Bezimienna/Tom I/XLVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVI.

W piątek o brzasku nikt oka jeszcze nie zmrużył w mieście prócz dzieci w kolebkach. Betina, wycieńczona czuwaniem i trwogą, leżała na fotelu, nie wiedząc już co zrobić z sobą, czy uchodzić i dokąd, gdy z cicha zapukano do bramy, a kamyczek rzucony z lekka uderzył w jej szybę.
Porwała się, biegnąc do okna. Mrok ranny nie dawał rozeznać, kto przyszedł. Cień jakiś przyciśniętego do wrót człowieka, za ukazaniem się jej przez szybę otwartą, dał znak naglący, aby go wpuszczono. Trudno było wtajemniczać gospodarza, lub przychodzącemu z nadzieją, z wiadomością, z przestrogą, odmówić drzwi. Betina wbiegła do Paprońskich, domagając się otwarcia furtki dla... brata. Z wielką ostrożnością obejrzawszy, iż przychodzień był jeden, odryglowano drzwi; po cywilnemu przybrany, obwiązany, osłonięty wkradł się niepostrzeżony Puzonów do starościny.
Gdy doszedł wreszcie do salki a drzwi ujrzał zamykające się za sobą, zrzucił płaszcz, który go okrywał. Betina krzyknęła... cały był krwią zbroczony, kule, choć nie śmiertelnie, przeszyły mu kilkakroć ręce, nogi, a jedna ośliznęła się, ryjąc bok cały. Winien był ocalenie słabym nabojom i oddalonym strzałom tylko. Poobwiązywany, zbroczony, drżący, rzucił się na krzesło... sił mu i tchu po utracie krwi brakło.
Betina stała przed nim z załamanemi rękami. Puzonów mówić nie mógł, znać było po nim wzburzenie, gniew, wściekłość nieukołysaną jeszcze... drżał. Podniósł potem pięść zaciśniętą do góry, grożąc ulicy, ale ręka opadła bezsilna.
— Jenerale! jenerale! co się stało? co z wami się dzieje? możeż to być, żebyście tak pochwycić się pozwolili? Co się stało z Igelströmem?
— Przepadło! wszystko przepadło — odezwał się Puzonów słabym głosem — nie słuchali mnie! otóż mają teraz. Ale my się pomścimy! Jenerała musiała uratować księżna, nie wiem, wydobędzie się na wolność... ale inni... leżą już trupami lub w sromotnej niewoli. Co powie Imperatorowa, gdy o tem posłyszy! Co powie Imperatorowa!! — powtarzał ranny. — Co tu począć?
— A cóż myślisz zrobić z sobą? — spytała, drżąc, Betina.
— Ja wszak po to tu przyszedłem, żebym został — rzekł jenerał — nie myślę nawet uciekać z Warszawy i nie mogę... Rany głupstwo... a przecie trzeba, żeby tu ktoś był z nas. Los padł na mnie.
— Ale gdzież ukryć się myślisz? — zapytała znowu Betina, nie tając niepokoju.
— Gdzie? u ciebie! nie rozumiesz! — ponuro zawołał Puzonów.
Starościna załamała ręce.
— Gdzie? tu! u mnie! — krzyknęła — wy, u mnie...
— Cóż? wolałabyś pewnie, ażeby mnie w ulicy zarznięto! — wybuchnął Puzonów gniewnie — ażebyś ty na trochę strachu i nieprzyjemności się nie naraziła! Otóż to ta wasza przyjaźń polska i kobieca... No! ale to darmo... przyszedłem tu i zostanę... a zdradzi mię kto, mam jeszcze kulę, żeby mu życie odebrać i swojego bronić.
Starościna, słysząc to, jak stała, pochyliła się, zsunęła i, płacząc, padła na podłogę.
— Zgubiona jestem! — zawołała — zgubiona!
Od zniknięcia Heli nie widziała ona Puzonowa. Domyślała się, pewna była, że on ją uprowadzić musiał, ale świadkiem sceny tej nie chciała być umyślnie. Dlatego zostawiła ich sam na sam. Teraz nie śmiała już pytać go, co się z nią stało... gdzie ją porzucił...
Obawiała się, aby dawne jej postępowanie nie wydało się, by gospodarz się nie domyślił, sługi nie wygadały, przypadek nie zdradził.
— A! mój jenerale — odezwała się błagająco — com ja ci winna, że mnie chcesz zgubić? Sam zważ, możeszli tu być bezpiecznym; wszyscy wiedzą o naszych stosunkach... każdy domyśli się łatwo, że tu schronić się mogłeś! Ciebie tu znajdą, porwą, a mnie ci nielitościwi... powieszą...
Jenerał uśmiechnął się z pogardą jakąś.
— Nie — rzekł — ci ludzie przecie mają rozum i nie posądzą mnie, bym był tak nieostrożny i chronił się tam, gdzie najłatwiej wyszukanym być mogę. Na tem ja buduję bezpieczeństwo moje. Będą może śledzić po innych kątach... ale nie u ciebie, kędym bywał codziennie.
Zresztą — dodał niecierpliwie — zginę tu, tam, wszystko mi jedno, nie mam siły iść dalej, schronić się nie wiem gdzie... przyszedłem... zostanę...
Usłyszawszy to, starościna, zdjęta na nowo trwogą, pochwyciła go za rękę co prędzej i wciągnęła za sobą do garderóbki pustej od podwórza, gdzie oprócz łóżka służącej i trochy sukien nic nie było. Sama zajęła się natychmiast zatarciem wszelkich śladów przejścia jenerała. Była prawie nieprzytomna ze strachu, który nią miotał.
Nad ranem jeszcze wzmogła się chwilowo wrzawa, powtórzyły strzały i krzyki, jęknęły jeszcze raz dzwony, i znowu wróciła cisza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.