Bezimienna/Tom I/XLIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIII.

Ani Hela, ani ów w płaszczu hiszpańskim mężczyzna nie dostrzegli tego, że żebrak, który stawał zwykle albo w bramie domu Paprońskiego, lub naprzeciwko, był świadkiem dalekim rozmowy krótkiej w ulicy, a potem za nią pociągnął do ogrodu Mniszchów...
Nie wpuszczono go tu z powodu jego łachmanów, ale się wstrzymał u kraty, wyszpiegował wnijście mężczyzny, oczyma zdala śledząc schadzkę, rozmowę, ruchy osób i twarze... W południe już pan jenerał nietylko był o tem uwiadomiony, ale szpieg jego, w trop pobiegłszy za mężczyzną, odkrył, iż wszedł, wracając, do pałacu księcia wojewody...
Puzonów, znając księcia, zrazu nawet przypuścić nie mógł, aby to on sam był tym przebranym, zasłoniętym, tajemniczym mężczyzną, chociaż rysopis go wskazywał...
Zazdrość, gniew, chęć pomszczenia się nim miotały. Chciał z początku biedz natychmiast do starościny, ale, namyśliwszy się wszakże, kazał zaprządz do karety i pojechał do księcia wojewody.
Znajomi z sobą byli dosyć dobrze, kiedy niekiedy wzajem oddawali sobie wizyty, nie mogło więc nikogo zadziwić, że Puzonów tu przybył. Pędziła go tu głównie ta myśl, iż wszyscy w mieście głosili (o czem i on już słyszał) niesłychane podobieństwo Heli do księżnej wojewodziny, jaką była w pierwszej młodości. Umysł jego bystry, a obyczaje, jakich się napatrzył, stworzyły z tego miłostki potajemne i rywala w starym księciu... Cóż było dziwnego, że chciał swej młodości odżywić wspomnienie?
Książę wojewoda był w swoim gabinecie chemicznym, gdy mu dano znać, że jenerał Puzonów w ważnym interesie osobistym koniecznie się z nim widzieć pragnie. Zrzuciwszy okrycie, które mu służyło do pracy, książę kazał sobie podać suknie i ordery, a jenerała prosić do biblioteczki, przyrzekając przyjść natychmiast.
Biblioteczka ta, gabinet raczej wcale oryginalnie urządzony przytykał do pracowni, miał więcej charakter poważny schronienia uczonego badacza, niż miejsca spoczynku możnego pana. Znaczną część ścian zajmowały szafy, zawierające dzieła wyłącznie alchemiczne i traktujące o tajemniczych naukach. Na drugiej stronie za szkłem ustawione były w słoikach minerały, proszki różne, stosy kruszców, soli... ziemi... skamieniałości i różnobarwne płyny.
Wszystko to ustawione było metodycznie i z pewnem staraniem o elegancyę. Ogromne biuro i fotel świadczyły, że książę tu pisywał. Nad sofą — co było rzadkie na owe czasy — wisiała cała panoplia zbroi i broni, w Malcie zakupiona. W pośrodku dawne uzbrojenie kawalerów Maltańskich z krzyżem gwiaździstym, dokoła szpady, halabardy, kusze, dołem najosobliwszy dobór sztyletów i nożów włoskich.
Te zwróciły, jako najbliższe, uwagę jenerała. Były to w istocie szacowne bardzo antyki. Począwszy od prostego puginału, od włoskiego noża, który niejedną może krwawą odbył coltellatę, sztyletów cienkich jak druty a mogących stal przebić, były tam i płomieniste noże i puginały po bokach zaopatrzone zębami tak, aby z rany dobyć ich nie można, i szklane, co się w piersi wbite łamały, i — zatrute w pochwach opieczętowanych... Słowem, był to zbiór cudowny, wśród którego kilka florenckich z najlepszej epoki odrodzenia sztyletów odznaczało się misternemi drogocennemi rękojeściami.
Jenerał, rozpatrując te antyki, zauważył, że w pośrodku wisiała pochwa rzeźbiona wytwornie, cała w godłach śmierci i drobnych figurynkach walczących z sobą... W pochwie tej brakło — żelezca.
Wpatrywał się jeszcze w to osobliwsze trofeum na ścianie, gdy drzwi się otworzyły na obie strony i książę wojewoda ukazał się poprzedzany przez kamerdynera, który, rozwarłszy podwoje, zawołał:
— Książę wojewoda!
