Bezimienna/Tom I/XLII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLII.

Ile razy wychodziła z domu do kościoła, lub dla małych pokupów gospodarskich, jenerał pilno śledzić kazał. Trzymał na to w bramie domu przebranego za żebraka człowieka, który krok w krok chodził za nią i zdawał sprawę ze wszystkiego, co widział i słyszał. Puzonów bowiem po swojemu domyślał się, iż cały ten opór, wstręty i oziębłość winien był jakiejś potajemnej intrydze, miłostkom i stosunkom w mieście niedocieczonym. Dotknięty w miłości własnej, tworzył jakieś historye, ażeby się przed samym sobą wytłómaczyć ze sromotnego niepowodzenia. Oburzało go to, by ktoś z nim i przeciw niemu w sercu kobiety miał walczyć!
Jednego dnia Helena, wedle zwyczaju, poszła do ks. Kapucynów dla nabożeństwa i zapytania staruszka o Kapostasa. Niezbyt jeszcze oddaliwszy się od domu, spostrzegła jakby zaczajonego w rogu ulicy mężczyznę, w kapeluszu na oczy nasuniętym tak, iż ledwie część bladej twarzy jego była widoczna. Zdawał się on wzrokiem biedz za nią i przypatrywać się jej z uwagą. Mężczyzna ten, ubrany z cudzoziemska, w szerokim płaszczu hiszpańskim, całkiem był jej nieznany. Gdy go mijała, stojącego jakby na przesmyku, zmierzył ją wzrokiem dzikim, strasznym, obejrzał żywo po ulicy i, nachylając się do ucha przestraszonej, rzekł do niej głosem stłumionym:
— Mościa panno, mam z nią do pomówienia.
Hela, która się była cofnęła, wpatrzyła się w niego zdziwiona; przestraszył ją swą twarzą trupią i oczyma czarnemi; na myśl jej jednak przyszło zaraz, iż to być może wysłaniec Siechnowickiego lub Kapostasa. Spytała więc cicho:
— Ale czy to nie omyłka? ze mną?
— Nie, nie — żywo odpowiedział mężczyzna, chwytając ją za rękę — mam z waćpanną pomówić dłużej... o bardzo ważnej rzeczy...
Dzień był dosyć pogodny poczynającej się wiosny, jeden z tych dni, zwiastunów ciepła, które zawodzą, prowadząc potem za sobą śniegi i chłody, wicher i burze, jakby pragnieniu życia urągać chciały.
— Ale gdzieżbyśmy pomówić mogli? — zapytała Hela — czy tu?
— Nie... Idź waćpanna do ogrodu... do ogrodu Mniszchów, jest otwarty, ja tam nadejdę.
Zdziwiona bardzo Helena skłoniła głowę i poszła powoli, nie domyślała się jednak nic złego... zatrwożyło ją tylko, że mężczyzna ów znikł natychmiast, skręciwszy nie wiedzieć gdzie.
Bramę ogrodu Mniszchów znalazła w istocie otwartą, w ogrodzie nie było prawie nikogo, oprócz ogrodników i stróżów, którzy zamiatali liście i pleśni zimowe. Zaledwie weszła w kasztanową ulicę, mężczyzna wysunął się z za marmurowego piedestału wazonu u wschodów... Z trwogą poczęła mu się teraz przypatrywać na nowo... Był wysoki, niemłody, twarzy zżółkłej i pomarszczonej, oczu straszliwie czarnych, zapadłych... których wyraz był ostry i przeszywający... W ustach zaciętych była duma i surowość... On także bacznie się w nią wpatrywał... Hela milczała.
— Przyszedłem tu — rzekł, wytrzymawszy nieco — dla waćpanny dobra i przestrogi. Ale naprzód mów mi szczerze i otwarcie, w jakiem jesteś położeniu... co wiesz o sobie i swem pochodzeniu?
Helena zawahała się, zdawało się jej, iż niepotrzebnie mówiłaby mu o sieroctwie. Odpowiedziała krótko, mianując się córką wdowy po urzędniku i t. p.
— Czy tak waćpannie mówili? — zapytał żółty — bo tak podobno nie jest.

