Bez nijakiej obrony
Miłość się we mnie wdraża i moje wiąże chęci; Jak malarz roztargniony,
Który wkółko powtarza to, co nosi w pamięci, Tak się tu dzieje ze mną,
I szarpać się daremno, twój obraz wciąż mię nęci.
W sercu swem ciebie noszę:
W niem twa postać wyryta, ale nie widać po mnie; O Boże, co ja znoszę!
Tobie samej nie świta, jak cię kocham ogromnie, Bo jestem tak nieśmiały,
Że, gdy spojrzę, drżę cały, stoję i milczę skromnie.
W mojej wielkiej tęsknocie
Pendzlem wymalowałem twe lica urodziwe; Gdy dojść nie mogę do cię,
Patrzę, — ledwie spojrzałem, oglądam je jak żywe. Tak człowiek, co się stara,
By umocniła wiara, co mu jeszcze wątpliwe.
W mem sercu ból się żarzy,
Jak gdy człek ogień za pazuchę kryje:
Im bardziej tuli, tem boleśniej parzy. (E. Monaci, Crestomazia italiana, Roma 1912, p. 42 — 3.)