Puzonów odwrócił się — książę szedł zwolna, poważny, blady, z podniesioną w górę głową, z wyrazem twarzy surowym, ale grzecznym. Powitali się uprzejmie, usiedli, drzwi zamknięto.
— Czyś w. ks. mość odbył dziś przechadzkę pieszą, korzystając z dnia pięknego — począł jenerał — czy może się mylę?
— Ja? ja? — rzekł zdumiony wojewoda.
— Tak, zdaje mi się ku ogrodowi Mniszchów?
— To mi się może tak zdawało — podchwycił Puzonów, bo tożem się zdziwił... pieszo!! W. ks. mość nie lubisz puszczać się incognito.
— Nie lubię — odparł wojewoda.
Zamilkli. Puzonów zwrócił jakoś uwagę na zbiór sztyletów.
— A widzę, żeś się pan jenerał przypatrywał mojemu zbiorkowi antyków... Jest ciekawy w istocie, bardzo rzadki, w całych Włoszech już dziś nie znajdzie nie podobnego. Nabyłem go kilkadziesiąt lat temu w Wenecyi, po sławnym dziwaku kolekcyoniście... Później mi przyszła fantazya dokompletowania, to się tam z różnych kątów wywlekało.
Nie znam bardziej zabójczego narzędzia we wprawnej ręce... Włoch, jeśli nie może pchnąć, rzuca nóż i wbije go w piersi po rękojeść... Jest to sztuka... Obyczaje włoskie, krew południowa i sposób wojowania dawny broń tę bardzo wydoskonaliły.
— Czyby mnie chciał nastraszyć? — rzekł w duchu, burząc się, Rosyanin, a głośno dodał:
— Tak! było to niegdyś dobre... dziś lepszy pistolet a nawet szabla...
— Zapewne — odparł wojewoda — ale niektórymi z tych starych sztyletów nie potrzeba było ranić, dosyć dotknąć, zadrasnąć, by zadać śmierć... szybką jak piorun...
— O! to są stare bajki! — rzekł jenerał, patrząc na ścianę.
— Bajki nie-bajki... ja coś wiem o tem — śmiejąc się, odparł wojewoda.
— Przyznam się — śmiejąc się trochę, rzekł jenerał — że choć wierzę wojewodzie, ale sądzę, że się mylisz...
— Ja się nigdy nie mylę — poważnie odpowiedział wojewoda. — Chcesz pan, byśmy spróbowali?
— Jakto? spróbowali? — spytał Puzonów.
Wojewoda zadzwonił, wbiegł kamerdyner.
— Czy jeszcze nie struto tego biednego psa podwórzowego ze złamaną nogą, który się męczył i któremu kazałem dać truciznę? — spytał książę.
— Nie, mości książę, bo nie było komu — rzekł kamerdyner.
— Jeżeli go nie struto — mówił dalej wojewoda — kazać go tu przynieść z koszem... natychmiast...
Puzonów siedział zdziwiony obrotem rozmowy, gniewny, ale zbyt grzeczny, by dał poznać zły humor po sobie.
— W istocie, byłoby to ciekawe doświadczenie — szepnął z cicha.
Chwilę mówili o rzeczach obojętnych, gdy dwóch lokajów wniosło psa leżącego w koszyku i postawiło na ziemi. Pies skomlał z bólu, ale radośnie zaszczekał i ruszył się, zobaczywszy pana, którego znał dobrze.
— Nie mogę ci, stary mój poczciwy stróżu i przyjacielu — rzekł książę — lepiej zawdzięczyć i przywiązania i wiernych posług, jak skracając ci nędzne życie, abyś się nie męczył.
To mówiąc, zdjął wojewoda jeden z puginałów ze ściany, obnażył go, podszedł do psa, aby go pogłaskać, i końcem ostrza drasnął zwierzę, które rzuciło się tylko i padło martwe, skostniałe w mgnieniu oka.
— Otóż widzisz, kochany jenerale — rzekł do Puzonowa, zamykając puginał do pochwy i rozkazując wynieść zdechłe zwierzę — jakie to były straszne oręże w ręku złych ludzi...
— To prawda! teraz przekonywam się, że to nie były wymysły poetów — odpowiedział chłodno Rosyanin.