Helena zasłoniła się i zamilkła.
Helena cofnęła się przelękła.
— Waćpanna jesteś sierotą, dzieckiem bez ojca i matki... masz imię Helena Ludwika, chrzczona byłaś u św. Krzyża... Doktór L... przywiózł cię niemowlęciem i oddał w opiekę tej, którą nazywasz matką...

— Gdyby tak było — odparła Helena — cóż to do kogo należy? i co to może kogo obchodzić?
— A gdyby zależało? a gdyby obchodziło? — zawołał, śmiejąc się dziko, mężczyzna — gdyby byli ludzie, dla których waćpanna jesteś niepotrzebną na świecie?
Helena cofnęła się przelękła.
— Nie obawiaj się — rzekł mężczyzna — w tej chwili jeszcze ci nic nie grozi — ja tylko przychodzę z przestrogą życzliwą...
Im prędzej, tem bezpieczniej dla waćpanny, abyś się z kraju oddaliła... i nigdy nie powracała... Tak tylko możesz być pewną, że... że się waćpannie nic złego nie stanie.
— A gdybym została? — zapytała Helena.
— Gdybyś została — rzekł ponuro mężczyzna — ha! to może przyjść chwila i konieczność... taka, że śmierć grozić ci będzie... śmierć! — powtórzył z cicha — śmierć!
Helena zadrżała, łzy puściły się jej z oczu, myślała uciec, ale mężczyzna silnie pochwycił ją z gniewem za rękę.
— Stój waćpanna i słuchaj... zrozumiałaś mnie?
— Ale ja nie jestem panią mej woli — odpowiedziała z oburzeniem dziewczyna — mam obowiązki, kocham matkę i siostrę... jestem nareszcie ubogą i ruszyć się nie mogę, choćbym to życiem przypłacić miała.
— Na ubóstwo znajdzie się rada — przerwał stary — będziecie miały i o czem pojechać i z czego żyć bez ciężkiej pracy... ale wyjechać wam trzeba... daleko... a nie powracać tu nigdy... Pieniądze będą wam dane...
Hela ledwie słowo wyrzec mogła.
— Nie pojmujesz pan położenia mojego — rzekła — jestem młoda, bez doświadczenia, nie rozumiem świata i tych konieczności okrutnych... ani jak ja komu na świecie przytomnością moją szkodzić mogę? Nie stanowię zresztą o sobie, bom winna posłuszeństwo tej, która była mi i jest matką... Mówcie z nią o tem, nie ze mną... niech uczyni, co chce, ja jej będę posłuszną...
Mężczyzna popatrzał na nią z wyrazem jakiegoś gniewu, prawie obrzydzenia, ale razem ciekawie i badawczo... Coś go do niej ciągnąć się zdawało i odpychać razem.
— Masz waćpanna słuszność — zawołał — przyślij mi tu jutro matkę twoją... Ja do was przyjść nie mogę.
— Mamże jej to powtórzyć, coście mi mówili?
— Wszystko... ale pamiętaj, dziewczyno — dodał — jeśli kto więcej o tem się dowie, jeśli słowem zdradzisz mnie... napiszesz na siebie wyrok śmierci...
I znowu powtórzył z wyrazem jakiegoś gniewu:
— Śmierć! Śmierć!
To mówiąc, rozwinął płaszcz, a w ręku jego błysnął sztylet, który natychmiast połą narzucił... okrył się po oczy i milczał.
Hela, blada jak trup, stała, choć chciała uciec co rychlej... nogi jej drżały, a wyraz tych oczu przykuwał ją do miejsca.
— Jutro rano, tu... pamiętaj! — Zarzucił płaszcz na ramię i szybko pobiegł w szpalery...
Hela bez tchu prawie leciała do domu na wschody, otwarła drzwi ostatniem wysileniem i upadła u nóg Ksawerowej, słowa wymówić nie mogąc. Szczęściem mała Julka spała.
Przerażona wdowa podniosła ją, jęła rozpytywać, uspokajać, badać, ale nierychło potrafiła zrozumieć.
Czuła tylko, iż tej drogiej Heli grozi niebezpieczeństwo, i przyrzekła, że pójdzie nazajutrz... choćby na drugi koniec świata, zakląwszy tylko ją, by krokiem nie ruszała się z domu. Domyśliła się Ksawerowa łatwo, ze tajemnica, okrywająca urodzenie Bezimiennej, odzywała się w tem spotkaniu i groźbach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.