Boska Komedia (Stanisławski)/Raj - Pieśń XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
PIEŚŃ
DWUDZIESTA DRUGA.

Zdumieniem wielkiem zdjęty i zgnębiony,
Ku przewodniczce mojej się zwróciłem,
Jak dziecię, które zawsze się ucieka
Tam, kędy ufność największą pokłada.
Ona, jak matka, gdy na pomoc spieszy
Do zdyszałego i bladego syna,
Głosem, co zwykł mu dodawać otuchy
Rzekła: „Czyż nie wiesz, że jesteś w niebiosach,
Że te niebiosa są świętości pełne,
I że tu wszystko cokolwiek się dzieje,
Z prawej jedynie żarliwości płynie?
Możesz więc teraz sądzić, jak zmieniony
Byłbyś od śpiewu i uśmiechu mego,
Gdy cię tak mocno okrzyk ten przeraził;
A gdybyś pojął modły w nim zawarte,
Już by ci teraz znaną była pomsta,
Którą przed śmiercią masz oglądać jeszcze.
Bo miecz niebieski nie siecze zbyt spiesznie
Ani leniwo, chyba w wyobraźni

Tego, co czeka nań z żądzą, lub trwogą.[1]
Lecz zwróć się teraz ku innym widokom;
Obaczysz bowiem mnogie duchy świetne,
Jeśli, jak mówię, ku nim wzrok skierujesz.“
Gwoli jej chęci odwróciłem oczy
I sto sfer drobnych ujrzałem, co razem
Promieniąc na się, zdobiły się wzajem.
Stałem jak człowiek, który tłumi w sobie
Ostrze swej żądzy i pytać nie waży,
Tak się zbytecznie natrętności lęka.
A wtem największa i najbłyskotniejsza
Z onych perełek naprzód się pomknęła,
Aby mej chęci uczyniła zadość.[2]
Potem w jej łonie słyszę: „Gdybyś widział,
Jak ja, tę miłość, która u nas płonie,
Jużbyś twe myśli wyraził przed nami.
Lecz byś, czekając, nie przyszedł zapóźno
Do wielkiej mety, dam odpowiedź tobie
Na myśl jedynie, której się tak strzeżesz.[3]
Góra, na której pochyłości leży
Cassino, niegdyś nawiedzaną była
U szczytu swego przez lud zabłąkany
I niegodziwy. Jam jest, który pierwszy
Wniosłem tam imie Tego, kto na ziemię
Sprowadził prawdę, co nas tak wywyższa;
A tyle łaski jaśniało nade mną;
Żem okoliczne odprowadził grody
Od czci pogańskiej, która świat uwiodła.[4]

Wszystkie te ognie ludźmi niegdyś były
Bogomyślnemi, płonącymi żarem,
Który kwiat daje i owoce święte:
Tu jest Makary, tu Romuald święty,
Tu bracia moi, którzy się w klasztorach
Zamknąwszy, serca przechowali zdrowe.[5]
A ja doń: Miłość, którą mówiąc ze mną
Objawiać raczysz, i pozór uprzejmy,
Co go we wszystkich ogniach waszych widzę,
Tak ufność moją rozwinęły wielce,
Jak słońce różę, która listki swoje
Otwiera przed niem, co ma siły w sobie.
Przeto cię proszę, ojcze, chciej powiedzieć,
Czylibym takiej mógł dostąpić łaski,
Abym odkryte widział twe oblicze? —
A on mi: „Bracie! pragnienie twe wielkie
Spełni się tylko na najwyższej sferze,
Kędy i moje, i wszystkie się spełnią:
Tam doskonałą, dojrzałą i pełną
Jest żądza wszelka: na tej jednej sferze
Każda część stoi, kędy zawsze była.[6]
Bowiem w przestrzeni nie dźwiga się wcale,
Ani wiruje na biegunach swoich;
A schody nasze aż ku niej się wznoszą,
Dla tego właśnie nikną przed twem okiem.
Tam to je widział sięgające szczytem
Nasz patryarcha Jakób, gdy mu one
Aniołów bożych jawiły się pełne.