Odważny Puzonów, choć nie bez wzruszenia spoglądał na doświadczenie, nie zmieszał się niem wcale; oburzyło go jednak, chciał się pomścić za to, co nieledwie za rodzaj groźby uważał.
— Mości książę — rzekł po chwili — były to inne wieki... wieki żywszych namiętności, intryg, tajemniczych schadzek, zdrad, zemsty, dramatycznych scen; my żyjemy w wieku prozy, dzięki Bogu. Są wprawdzie i dziś tajemnice, ale te się ograniczają do słabostek starych gachów dla młodych twarzyczek... i obchodzą się wyśmienicie bez użycia puginałów, które zwykle worek zastępuje.
Spojrzał na księcia wojewodę bystro, ale na twarzy jego żadnej nie dostrzegł zmiany.
Puzonów chciał koniecznie czemś mu dokuczyć i po chwili dodał znowu sarkastycznym tonem:
— Tak dziś piękna pora, iż istotnie szkoda, żeś w. ks. mość nie użył przechadzki, tembardziej, że w ogrodzie Mniszchów byłbyś książę spotkał się z ową pięknością sławną, o której dziś paple cała Warszawa.
— Słyszałem i ja o niej — odrzekł zimno wojewoda — ludzie nawet powiadają, że ma być bardzo do księżnej wojewodziny podobna, ale to są plotkarze, którzy księżnej w tym wieku nie pamiętają...
— Wszakże Bacciarelli, malarz a znawca — przerwał jenerał.
— A! Bacciarelli — odparł wojewoda — zestarzał się. Dla niego teraz wszystkie kobiety są do siebie podobne, a w obrazach też jego zawsze jeden typ oklepany... jakiś ogólnik kobiety.
— Ja także — dodał zwolna Puzonów — byłem ciekawy widzieć to cudo piękności, i przyznam się w. ks. mości, żem je znalazł jeszcze większem, niżem się spodziewał, tak że się w niem zakochałem...
— A! — zawołał książę — i — i cóż?
— No, dotąd nic, tylko się kocham śmiertelnie... Gdyby to był wiek puginałów, m. książę, a natrafił się rywal natrętny, poszedłbym z nim na noże...
— O! o! to wiele! to wiele! — odparł, uśmiechając się, wojewoda — nie sądzę, żebyś pan tak się chciał kompromitować, choćby dla najcudniejszej twarzyczki prostej jakiejś dziewczyny.
Jenerał spojrzał na zegarek i wstał; książę wojewoda także.
— Życzę szczęścia w miłości! — rzekł ironicznie, uśmiechając się.
Pożegnali się, żartując wesoło, ale wejrzenie, którem się zmierzyli w progu, choć bardzo grzeczne, nie było zbyt życzliwe, w oczach błyskały płomienie.
Puzonów stąd wprost, rzuciwszy powóz w ulicy, pobiegł do starościny. Właśnie przed chwilą oznajmiła jej była Helena, że tego dnia zejść nie może i widzieć się z nią nie będzie ani z jenerałem. Na wstępie oznajmiła mu to Betina.
— O! wiem już co to jest! — zawołał gniewnie Puzonów, rzucając się w krzesło — wiem... ale bezkarnie z siebie żartować nie dopuszczę! Panna Helena, która niewiniątko udaje ze mną, po prostu sobie żartuje i oszukiwać myśli.
Uśmiechnął się.
— Z innymi miewa schadzki po ogrodach... dziś widziano ją z księciem wojewodą na długiej rozmowie.
Starościna ręce załamała.
— Czyż to może być! nie! to niepodobna!
— Tak było — odparł jenerał stanowczo — przysięgam, że prawda! Ja się z nią widzieć muszę, lub... lub...
— Czekaj do jutra...
— Nie, dziś, zaraz widzieć się muszę — wołał Puzonów — ja tego nie zniosę.
— Śni ci się nie wiedzieć co! — przerwała starościna, chwytając go za rękę i usiłując uspokoić. — Czekaj! ja lepiej od ciebie będę to umiała wytłómaczyć, ja się domyślam już co jest! Książę wojewoda, stary grzyb, wcale się w niej nie kocha, ale się jej... lęka!
