Bezimienna/Tom I/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

— Właśnie w tym czasie, kiedy on się tak poprzyjaźnił z nami... w rok podobno jakoś... Bóg nam dał tę oto sierotkę Helusię... Mogę powiedzieć, że nam ją Bóg dał, bo i dziś ona mi życie słodzi, ona mnie trzyma przy życiu, a sowicie wynagrodziła za trochę troskliwości o nią w dzieciństwie.
Hela pocałowała w rękę przybraną matkę.
— Był to wypadek dla mnie pamiętny — mówiła dalej Ksawerowa — a do dziś dnia jeszcze tajemniczy i niewyjaśniony. Opowiem go panu, który nam tyle okazujesz przyjaźni... rzadko się co komu podobnego trafia...
Męża mojego podówczas w domu nie było, wziął go był z sobą dla listów Książę Marszałek, jadąc na wieś. Siedziałam, jak dziś pamiętam z rana, krzątając się około gospodarstwa, gdy zapukano do drzwi... Widząc nieznajomego mi zupełnie poważnego mężczyznę już nie młodego, myślałam, że się o drzwi mylił, gdy bardzo wyraźnie powiedziawszy moje nazwisko, zapytał mnie, czy to ja jestem... panią Ksawerową... Zdziwiona, wprowadziłam go do mieszkania. — Tu nie widząc nikogo, począł od zapytania, czyśmy sami i czy poufale mówić może ze mną... zaklinając, abym, czy się zgodzę na jego prośbę, lub nie, zachowała ją w jak najgłębszej tajemnicy. Wszystko to mi się jakoś opacznem wydawało, ale ciekawość zaostrzyło. Zawahawszy się w początku, dałam słowo. Znowu tedy począł, rozwodząc się nad tem, jak wiele o nas obojgu dobrego słyszał... jakby rad był stać się nam użytecznym i w czemś nam dopomódz. Ale nazwiska swego jeszcze nie wyjawił. Spytałam go o nie — odpowiedział mi grzecznie, że to do rzeczy nie należy, i że się o nim dowiem później. Po długich mówieniach, naostatek rzekł do mnie, iż przychodzi mi proponować układ bardzo korzystny... że gdy własnych dzieci nie mamy, chce nam na wychowanie powierzyć sierotkę, nie mającą ani ojca, ani matki, a oddaną w jego opiekę.
Skąd o nas słyszał, kto mu tę myśl poddał, tego mi powiedzieć nie chciał. Przydał też, że dla przyczyn pewnych nazwiska nawet rodziców dziecięcia powiedzieć nie może, ale to później nam odkryje... gdyż małżeństwo dla familijnych przeszkód było sekretnie zawarte i t. p. Ofiarował przytem corocznie opłacać za wychowanie Heli parę set dukatów, które nam przy naszej szczupłej pensyjce skutecznie pomódz mogły.
Jakkolwiek mnie to zdziwiło bardzo i przestraszyło nieco — do dziecka się uśmiechałam, bo dzieci lubiłam, a własnych mi Pan Bóg nie dał jeszcze... jednakże nie śmiałam wchodzić w żadne układy, ani przyrzekać, bez wiedzy mojego męża — i odłożyłam decyzyę stanowczą do jego powrotu.
Podżyły ów jegomość, uznawszy słusznem, zgodził się na to. Czekałam niecierpliwie na Ksawerego, a po kilku dniach, gdy przybył, opowiedziałam mu zaraz wszystko. Myślał długo, wahał się, alem go tak prosiła, namawiała, że się nareszcie zgodził na wszystko.
Ów jegomość, który był znanym i szanowanym w Warszawie lekarzem, jak się okazało, przyszedł do nas zaraz po powrocie Marszałka — rzeczy się prędko ułożyły, i tegoż wieczora przywieziono nam dziecinę.
Bóg świadek, jest mi tak drogą, jak moja własna.
Hela, westchnąwszy, otarła łzę kryjomo, a Ksawerowa mówiła dalej:
— Dom się nasz rozweselił, we mnie nowe życie wstąpiło. Tak nam było dobrze z naszą sierotką, nie licząc tego, że w pomoc nam przybyła bardzo. Gdy nam ją sam doktór wieczorem przywiózł w karecie, szukałam zaraz w powiciu, na szyjce, czy nie znajdę jakiego znaku, pamiątki, medaliku... ale nie znalazłam nic... Lekarz mi tylko oznajmił, że dziecię było ochrzczone, że imię miało Helena, a do czasu zostać miało... bezimienną...
Wytłómaczyć sobie trudno, dlaczego rodzice się później ani nie upomnieli, ani nie zgłosili... bo choć doktór mówił, że nie żyli... jednakże zdawało się nam, że umyślnie tylko dla nas powiedział... W pierwszych latach po razy kilka, gdy mnie w domu nie było, wiem, że jakaś pani przyjeżdżała wieczór z doktorem, aby dziecinę zobaczyć. Za każdym razem i dla niej i dla nas coś zostawiła. Przez lat kilka opłacano nam bardzo regularnie pensyjkę Heli, lekarz się często dowiadywał... później ta nieznajoma pani bywać przestała, a jam się prawie cieszyła, lękając się, żeby nam dziecka, do którego się przywiązałam — nie odebrano.
Dziecię też rosło Bogu dzięki szczęśliwie; — Swoboda, nasz przyjaciel, wedle swojego obyczaju w domu naszym niemal codzień bywał. Że to było serce dobre, a potrzebujące przywiązania, jak my oboje, tak i on się w naszej Helenie rozmiłował, przywykł do niej, i aż psuć ją nam zaczął. Siedział z nią godzinami na ziemi, niańczył, bawił się z nią, jakby sam był dzieckiem, przynosił jej cacka, łakocie, karmił, pieścił, stroił, nosił — a jak tylko było można pomyśleć ją czegoś uczyć — zaklął się, że innego nad niego nauczyciela mieć nie będzie.
O! poczciweż to, serdeczne było człowieczysko.
— O! i jam się też do niego przywiązała — dodała z cicha Helena — jakby do starszego brata... a gdy dzień go nie widziałam, tęskno mi było i na płacz się zbierało... Ale w smutnem przeznaczeniu mojem było, żeby to wszystko, co mi mogło życie osładzać — błysło tylko i — znikało. Dostałam właśnie, i gdym najwięcej potrzebowała, takiego nauczyciela... Pan Bóg mi go odebrał... I to jeszcze w sposób tak niespodziany, tak okropny, tak zagadkowy... jak całe życie moje...
— Wiem — przerwał gość — wiem, pamiętam ten wypadek. Byłem naówczas w Warszawie i traf chciał, żem pierwszy wszedł po wyłamaniu drzwi do jego mieszkania. O! pamiętam tę chwilę straszną... a do dziś dnia nie rozumiem, nie zgaduję, jaka mogła być przyczyna tej zbrodni...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.