Lecz by wejść na nie, dzisiaj nikt od ziemi
Stóp nie odrywa; a reguła moja
Na zgubę tylko papieru została.[7]
Mury, co niegdyś klasztor stanowiły,
Jaskinią teraz; a kaptury mnisie, —
To wory, mąki niegodziwej pełne.[8]
Lecz woli Boga nietyle jest sprzeczną
Najcięższa lichwa; ile zysk haniebny,
Za którym serce mnichów tak szaleje.
Wszystko albowiem, co Kościoł oszczędza,
Żebrzącym w imie Boga się należy,
Nie krewnym, ani też podlejszym jeszcze.[9]
Śmiertelne ciało tak jest wiotkie, słabe,
Że tam początek żadnej dobrej sprawy
Nie dotrwa tyle, ile trzeba czasu,
Aby wykluty dąb żołędzie wydał.
Piotr rozpoczynał bez srebra i złota,
I jam poczynał postem i modlitwą,
Franciszek zakon budował pokorą;...
Jeśli każdego początek rozważysz,
Potem obaczysz jakiej dobiegł mety, —
Ujrzysz, że białe czarnem się już stało.
Dziwniejszem jednak było, kiedy Jordan
Nawstecz popłynął i po woli Boga
Morze przed ludem żydowskim uciekło,
Niżby tu była pomoc do poprawy.[10]
To rzekł i wrócił do swojego grona,
A grono zasię skupiło się w sobie,

Potem, jak wicher, wionęło do góry.
Jednem skinieniem, Pani moja słodka
W ślad ich po schodach pomknęła mnie wgórę.
Tak moc jej moją przemogła naturę.
I nigdy tutaj, gdzie wchodzą i zchodzą,
Ruch naturalny nie bywał tak chyży,
Iżby z mym lotem mógł być porównany.
Obym tak kiedyś zdążył, czytelniku,
Na tryumf święty, dla którego często
Tłukę pierś moją, opłakując grzechy!
Nie byłbyś w stanie w takim krótkim czasie
Palec swój włożyć i wyjąć z płomienia,
W jakim ujrzałem, idący za Bykiem
Znak i wnet w jego znalazłem sie łonie.[11]
O gwiazdy szczytne! o światło brzemienne
Potęgą wielką, od której, wyznaję,
Geniusz wziąłem, jaki by on nie był, —
Z wami wschodziło i kryło się z wami
To, co jest ojcem śmiertelnego życia,
Gdym tchnął raz pierwszy powietrzem Toskany.
A później, gdy mi użyczono łaski,
Żem wszedł do sfery, co wiruje z wami,
Dano mi było przejść dziedzinę waszą.
Ku wam pobożnie wzdycha dusza moja,
By z was dzielności teraz zaczerpnęła
Na ten krok trudny, co ją k'sobie ciągnie.[12]
— „Tak jesteś blizki do kresu zbawienia,
Rzekła Beatrix, że źrenice twoje

Powinny teraz być jasne i bystre.
Dla tego pierwej nim się w nie zagłębisz
Spójrz jeszcze nadół i patrz wiele świata
Jużem pod stopy położyła twoje;
Aby twe serce, ile to być może,
Radosne przed tą jawiło się rzeszą,
Która godując ku tobie się zbliża
Trymfująca przez ten krąg powietrzny.[13]
Wszystkie sfer siedem znów przejrzałem okiem,
I obaczyłem kulę naszą taką,
Żem się uśmiechnął nad widokiem lichym.
Najwyżej cenię umysł, co nią gardzi,
A kto ku innym myśl obraca światom,
Ten się prawdziwie cnotliwym zwać może. —
Widziałem córę Latony płonącą,
Bez cieni, które niegdyś mi kazały
Wierzyć że ona jest płynną i zsiadłą.[14]
Znosiłem tutaj widok twego syna,
Hyperionie, i widziałem razem,
Jak wkoło niego i od niego blizko,
Krążyły wkolej Maja i Diona.[15]
Ztąd mi łagodny Jowisz się ukazał
Pomiędzy ojcem, a synem, i jasno
Ztąd oglądałem jak zmieniali miejsca.[16]
I wszystkich siedmiu sfer mi się odkryła
Wielkość i chyżość, i jaka odległość
Jedne od drugich w przestrzeni je dzieli...
Drobna ta bryłka, która srogość taką

Tchnie w piersi nasze, cała się przede mną,
Kiedym z wiecznemi krążył Bliźniętami,
Jawiła teraz od gór aż do morza...[17]
Potem wzrok w piękne znów utkwiłem oczy.