Posłuchaj, jenerale, klnę ci się, że powiem prawdę całą. Dawno już temu bardzo, kilkanaście jeśli nie więcej lat, poznałam wypadkiem niejaką pannę Babską, poufałą sługę i rezydentkę u księżnej wojewodziny. Miałam sposobność uczynić jej wielką przysługę, to nas zbliżyło... Babska kochała się wówczas do szaleństwa w młodym oficerze kawaleryi, z którym rzadko widywać się mogła. Dziewczyny mi żal było... pamiętam jak dziś, byłyśmy razem na reducie w Radziwiłłowskim pałacu, zjawił się jej oficer, mieli z sobą do pomówienia, na osobności, pożyczyłam im mojej karety na kilka godzin...To nas serdecznie poprzyjaźniło. Babska zna historyę tego domu jak nikt, od niej i ja się potem wiele dowiedziałam rzeczy. Jest tam jakaś straszna tajemnica w tem małżeństwie, której całkiem dociec nie mogłam, ledwie się domyślić. Wygadała mi się z tem tylko, że książę wojewoda jest straszliwie zazdrosny, że żonę posądzał o jakieś tajemne miłostki... a co gorzej... nawet o ukrycie dziecięcia, które przyjść miało na świat w czasie jego podróży, prawie rok trwającej, do Francyi i Rzymu. Od tej jego wycieczki za granicę... między księciem a księżną stosunek był dziwny jakiś... czujność podwojona... Troskliwy o honor domu i imienia, książę, powróciwszy, miotał się długo, szukał, śledził... badał ludzi...
Jak się to tam skończyło, nie wiem... ale miarkujesz pan, że, raz posądziwszy żonę, może teraz podobieństwem Heli do niej być uderzony i zaniepokojony... mogły się w nim znowu obudzić podejrzenia lub obawa, aby drudzy nie posądzili, iż ona jest księżnej córką... Otóż dlaczego książę wojewoda mógł gonić za nią... a jeśli mu się w głowę wbiło... można lękać się wszystkiego. Babska powiada, że to człowiek straszny... ma takie środki w ręku... sam dystyluje trucizny... preparuje jakieś leki, eliksiry... O! nie trzeba go drażnić...
Hela, jak się dowiedziałam, nie jest siostrzenicą moją, ale dzieckiem rodziców niewiadomych... urodzenie jej właśnie przypada na rok podróży księcia... bo to temu lat dwadzieścia... Wierzaj mi, jenerale — dodała — ja także znam świat i ludzi, taki człowiek, jak książę wojewoda, nie kocha się... ale mścić się może.
Starościna wzdrygnęła się i cicho rzekła:
— Ci, co go znają, straszne o nim rozpowiadają rzeczy...
Jenerał słuchał z uwagą. Powieść ta uderzała w istocie dziwnym zbiegiem okoliczności; w duszy rad był Helę uznać niewinnną, chociaż się jeszcze wahał. Uląkł się wreszcie o los jej, o zasadzki, bo choć sam mężnym był i przed żadnem nie cofnąłby się niebezpieczeństwem, sztylety, trucizna, tajemnice nabawiały go niepokoju i strachu, jak każda rzecz niezbadana a groźna.
— Jest w tem pewne prawdopodobieństwo — rzekł — książę nie wygląda wcale na gacha... ale cóż mógł chcieć od niej?
— Może tylko chciał się z blizka przekonać o podobieństwie — odezwała się starościna.
— Tembardziej potrzeba to rozświecić i koniec przyśpieszyć — zawołał Puzonów — wziąć ją stąd... Mam mieszkanie gotowe, skryte... Zresztą choćby ludzie się dowiedzieć mieli, niewiele dbam o to!
Starościna, starając się go uspokoić, posłała na górę, domagając się jeszcze raz przyjścia Heleny, ale odpowiedziano, że leży chora, a wdowa wypuścić jej na krok nie chce...
Puzonów chodził, myślał i ważył wszystko po raz drugi, roztrząsając zbieg okoliczności... uspokoił się nieco. Bądź co bądź jednak postanowił wyrwać stąd Helenę i skończyć co najprędzej, obawiał się bowiem, aby intryga lub zemsta nie porwały mu ofiary, dla której coraz większą, bo podwójną trudnościami czuł namiętność.
Powtórzywszy starościnie swoją wolę, późno wieczorem po oczekiwaniu próżnem wrócił wreszcie do domu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.