Bracia mleczni/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bracia mleczni
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie „Przyjaciel Dzieci“, 1873, nr 24-52
Wydawca Jan Münheymer
Data wyd. 1873
Druk Jan Jaworowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Robertek miał czas przybiedz do dworku wprzódy, nim Suchorowski powrócił zły, wzburzony i chodem a ruchami zdradzający humor, który przynosił do domu. Przez okno już dojrzał go Wanderski i przyszedł szepnąć Robertowi.
— No — obiad będziemy mieli dobry! Pan Magister wraca wściekły, musiał się z Dyrektorem popstrzykać albo z professorami... Plamy ma wypieczone na twarzy i idąc rękami rzucał... Mój panie Robercie, na miłość Boga, choćby co i powiedział — zmilcz... Trzeba to utrapienie przecierpieć... Największa dla niego przykrość, gdy się mu nie da powodu do łajania...
— O! bądźcie spokojni — rzekł po cichu Robert, ja go znam i nigdy nie odpowiadam.
Suchorowski wchodząc spojrzał na zegar.
— Panie Wanderski — proszę natychmiast kazać podawać — późno już!
— Zupa na stole! rzekł spokojnie stary.
— Jakto? pan nie raczyłeś na mnie poczekać?
— Przepraszam pana, gdym zobaczył że pan Magister wraca, kazałem dawać bo już późno.
Suchorowski zamilkł zajmując swe miejsce... Wanderski siadał do stołu razem i gospodarzył, począł więc zupę rozlewać.. Pierwsze chwile upłynęły w milczeniu... Magister spoglądał na ucznia który jadł nie okazując ani obawy ani wzruszenia. Niecierpliwiło go to...
— Dyrektor — odezwał się przy sztukamięsie — przepraszał mnie za wczorajsze swe znalezienie się. Winien pan jesteś ułaskawienie to przypadkowi... i nieładowi jaki w tej szkole panuje. Słyszana to rzecz, żeby koza była zajęta kartoflami pani Dyrektorowej...
— To nieprawda — rzekł żywo Robert.
— Jakto? waćpan śmiesz mi...
— Mówię com widział, bo przez okno nim mi otworzono, starałem się obejrzeć izbę — stoi pustką.
— Więc to pan Dyrektor został zwiedziony, lub mnie chciał uspokoić — dodał dumnie Suchorowski. Za to tylko zaręczyć mogę waćpanu, iż gdy drugi raz krnąbrnością na karę zasłużysz, ja sam kozę wprzódy oczyścić polecę i słomy na posłanie zanieść.
Słysząc to Wanderski, który pieczyste krajał, aż się zatrząsł i nóż mu się po talerzu ośliznął. — Robert nie podniósł nawet oczów, groźba przeleciała bez skutku. Suchorowski jadł pośpiesznie usiłując się co prędzej od stołu usunąć. — W milczeniu skończył się obiad...
— Na poobiednią rekracyę zakazuję waćpanu iść — rzekł wstając... proszę się przez ten czas sto wierszy łacińskich nauczyć...
Robert spojrzał, nie odpowiedział i tym razem i wyszedł. Wanderski pozostał sam mocno zagniewany, trudno mu było wytrzymać dłużej.
— Już bo też pan tego biednego chłopca prześladujesz, szepnął wzruszony.
— A waćpan mi nauki pedagogiki dawać będziesz? Co to do waćpana należy? porywczo począł Suchorowski, któremu na rękę była kłótnia.
— Nie myślę pana uczyć, nie wdaję się w nic, ale państwo mi staranie o zdrowie dziecięcia zwierzyli — to są ostatnie dni jesiennej pogody, trzymać chłopca w zamknięciu bez powodu...
— Bez powodu? proszę! rozśmiał się Suchorowski. — Czemuż to waćpan gdy w nocy lata za miasto, nie znajdujesz by to jego zdrowiu szkodziło — a mnie dajesz przestrogi...
Wanderski ruszywszy ramionami, nie odpowiedział nic i poszedł. Spór z wielką przykrością dla Magistra filologji skończył się zbyt prędko... miał tylko tę pociechę, że Robertowi dokuczył, a domyślał się poniekąd, iż na rekracyi mógł swego protegowanego zobaczyć i nasycać się pochwałami współuczniów. Nie chcąc się wypraszać dozorcy Robert poszedł do ogródka uczyć się wierszy łacińskich, ale pamiętny tego, że miał się widzieć z Erazmem, posłał poczciwego Wanderskiego aby mu wytłumaczył dla czego przyjść nie może.
