Bracia mleczni/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bracia mleczni
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie „Przyjaciel Dzieci“, 1873, nr 24-52
Wydawca Jan Münheymer
Data wyd. 1873
Druk Jan Jaworowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wszystko potem wykonanem zostało wedle zakreślonego z góry programmatu. Wanderski wysilił się na obiad, którego prezesowa w usta wziąść nie mogła: wszystko prawie było przydymione, bo dworek miał tylko prostą kuchenkę. Na deser podano gruszki, które się okazały robaczliwe i dobyte z torebek podróżnych cukierki, potem kawa z podróżnemi ciastkami musiały głód zaspokoić.
Gdy przyszło pani dyrektorowéj oddać wizytę, zaszedł powóz i prezesowa w austeryi zmieniwszy ubranie pojechała na tę, jak ją nazywała pańszczyznę. Nieunikniona herbata została wypitą, nastąpił po niej ból głowy i pobyt dalszy przeniósł się po obiedzie ze dworku studenckiego, do wykadzonéj i przewietrzonéj izby gościnnéj w austeryi.
Nie zapomniawszy o danem mu poleceniu, Wanderski naradziwszy się wprzódy z Robertem, przyprowadził tu Erazma Radyga, przyodzianego w lepszy mundurek i uczesanego własną ręką profesora Narymunda.
Prezesowa siedziała ostawiona poduszkami, gdy jéj studencika tego przedstawiono. Radyg przyszedł do pocałowania ręki i żywe swe oczy ciemne śmiało wlepił w piękną twarz matki swego dobroczyńcy. Chłopiec, który nigdy w życiu zblizka wielkiéj pani w całym majestacie i blasku nie widział, oniemiał na widok tego zjawiska, uczuwszy strach jakiś i przerażenie. Prezesowa wydała mu się czemś nadziemsko uroczystem i pięknem, a gdy otwarła usta, i srebrzystym, pieszczonym głosem przemówiła, rozpytując się go o matkę, długo się musiał zbierać na odpowiedź.
Przyszła mu jednak zwolna odwaga i opowiedział cichym głosem ze łzami ostatnie chwile biednéj kobiety.
W dziecięciu tem, w jego głosie, postawie, wejrzeniu, mimo widocznego zaniedbanego wychowania, był jakiś urok, który pociągał ku niemu wszystkich. Doznała go i prezesowa. Erazm podobał się jéj skromną swą śmiałością, prostotą, z jaką mówił o matce, łzami, które mu się potoczyły po twarzy. Prezesowéj przypomniała się ta dobra ale dumna Anna, która niebaczne jéj słowo schwyciwszy do serca, całe życie je w niem nosiła. Uczuła obowiązek zajęcia się sierotą, postanowiła rozmówić się stanowczo z Suchorowskim.
Odurzony jaknajlepszem przyjęciem, chłopak wyskoczył uszczęśliwiony z austeryi, spiesząc profesorowi który nań czekał zdać sprawę z przyjęcia, tymczasem posłano prosić Suchorowskiego.
Ten był w humorze jaknajgorszym. Na wezwanie prezesowéj przybył, postanowiwszy jaknajmocniéj użyć całéj swéj wymowy dla przekonania matki, o potrzebie skarcenia najukochańszego jedynaka.
Zaledwie siadł, a nie było nawet pani Zboińskiej, począł od wprowadzenia rozmowy na tor właściwy, i przemówił patetycznie o przyszłości powierzonego mu młodzieńca.
Wzruszenie, a raczéj gniew, który nim miotał czyniło go wielce wymownym, sam to czuł że nigdy może w życiu takiego natchnienia krasomówczego nie miał, a jednak prezesowa siedziała zimna, nieporuszona, z wargami zaciśniętemi, nie okazując najmniejszego wrażenia. Suchorowski wyczerpał argumenta, umilkł wreszcie.
— Mój kochany panie Suchorowski, ozwała się po chwili namysłu prezesowa z pewnym akcentem, który się już odrazu niepodobał magistrowi, wybacz mi, lecz w tym jednym razie nie miałeś słuszności. Mogłeś zgromić zlekka Robertka, ale godziło się zawsze szlachetny czyn jego uznać. Uznają go wszyscy. Dyrektorowa łzy miała w oczach mówiąc o tém i winszując mi takiego syna, dyrektor powiada, że przy egzaminach postara się, aby podniesiono postępowanie Roberta i publicznie je wynagrodzono. Jakże pan, którego sąd zwykle jest tak zdrowym, nie chcesz widzieć....
Suchorowski wstał nagle z krzesła zaperzony.
— Jeśli tak, zawołał, jeśli mam zostać upokorzonym w oczach wszystkich i uznać się w błędzie przed uczniem, nie pozostaje mi nic nad ustąpienie. Rzucam wychowanie pana Roberta od dziś dnia.
