlicznych ptaków, porywających się z hałasem przy zbliżaniu się myśliwców.
Wtem zdala bystre oczy Adrjana spostrzegły stado bizonów. Stado składało się i dziesięciu sztuk, a prowadził je wielki, grzywiasty samiec, który od czasu do czasu głucho porykiwał.
Natychmiast powzięto plan napadu. Adrjan miał im zajechać drogę z jednej strony, Henryk Lion z drugiej, z trzeciej stanął Brisson, a czwartą, jako zasłoniętą lasem, pozostawiono wolną, gdyż pyszne te zwierzęta, jedynie koniecznością zmuszone, kryją się w lasy, natomiast chętniej uciekają w otwarte pole.
Spłoszone bizony porwały się do biegu w kierunku Brissona, który przypuścił je dosyć blisko. Padły wreszcie dwa strzały i dwa bawoły przyklękły, znów się porwały, lecz legły w trawie. Reszta stada, przerażona niespodziewanym hukiem, przystanęła, dopiero na znak dany przez starego samca rzuciła się w kierunku Adrjana, podczas gdy ojciec jego gonił naprzełaj uciekające zwierzęta.
Adrjan, widząc zwierzęta biegnące ku niemu, wstrzymał konia, zmierzył i dał ognia.
Raniony bizon zaryczał groźnie, roziskrzonym wzrokiem szukał przeciwnika, a spostrzegłszy Adrjana, pędził wprost na niego. Jeszcze raz udało się Adrjanowi strzelić, lecz i tym razem strzał zranił, lecz nie zabił bizona.
Rozwścieczony zwierz dopadł go, a gdy koń, z przerażenia nieposłuszny Adrjanowi, skoczył w bok, Adrjan wypuścił nogi ze strzemion, zachwiał się i spadł na ziemię.
Bawół poszukał oczyma swego wroga, a dostrzegłszy leżącego, biegł, schyliwszy potężny łeb ku ziemi. Już Adrjan czuł dudnienie ziemi pod ciężkim biegiem bizona, już oblewał go oddech gorący zwierzęcia, gdy padł strzał. Zwierz przystanął, zachwiał się, zatoczył, zwrócił pół ciała jak do ucieczki i runął na ziemię.
W tej chwili Adrjan podniósł się i w ręku swego ojca ujrzał dymiącą jeszcze po strzale lufę.
— Zdrów jesteś, mój synu? — zawołał Lion.
— Dzięki ci za ocalenie — odpowiedział wesoło Adrjan.
Pobiegł do ojca, ucałował go i obaj szli obejrzeć zabitego samca.
Wkrótce nadszedł Brisson, który zdala widział całą przygodę.
— Będziesz żył długo i szczęśliwie — mówił, ściskając rękę Adrjana — już dwa razy śmierć ci zajrzała w oczy, a zawsze wymknąłeś się bez szwanku.
Po chwili Lion rzekł:
— Dziś mieliśmy świetny dzień: trzy bizony upolowane i żadnego nieszczęścia.
— Adrjanie! Siądź na konia i sprowadź tu wóz, trzeba zawieźć zdobycz.
Adrjan nie dał sobie powtórzyć tego rozkazu, wskoczył na siodło i pogalopował w kierunku osady.
Zaledwie Adrjan znikł w wąwozie, gdy od strony boru zjawiła się konno Lola i szybko zbliżyła się do ojca.
— Co tu robisz? — spytał Brisson.
— Jadę łowić ryby. Wczoraj nastawiłam więcierze, chcę zobaczyć, ile się złapało.
— Niepotrzebne dziś ryby — zaśmiał się Lion — mamy trzy bizony.
— Aż trzy?
— Ojciec twój zabił dwa, a ja trzeciego.
— A Adrjan żadnego? — spytała Lola.
Brisson opowiedział szczegóły uratowania Adrjana.
— Na cały tydzień zwolnimy was od dostarczania mięsa i ryb, — rzekł Lion — wystarczą nam bizony.
— W takim razie muszę zabrać moje więcierze; są niedaleko, pójdę, a może ojciec zaczeka na mnie.
— Pójdziemy razem — odezwał się Lion.
Spętawszy konie, poszli nad rzeczkę. Lola prowadziła ich, opowiadając, że gdy nastawiła w małej zatoce więcierze i już wyskoczyła z łódki, zobaczyła jakąś ogromną rybę.
Szli brzegiem stromym i śliskim. Wtem z pod nóg Loli usunęła się wielka bryła ziemi i dziewczyna wpadła do wody. W tej samej; chwili wynurzyła się z głębi wstrętna paszcza aligatora, świecąca białemi, ostremi zębami, i posuwała się w kierunku Loli.
Z przerażenia obydwaj mężczyźni stanęli jak wryci. Loli groziła niechybna śmierć, gdyż wskutek przemoczenia sukien nie mogła dość szybko płynąć. Henryk Lion pochwycił wiszącą na ramieniu strzelbę i już miał strzelić, gdy usłyszał plusk wody i tuż obok Loli ujrzał w rzece Indjanina. Trzymał on w ręku twardą, nabijaną gwoździami maczugę, u pasa wisiał mu nóż myśliwski, a na głowie sterczały pióra orle, oznaka godności wodza plemienia.
W jednej chwili zbliżył się do aligatora i wraził głęboko swą maczugę w rozwartą paszczę, tak że aligator nie mógł jej zamknąć, lewą zaś ręką Indjanin objął Lolę i niósł do brzegu. Napróżno aligator chciał chwycić jego rękę; silna prawica wytrzymała parcie i po chwili Indjanin wyszedł z wody i złożył omdlałą Lolę na brzegu.
Zanim ktokolwiek zdążył mu podziękować, czerwonoskóry znikł w nadbrzeżnych zaroślach.
Ocucono Lolę i wszyscy smutni wracali do domu. Wprawdzie dziewczyna została szczęśliwie uratowana, ale to spotkanie Indjanina i nagłe jego zniknięcie nie wróżyło nic dobrego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Gruszecki.