Bezimienna/Tom I/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

W milczeniu zasłuchane kobiety patrzyły na opowiadającego, który tak dalej ciągnął cichym głosem:
— Ze Swobodą prawie od jego przybycia do Warszawy się poznałem, przyjaźń nasza rosła z dniem każdym, nie miał on dla mnie tajemnic... Znałem jego stosunki. Ludzie, z którymi żył, kółka, w których się zwykle obracał, domy, do których uczęszczał, mężczyźni i panie poufalej mu znajome... mógłbym był przysiądz, że ten człowiek nie miał nieprzyjaciela. Kogożby swoją dobrocią i słodyczą nie rozbroił, komuż i czemby się mógł narazić? Dla mnie i dla wszystkich okropna ta śmierć jego pozostała niepojętą zagadką...
Służyłem jeszcze natenczas wojskowo — dodał gość — i szedłem właśnie do koszar, gdy z ulicy spostrzegłem tłum ludzi, biegnących ku Bednarskiej, i ktoś mi rzucił wieść, że tam zbrodnia jakaś popełniona została... że zabito jakiegoś cudzoziemca, muzyka... Tknęło mnie to, bom pamiętał, że tam mieszkał Swoboda; pobiegłem za innymi. Ciżba już otaczała domostwo... ale do środka jeszcze się nikt nie dostał... bo bramę zaryglowano... Dowiedziałem się, że Swoboda od dwóch dni się już nie pokazywał, wzbudziło to podejrzenie, a że drzwi były zamknięte, przystawiono drabinę do okna i spostrzeżono w izdebce... kałużę krwi i leżącego trupa... Właśnie nadszedłem, gdy pachołkowie miejscy drzwi wyłamywali, urzędnik znajomy mi wziął mnie z sobą. — Na wstępie okropny widok mnie uderzył...
Na łóżku nieposłanem, obok odemkniętego klawikordu i nut, które pisać zaczął (pióro leżało na ziemi) — ujrzeliśmy go w całem ubraniu wieczornem na wznak rozciągniętego, ale z twarzą jakby uśpioną i spokojną... Rękę jedną miał zwieszoną, drugą zaś w chwili uderzenia za pierś się pochwycił i została tak konwulsyjnie zaciśnięta... Ale jakgdyby się ani bronił, ani opierał zbójcy, jakby dobrowolnie się poddał czy uśpiony był napadnięty, nie było śladu gwałtu, walki, pasowania się żadnego... Nic wkoło nie znaleźliśmy rozrzuconem, poszarpanem... Na podłodze sczerniała krwi kałuża, na sukniach strumień krwi zaschłej, a w piersi w samo serce wbity po rękojeść sztylet...
Morderca, nie mając czasu czy odwagi wydobyć z rany oręża, zostawił go jakby na świadectwo po sobie. O samobójstwie pomyśleć nawet nie było można, chociaż byli i tacy, co go o nie posądzali. Ja, com widział leżące zwłoki, jestem pewny, że sam się przebić nie mógł. — Nie można też było napaści tej przypisać chciwości, bo nacóżby się łakomił u ubogiego zabójca? Pierścień kosztowny na palcu, szpilka brylantowa w żałobie — dary przyjaciół i uczennic, pozostały nietknięte, choć były bardzo widoczne... W szufladzie otwartej mały zapas pieniężny leżał także nienaruszony.
Pomimo to, szkatułka rozbita, biurko porozsuwane, kryjówki wszystkie przeszukane widocznie były i splondrowane, a co najdziwniejsza — w kominie widoczna była kupa popiołu ze spalonych papierów.
Morderca, który, dla niewiadomych powodów, zniszczywszy jakieś listy, notaty... a lękając się, aby może z ich szczątków spopielałych nie odgadnięto czegoś jeszcze, zdeptał i zdusił nogami, tak że na popiele wyraźny znalazłem odcisk obuwia męskiego... Uderzyło mnie to, ja może jeden wszedłszy dostrzegłem ślad stopy, zdawało mi się, że noga była mała, a trzewik wykwintnej roboty z obcasem. Później wiatr od drzwi zawiał i popioły te rozproszył... Grzebałem w papierach spalonych: były zniszczone starannie, ale małe skrawki papieru niedogorzałego zdawały się resztkami listów...
Gdy rozpoczęto obdukcyę, sztylet dobywszy z rany, starano się naturalnie domyślić coś z niego, wpaść na jakieś poszlaki zbrodniarza — ale tu znowu przedstawiła się inna strona nierozwiązanej zagadki. Sztylet był przedziwnej roboty włoskiej, bardzo kosztowny, z rękojeścią szczerozłotą wyobrażającą kościotrup, okryty całunem... Posążek ten, służący za ujęcie, tak był po mistrzowsku wykonany, iż sam król JM., który go sobie przynieść kazał do obejrzenia, osądził go dziełem Benwenuta Celliniego, jednego z najsławniejszych rzeźbiarzy włoskich. Skąd taki klejnot mógł się wziąć w ręku zbrodniarza?
Ten dzień, te godziny, które spędziłem w mieszkaniu mojego przyjaciela, nie wyjdą mi nigdy z pamięci; długi czas obraz zabitego Swobody, jego twarz sczerniała i wyraz jej łagodny, jakby przebaczał zabójcy... powtarzały mi się we snach. Oburzony, szukałem z największą pilnością śladów, któreby na jakiś domysł wprowadzić mogły... ale naówczas nadto byłem wzburzony, żeby zwrócić uwagę na drobnostki... a potem nie czas już było powtórzyć... bo rzeczy i izdebka zostały opieczętowane... Pamiętam tylko, że rozpoczęta kompozycya przerwana była w połowie i splamiona jakby rzuconem na nią piórem, że krzesła zdawały się upoważniać do wniosku, iż zabójca jakiś czas siedział naprzeciw Swobody...
Ze ściany nad łóżkiem jakiś wizerunek musiał być zerwany gwałtownie, bo ćwiek tylko zgięty po nim pozostał...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.