  1. Widzimy tedy że okrzyk, którym się przeraził Poeta (Obacz koniec Pieśni XXI.), niczem innem nie jest, tylko żarliwą modlitwą duchów błogosławionych do Boga o pomstę na tych duchownych prałatów, których życie zbytkowne tak było przeciwne pokorze i ubóstwu, jakie zalecał Chrystus.
  2. Tą perłą jest duch Śgo Benedykta, który był fundatorem zakonnej reguły Benedyktynów. Ur. w Norcia 480, um. 540 r.
  3. Śty Benedykt, nie czekając aż Dante wyraziłby przed nim życzenia swoje w słowach, odpowiada na zapytania, które, w myśli jego czyta, a to dla tego, ażeby nie zwlekać czasu, i aby Dante nie spóźnił się do celu wędrówki swojej — oglądania Boga.
  4. Na górze Cassino (Monte Cassino) była niegdyś świątynia pogańska na cześć Apollina i Dyany; Śty Benedykt w r. 530 założył w pobliżu kościół i klasztór i gorliwie pracował nad wytępieniem pogaństwa między okolicznym ludem.
  5. Mowa tu zapewne o Śtym Makarym Aleksandryjskim, który w V. wieku był naczelnikiem pięciotysiącznego zgromadzenia zakonników. Śty Romuald był założycielem zakonu Kamedułów, żył w X. w.
  6. Wyobraża Poeta, że właściwym przybytkiem wszystkich dusz błogosławionych jest ostatnia sfera, to jest niebo empirejskie, nieruchome: w innych zaś sferach, niższych, zjawiają się te dusze pod postacią świateł, ogni, jasności i t. p. — (Obacz Pieśń IV. Raju).
  7. Wstępować na wschody czyli drabinę patryarchy Jakóba, znaczy tyleż co zatapiać się myślą w Bogu — wieść życie kontemplacyjne. Uskarża się Śty Benedykt, że dziś nikt na ziemi życia takiego nie prowadzi; uskarża się razem i na to, że zakonnicy reguły jego nie strzegą, tylko bawią się jej przepisywaniem, ze szkodą papieru.
  8. T. j.: pod mnisiemi kapturami kryją się ludzie pełni wszelkich niegodziwości.
  9. Wszystko zbywające od zaspokojenia koniecznych potrzeb kościoła i klasztoru, powinno być własnością ubogich żebraków, i nie powinno być obracane na utrzymanie krewnych zakonników i księży, albo, co gorsza, na utrzymanie ich kochanek lub nieprawych dzieci.
  10. Pomimo upadku Kościoła i zepsucia obyczajów zakonnych, Śty Benedykt sądzi, że do poprawy ich dość byłoby cudu mniejszego nad te, o których wspomina się w tekście.
  11. Dante i Beatricze w mgnieniu oka przenieśli się ze sfery Saturna w sferę gwiazd stałych i tu Poeta zatrzymał się w konstellacji Bliźniąt, która idzie w ślad za Bykiem,
  12. Dante urodził się 15. Maja 1265 r., kiedy słońce („ojciec wszelkiego śmiertelnego życia“), stało w znaku Bliźniąt. — Astrologowie nauczali, że ta konstellacja wpływ swój wywierała na tych, którzy się pod nią urodzili, rozwijając w nich geniusz i wiedzę: dla tego Dante geniusz swój przyznaje temuż wpływowi i wzywa pomocy gwiazd, składających znak Bliźniąt, do spełnienia wielkiego dzieła — to jest, do wypowiedzenia wszystkiego co widział w niebie empirejskiem.
  13. Beatricze zapowiada jakoby zjawienie się Chrystusa i Najświętszej Matki Jego z gronem Świętych (Obacz Pieśń następną).
  14. Córa Latony — to księżyc (jak rozumiał Dante plamy na księżycu i jak mu je wytłumaczyła Beatricze, ob. Pieśń II. Raju).
  15. Hyperion był ojcem słońca, Maja — matka Merkurego, Diona — matka Wenery: tu imiona matek wzięte są za imiona ich dzieci.
  16. Planeta Jowisz świeci blaskiem łagodnym; ojcem Jowisza był Saturn, a Mars był synem Jowisza.
  17. Drobną bryłką wydawała się z wysokości Bliźniąt ziemia, za posiadanie której tak srogie między ludźmi toczą się walki.