— Panie Suchorowski, przerwała prezesowa, pozwól sobie powiedzieć, że do tego nie masz prawa. Umówiliśmy się na rok, czy możesz zerwać tę umowę i zostawić dziecko nasze bez opieki?
— Bardzo mi żal, ale jestem zmuszony. Pani sama przyzna, że zostać jest dla mnie niepodobieństwem.
Prezesowa obrażona zacisnęła usta mocniéj niż zwykle.
— Pan się zapominasz! rzekła.
— Ja nie jestem sługą, odparł Suchorowski, kontrakt mój zrywają narzucone mi warunki przeciwne mojemu przekonaniu.
Wstał, ukłonił się i wyszedł szybko.
Był najpewniejszym, iż w ten sposób zmusi prezesowę do targu i otrzyma jakiekolwiek ustępstwo. Omylił się nieco, gdyż prezesowa przez miłość dla syna, biorąc jego stronę uczuła się obrażoną. Wanderski był pod ręką, posłała go prosić pana dyrektora.
Radzca nadzwyczaj ujęty uprzejmością wielkiéj pani dla żony u któréj chwaliła wszystko, nie wyjmując herbaty, pospieszył stawić się natychmiast.
— A! panie radzco kochany, łamiąc ręce odezwała się prezesowa, znajdujesz mnie w najprzykrzejszem w świecie położeniu; zbuntował mi się Suchorowski i chce Robertka opuścić. Wymaga bym dziecię za szlachetny czyn ukarała, inaczéj....
Dyrektor zamyślił się chwilę, obejrzał ostrożnie.
— Pani prezesowo dobrodziejko, szepnął ledwie słyszanym głosem, niech pani przyjmie dymisję, podejmuję się znaleźć innego opiekuna. Suchorowski jest niezaprzeczenie bardzo zacny, najzacniejszy, najczcigodniejszy, naj... naj... zdolniejszy może, ale... ale pani dobrodziejko, to nie jest dyrektor dla prezesowicza.
Matka słysząc to, odetchnęła, spojrzała w pana radzcę.
— Umié dobrze po francuzku? zapytała odwracając się.
— Umié, nie wiem czy tak wytwornie jak Suchorowski, rzekł dyrektor, zawsze język zna, ale co ważniejsza człek zacny, dusza czysta i charakter łagodny. Co się tycze francuzczyzny, znajdziemy do rozmowy i lekcyi francuza.
— Któż to jest? odezwała się Matka.
— Profesor naszéj szkoły, rzekł radzca i byle tylko obowiązki przyjąć się zgodził, byłoby to prawdziwe szczęście.
Po tym wstępie umówiono się, by prezesowa dymisyę uważała za przyjętą, co, obrażona nieco i trzymająca stronę syna matka, zgodziła się dopełnić. Wyszukano papieru i kałamarza i prezesowa natychmiast grzeczny list napisała do Suchorowskiego, dziękując mu za jego dotychczasową opiekę i oznajmiając razem; iż uwalnia go, wedle jego życzenia od obowiązków, znalazłszy już kogoś co może zająć to miejsce. Bilet był tak zręcznie zredagowany, iż winę całą zrzucając na Suchorowskiego, wyrażał ubolewanie, ale zarazem stanowcze już i nieodwołalne postanowienie rozstania się z panem dozorcą.
Wanderski podjął się zanieść bilet.
Znalazł Suchorowskiego wielkiemi kroki przechadzającego się po pokoju, rozognionego bardzo i najpewniejszego zarazem iż prezesowa będzie się go starała przebłagać. Spojrzał z góry na pokornego dosyć staruszka, bilet go jeszcze w przekonaniu utwierdzał, lecz po rozpieczętowaniu go zbladł jak ściana.
W pierwszéj chwili porwał za kapelusz chcąc się biedz tłómaczyć, potem duma wstrzymała go, gniew owładnął, i postanowił tego dnia jeszcze upakować się i wynieść.
Spadło to jak piorun na pana magistra, który ani wiedział nawet co pocznie z sobą, bo się do końca spodziewał iż z tryumfem wyjdzie z téj sprawy. Radby był teraz nie żegnając nikogo uciec w nocy jeszcze z miasteczka, aby się na szyderskie nie wystawiać wejrzenia.
Pakowanie zabrało ledwie parę godzin czasu, wielki mąż nie czyniąc już żadnego kroku więcéj uciekał co najrychléj. Osłodziło to jedno chwilę ostatnią, iż się już z nikim nie spotkał z domowych, a do prezesowéj dobrowolnie pójść nie chciał.
Ze zdumieniem dowiedziała się nieco późniéj, iż mieszkanie było opróżnione i pan Suchorowski na noc jeszcze wyniósł się do miasteczka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.