Bezimienna/Tom I/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Cichy głos Julki przebudzonej z alkierza powołał matkę do łóżka dziecięcia — Hela i pan Tadeusz zostali sami. On usiadł przy niej na krześle, ujął ją za rękę, która mu się opierała — i jakby mimowolnie pochwycony uczuciem, nie będąc panem siebie, uścisnął dłoń drżącą w jego męskiej ręce.
Ale wnet się opamiętał i, jakby zawstydziwszy się przed samym sobą, zasmucony zwolna ją puścił.
— Dobra panno Heleno — rzekł cicho — odpuść mi moją winę — ja stary a przy tobie szaleję i zapominam się. — Serce mam doprawrdy za młode, za żywe, zbyt się przywiązujące łatwo, aby potem... cierpiało. Byłaś dla mnie tak dobrą, to też w głowie mi się zmąciło... Daruj, zapomnij i — bądź szczęśliwa.
Pocałował ją w rękę.
— Teraz, gdy mi już lada dzień odjechać potrzeba — mówił ciszej — ogarnia mnie żal i zgryzota, żem tu nawykł do tej słodkiej ciszy, do miłych z wami wieczorów. Wszystko to przyjdzie opuścić, pojechać i — zostać zapomnianym.
— I zapomnieć, powiedz pan raczej — przerwała Helena, patrząc nań ciągle, jakby go wybadać chciała. — My, biedne sieroty, opuszczone, samotne, jakżebyśmy zapomnieć mogły o człowieku litościwego serca, który dla nas okazał współczucie? Nasze dnie teraz z samych się wspomnień składają — ale wy — panie Tadeuszu — wy, jako mężczyzna, w czynnem życiu, we wrzawie jego, choćbyście nie chcieli — zapomnieć o nas musicie.
— A! nie! nie! — żywo odezwał się gość. — Mam serce, co nie zapomina... nudne, twarde... Trudno się na niem pisze, ale co napisane, to trwa i zostaje na wieki. Wierzcie mi — zestarzałem się, wielem się tułał po szerokim świecie, a jednej z tych istot, którem szanował, które kochałem, do których mnie wdzięczność wiązała, nie zapomniałem do dziś dnia. One! to co innego! one... ani twarzy, ani imienia, ani głosu mojego nie znały — gdy ja —
— One! To serce wasze tak wiele naraz pomieścić może? — zapytała naiwnie Helena.
— Wiele — nie — rzekł, uśmiechając się smętnie — serce, panno Heleno, jak wasze śpiżarnie, musi mieć kryjówki różne na liczne wspomnienia. Każde z nich ma swoją oddzielną... a w środku stoi... ołtarz i na ołtarzu... jedno imię, obraz jeden...
Dziewczę poruszyło główką.
— Któżby znów śmiał marzyć o ołtarzu... dość choć małej w sercu kryjówki.
— Ołtarz ten — wywrócony dawno — rzekł smutnie pan Tadeusz — piorun weń uderzył — i chyba cudby go wzniósł na nowo.
Cichszą coraz stawała się rozmowa, coraz poufalszą. Pan Tadeusz nie swój już, uniesiony, od oczu Heleny rozgorzał, zapominał się widocznie. Ale w chwili gdy może wyrazistsze miał rzec słowo — smutkiem oblekło się lice, puścił znowu jej rękę, i jakby sam wyrzucając sobie niewczesny zapał młodzieńczy, dodał powoli:
— Co ja wam o sercu plotę! ja, który już jestem tylko ruiną i pogorzeliskiem... Przy was człowiek odżywa na chwilę, a ledwo za próg, znowu mu na ramiona wiek kładzie zimną szatę jesieni... Darujcie mi, że się czasem zapędzę, obałamucę, upiję... ale wierzcie, że stary wasz przyjaciel, mimo tej płochości pozornej, godzien będzie się waszym przyjacielem nazywać.
— Namówcie matkę — rzekł poufnie — namówcie, niech jedzie do Warszawy... Ja tam przybędę... ale nie prędzej, zdaje mi się, jak po Wielkanocy. Terazbym wam do stolicy jeszcze jechać nie radził, poczekajcie... któż wie, może być wojna... mogą być niepokoje... Obcy tam królują, ale ich panowanie nie wieczne. — Jeśli na wiosnę nic nie przeszkodzi, przybądźcie, postaram się, aby los wasz polepszyć.
— Ale jakżebyśmy — spytała Hela — mogły nawet, dostawszy się do Warszawy, znaleźć was w tem mieścisku ogromnem? Gdzie was szukać? kogo pytać?
— Wszakże do wiosny nie wyjedziecie? — zapytał — no, a potem ja wam dam znać, napiszę, gdzie mnie wyszukać będzie można...
— Nie zapomnicie?
— O mój Boże! — zawołał Tadeusz, składając ręce — czyżbym ja mógł o was zapomnieć?
Na te wyrazy weszła Ksawerowa i rozmowa się przerwała — popatrzyła niespokojnie na Helę, na niego, pan Tadeusz, zarumieniwszy się, dobył zegarka.
— Po jedenastej! mój Boże! proszę mi przebaczyć! Tak mi się stąd trudno wyrwać... Dobranoc paniom.
— Wszakże do zobaczenia? — zapytała Hela.
Gość skłonił głowę potakująco i znikł, pośpieszając ku drzwiom.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.