Suchorowski sam też z domu się nie ruszył, dopilnowując ażeby uczeń wysunąć się nie mógł. Miał go ciągle na oku... Popołudnie to zużytkował pisząc list do Prezesowej, w którym po swojemu opowiedział wypadek z Erazmem, domagając się ażeby synowi surowo naganiła to postępowanie i grożąc w razie pobłażania, podaniem się do dymissyi. List po francuzku wystylizowany był z wielką sztuką, tak aby na Matce groźbą przyszłości syna, wywarł jak największe wrażenie. Domyślał się Suchorowski, iż Wanderski ze swojej strony doniesie o wypadku uniewinniając ulubieńca, zawczasu więc starał się zarzuty wszelkie odeprzeć i naumyślnie po francuzku tę korespondencyę ułożył, wiedząc, iż zawsze piękny list tym językiem pisany nierównie będzie skuteczniejszym.
Robert napisał także do Prezesowej i oddał bilet Wanderskiemu, który go do swojego przyłączył. — Poczta odchodziła raz tylko na dzień z miasteczka, obie więc korespondencye znalazły się razem w jednej torebce pocztowej i oba oddane zostały Matce w jednej chwili. Jakkolwiek Suchorowski był w wielkich łaskach i zaufaniu u pani, stary, poczciwy Wanderski, który nadzwyczaj rzadko na list się zebrał, miał nie mniejsze zachowanie... Spojrzawszy na grubą kopertę, macierzyńskie serce przeczuło list dziecięcia, a przybycie aż dwóch razem zaniepokoiło ją. Rozpieczętowała więc Wanderskiego naprzód i czytając to proste opowiadanie, rozpłakała się rozrzewniona i szczęśliwa. Ukochany syn wydał się jej bohatérem i nikt już w świecie, chcący zachwiać tem jej przekonaniem, pobłażania w oczach jej znaleźć nie mógł. Najpiękniejsza więc francuzszczyzna Suchorowskiego, której z resztą oddawała sprawiedliwość, wrażeniem pierwszem nie zachwiała. Usprawiedliwiała ona pogląd surowy na tą czynność pedagoga, widzącego w nim tylko niesubordynacyę, lecz drogie dziecię pozostało w jej oczach nie tylko niewinnem, ale zawsze idealnie bohaterskiem! Z listem Wanderskiego w ręku pobiegła Prezesowa do męża, w uniesieniu, we łzach nad czynem Roberta.
Prezes zapatrywał się na to znacznie chłodniej, przecież i on zaprzeczyć nie mógł, że chłopak raczej na pochwałę nie na karę zasługiwał. W oczach Prezesowej przyczyniło się do wysokiego ocenienia tego postępku i to, że pamięć Anny która nigdy żadnej oznaki wdzięczności przyjąć od niej nie chciała — boleśnie w sercu jej tkwiła.
— Ale cóż tu począć z tym poczciwym a pedantycznym Suchorowskim, ocierając łzy zawołała Prezesowa do męża. To zimny człowiek! niepotrafił nawet dojrzeć pięknej strony tego postępku Robertka... i grozi mi porzuceniem jego wychowania, jeśli by surowo zgromionym nie był. A jakże dziecku zganić, jak go nie wynagrodzić raczej za ten czyn, który sercu jego poczciwemu zaszczyt przynosi?
— Wiesz co? odezwał się Prezes, który był w bardzo szczęśliwem usposobieniu i dumnym się czuł z syna — podzielimy rolę... ty jako matka nagrodzisz go i do serca przyciśniesz — a guwernerowi odpiszesz piąte przez dziesiąte, co ci przyjdzie do głowy: ja zaś... w imie karności i posłuszeństwa — zgromię...
Rozśmiała się z za łez Matka.
— Nie potrafisz choćbyś chciał, odrzekła.
— Zresztą zdaje mi się, że Suchorowski nie tak łatwo drugie podobne miejsce znaleźć może i namyśli się nim nas porzuci.
— O! to pewna! dodał mąż — o niego być można spokojnym. W ostatku gdyby nas nawet osierocił.
— Nie mów tego — wzdychając zawołała Prezesowa — nie chcę przypuszczać tej ostateczności... Gdzieżbyśmy znaleźli drugiego tak dystyngowanego człowieka i — z taką francuzczyzną. Miło jest też w czasie wakacyi mieć w salonie kogoś co żadnego, najwykwintniejszego towarzystwa nie oszpeci. Proszę cię u państwa Zerowiczów, gdy dozorca z synem przyjedzie, niewiedzieć gdzie go schować... jakby z futerała wyjęty stoi w kątku i ruszyć się ani zagadnąć nieumie...
