Bitwa morska na stawie/Rozdział czwarty i ostatni

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Bitwa morska na stawie
Podtytuł Ramotka
Pochodzenie Kalendarz Humorystyczny Illustrowany „Muchy“ dla Porządnych Ludzi na Rok Zwyczajny 1878
Data wyd. 1878
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ CZWARTY I OSTATNI.
Słowo o kłopotach Jankla arendarza; coś w rodzaju bitwy morskiéj, oraz zakończenie powieści, w którém Numa nie wychodzi za Pompiliusza.

Arendarz Jankiel, dlatego nazywał się arendarzem, że arendował młyn znajdujący się na stawie w dobrach pana Piotra.
Słowianin ten wyznania mojżeszowego, pędził cichy i pracowity żywot, mieląc zboże i urządzając różne geszefciki z okolicznémi chłopami.
Pożyczał on im pieniędzy na zastaw, miał w sekrecie przed akcyznikami wódkę na sprzedaż, handlował solą, śledziami i innemi towarami kolonialnemi — a ludzie szli do niego jak na odpust, i niepozorny Jankiel stawał się coraz bogatszym, w nadziei, że syn jego, a jeżeli już nie syn, to wnuk przynajmniéj, będzie budował koleje żelazne i rozdawał posady synom i wnukom tych, od których młyn dzierżawił jego dziadek.
Wszakże słodkie życie Jankla nie obywało się bez pewnych gorzkich pigułek. Od niejakiego czasu obywatel ten zauważył, że dziwnym jakimś sposobem niknie mu mąka ze młyna, i że pomimo doskonałych zamków, czujnéj straży i osobistego dozoru, złodzieje znajdują drogę do jego zapasów.
Okoliczność ta zmusiła Jankla do pilnego obserwowania, i po kilku niespanych nocach udało mu się dociec, że złodzieje przypływają łódką od strony stawu, i ze dostają się do mąki przechodząc po pod ścianą tuż obok kół.
Noc ciemna okrywa zwykle ich działania, turkot kół głuszy plusk wioseł zbliżających się łodzi, i operacya udaje się znakomicie.
Uczyniwszy to odkrycie, Jankiel postanowił pojmać wrogów swéj własności.
Téj więc nocy, zatrzymał koła, a dobrawszy do pomocy sześciu silnych drabów, osadził ich na dwóch krypach tuż pod młynem, sam zaś zrzuciwszy pychę z serca, a pantofle z nóg, wylazł na dach, aby całą powierzchnię stawu mieć przed oczami odrazu.
Była już północ blizko.
Wszystko spoczywało w ciszy jakby snem głębokim ujęte, księżyc schował się za chmury... a na środku stawu widać było z daleka czarny niewyraźny punkcik posuwający się w stronę młyna.
Bystre oko Jankla dojrzało ten punkcik. Arendarz ze zwinnością kota zsunął się z dachu, a zbliżywszy się do oczekujących chłopów, szepnął z wyrazem najwyższéj radości:
— Janie! Wojciechu! już jest, już mu jedzie, teraz trzeba mu złapić...
I sam wsiadł do łodzi, aby osobiście kierować wyprawą.
— Cicho, cicho, Wojciechu! mówił, powoli weźcie się na prawo od łąki, a Michał niech mu zajedzie od grobli. — Ny! co to jest? ty Kuba, zgaś fajkę, bo wun może ogień zobaczyć i ucieknąć...
Kuba fajkę zgasił, flotylla manewrowała cichuteńko, Jankiel wydawał rozkazy szeptem.
Nieprzyjacielska łódź była już blizko. Wojciech pilnował ją z lewéj, Michał z prawéj strony. Nareszcie na głośny krzyk Jankla, obie łodzie przytarły mocno do niéj, i po trzech, lub czterech uderzeniach wioseł, zwycięzcy i jeniec przybili raptownie do brzegu.

— Co to jest?! krzyczał przestraszony Jaś, przebudzony raptownie ze snu najsłodszego, gdzie ja jestem?
— Nu, ty złodziéj! gdzie ty jesteś, to ty wiesz sam, a gdzie ty będziesz, to my tobie powiemy; — ty będziesz zaraz w kancelaryi u wójta, ja tobie wsadzę na kryminał, oddaj mi moje mąkę!
Nu Kuba, Wojciech! związać mu, temu złodziejowi z postronkami z łańcuchem...
Rozpoczęło się szamotanie. Jaś bronił się rozpaczliwie, ale pod przeważającą siłą uledz musiał, związano go postronkami, włożono na wóz, Kuba z ogromnym kołkiem tylko co z płota wyrwanym usiadł mu na nogach, czterech chłopów z drągami szło obok, a w arjergardzie jechał tryumfujący Jankiel na biedce, rozmyślając nad niezwykle pomyślnym skutkiem wyprawy, oraz nad tém w jaki sposób możnaby przyobiecany chłopom garniec wódki zredukować do trzech kwart...
Jaś tymczasem leżał na wozie i jęczał, próbował tłumaczyć się, ale go nie słuchano; mówił, że jest panem. Śmiano mu się w oczy, groził zemstą, odpowiedziano mu pogardliwém milczeniem..
Zdał się więc na wolę losów i jęczał.
Droga do wójta zamieszkałego w Piotrowicach prowadziła tuż obok dworu. Jankiel nie mógł ominąć sposobności popisania się walecznością swoją przed dziedzicem, bowiem ród janklowy od czasu wojen z filistynami jest bardzo waleczny, że zaś we dworze świeciło jeszcze, więc cała kawalkata przy głośném szczekaniu psów wjechała na dziedziniec.
Pan Piotr sądząc, że może odnaleziono tak cenną zgubę, wybiegł na ganek i zapytał:
— A co jest?
— Jest, jest jaśniewielmożny panie, odparł z entuzjazmem Jankiel.
— Gdzież był? gdzie? mów, czy nie zachorował czasem.
— Ny, co wielmożne pan takie rzeczy powiada, za co mu miał chorować, żeby moje wrogi tak nie chorowali — on jest zdrów jako bik! on mnie kradł mąki, ze młyn, ale ja jemu złapiłem i prowadzę go do kancelarję — mam sześcioro świadki, wszystkie widzieli jak mi kradł, jeszcze chciał młyna podpalić i mnie zabić i moje sure zabić i Ryfkę i Jankla i Mojsiele i Dwojrę i Szulka i Chaimka i Małkę i wszystkie moje siedem dzieciów i dwa parobki i pisarza i moje kucharkę stare Fajge co już nie ma żadne ząb w gębie... Tu jest wielki zbrodniarz, jemu każę wsadzić na piętnaście lat do prochowni...
— Kogo!? krzyknął pan Paweł, który także wyszedł przed ganek sądząc, że mu syna przywieźli.
— Ojcze kochany ratuj! oni chcieli mnie zabić[1] odezwał się głos z wozu...
— Co to jest, krzyknął pan Paweł — Jasiu gdzie ty jesteś.
Rozwiązano nieboraka, zdjęto go z woza i stanął na ganku powalany, zmięty... z włosami w nieładzie... Nie powieziono go już do wójta, sytuacja się wyjaśniła, lecz cóż ztąd...
Pan Paweł nigdy się już nie pogodził z panem Piotrem. Wandzia nie poszła za śpiącego Jasia a Jankiel od Świętego Jana miał wymówioną arendę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak znaku interpunkcyjnego.