Prezes się śmiał... Ułożono tedy zaraz w jaki sposób odpisać miano. List pani do Suchorowskiego był grzeczny, dziękował mu za troskliwość, tłumaczył jedynaka, kwestję zaś kary i gromu pomijał zupełnie jakby nie istniejącą. Do Wanderskiego napisała czule prezesowa, do syna z rozrzewnieniem i błogosławieństwem. — Sam prezes w liście do dozorcy naganiał wprawdzie samowolę chłopca, lecz tłómaczył go razem uczuciem któremu młodość skłonniejszą jest podlegać. — Nie zyskał więc tu Suchorowski czego pragnął tak bardzo, a nie śmiał się spodziewać chyba dla groźby porzucenia miejsca i wyrzeczenia się kierownictwa wychowaniem Roberta.
Z niecierpliwością oczekiwano w S... odpowiedzi na listy... Wanderski zarówno i dozorca liczyli dni, obrachowując kiedy poczta im odpowiedź przynieść mogła. Bryftreger zwykle oddawał całą korrespondencyą do rąk pana Magistra, nie uszedł więc jego baczności list do Wanderskiego od pani, i radby był go zatrzymać lub przeczytać, obawiał się jednak tego nadużycia popełnić i posłał staremu. — Sama ta dwoistość korespondencyi już źle wróżyła, pan Magister drżącą ręką rozłamał pieczątkę i przebiegł oczyma pismo, marszcząc się coraz bardziej. Odpowiedź była wymijająca, ale z niej mógł wyczytać łatwo, że serce matki nie tylko dziecię uniewinniało, ale niem było uszczęśliwione... List Prezesa do pewnego stopnia uspakajał guwernera, a i ten przecie nie obwiniał Roberta, ale go tłumaczył. Sprawa była przegrana. Pozostawało to nieszczęsne podanie się do dymissyi, nad którem wiele się jeszcze rozmyśleć było potrzeba...
Suchorowski nie miał żadnych blizkich na przyszłość widoków. Kwaśny, pomiął listy w rękach i rzucił je do szuflady zamykając na klucz, aby nie wpadły pod oczy ciekawemu nadto Wanderskiemu. Łatwo mu już odgadnąć było, że i tamte listy, których wstrzymać nie mógł, w pychę tylko wzbić miały wychowańca i dać mu tryumf nad nim. U następującego też obiadu, i z oczów Wanderskiego, i z miny Roberta wyczytał co odebrać musieli. — Prezesowa na żądanie syna aby Erazma mógł wziąć do siebie i zajmować się jego przyszłym losem i wychowaniem, odpowiedziała przesyłką pieniężną przeznaczoną dla mlecznego brata, zarazem odkładając na czas pewien zabranie go do domu, aby Suchorowskiego nie rozdrażniać zbytecznie... Rzecz była odłożoną tylko. Tysiące błogosławieństw rzewnych, serdeczne wyrazy matki... pocieszyły i dodały cierpliwości Robertowi — mógł czekać na to pozwolenie i tegoż dnia po południu, pobiegł oznajmić Erazmowi o otrzymanych listach od rodziców.
Pomimo najczujniejszego starania Suchorowskiego, który usiłował zapobiedz ażeby się chłopcy nie schodzili i niewidywali z sobą, chodzenie do klassy nastręczało codzień sposobność Robertowi spotykania się z bratem mlecznym. Nic bardziej nie przywiązuje ludzi do siebie, nad wyświadczone dobrodziejstwo. Nie zawsze ono wiąże tego który je otrzymał, lecz tego co je dopełnił węzłem nierozerwanym łączy z nim choćby nawet niewdzięcznością odpłacone zostało. Robert ukochał Erazma, a chłopiec zasługiwał na to, bo się mu wzajem najczulszą miłością wywdzięczał. Prezesowicz czem tylko mógł rozporządzić, niósł i oddawał bratu; ubogie chłopię siebie samego strawiło na rozkazy tego, któremu winno było wydźwignięcie z niedoli. Professor Narymund ani sobie dawał mówić o tem, ażeby ulubionego mu też, sprytnego i rozwijającego się na podziw szybko studenta, puścił od siebie. Przywiązał się i on do niego jak do własnego dziecięcia... a Erazm dzielić się musiał sercem między dwóch swych dobroczyńców.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.