Artur (Sue)/Tom III/Rozdział piętnasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 15.
SPOTKANIE. ―
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niema nic bardzo dziwnego w wypadku o którym mówić będę; jednakże moja ciekawość i zajęcie mocno są obudzone.
Cóż prostszego, jednakże? Fregata Rossyjska przypłynęła do Konstantynopolu; lękają się aby wiatr niepowstał w nocy, zatrzymuje się w porcie Kios, zamiast udać się zarzucić kotwicę przy Smyrnie lub przy wyspach Urlach.
Ta fregata strzelała z armat żądając sternika; to mi tłumaczy dzisiejsze ranne wystrzały.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Cóż to za kobiéta, która natychmiast po przybiciu fregaty, pomimo gwałtowności wiatru wysiadła na ląd aby zażyć przechadzki!

Widok téj skromnéj kapotki z mory błękitnéj, tego wielkiego czarnego kaszemirowego szala tak długiego, a którym tak zgrabnie owinęła swoje ramiona, téj maleńkiéj nóżki tak ślicznie obutéj, téj malutkiéj rączki, tak doskonale w rękawiczce obciśniętéj, zmienia najzupełniéj wszystkie moje wyobrażenia o piękności...
Ze wzoru starożytnego i greckiego powracam do wzoru paryzkiego.
Oddałbym teraz wszystkie Noemi, wszystkie Anastazye, wszystkie Dafny świata całego, a z niemi wszystkie ich fezy, yelleki, wszystkie ich szarfy haftowane, wszystkie ich przeklęte świecidła! abym mógł podać rękę téj ślicznéj cudzoziemce; bo jest ładna, o iłem mógł dostrzedz przez kratki mojego kijosku; prócz tego jest wysoka, szczupła, a nadewszystko ma piękne błękitne oczy, co jest prześlicznie dla brunetki obdarzonéj płcią białą.
Mężczyzna który ją prowadzi pod rękę jest już w dojrzałym wieku; twarz jego wyraża przebiegłość i dowcip.
Cóż to za cudzoziemcy?....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .



Kios, październik 18**

Szczególniejsze spotkanie! wypadki stają się prawdziwie tak dziwne, iż warto doprawdy aby daléj pisać ten dziennik.
Wczoraj posiałem moją starą Cyprietkę po renegata kalabryjskiego, który pełni obowiązki kapitana portowego i zatrudnia się interessami Margrabiego Justiniani, aby się dowiedzieć od niego co to byli za passażerowie na téj fregacie.
Statek ten zostaje pod rozkazami księcia Fersen, eks-ambassadora Rossyjskiego przy Najwyższéj Porcie; udaje się do Tulonu, z księżną, żoną swoją i kilku znakomitemi passażerami. Oboje to państwo Fersen widziałem wczoraj przechadzające się na wybrzeżu.
Dziś rano, około pierwszéj, leżałem sobie jak najmiękciéj na sofie, przy wielkiéj fajerce na któréj się paliło drzewo aloesowe, paląc mój narguilek, w którym Noemi ogień podniecała gdy tymczasem Anastazya dorzucała kadzidła do srebrnéj kadzielnicy.
Nagle firanki, będące u drzwi mego pokoju, zaszeleściały na swych mosiężnych kółkach, i postrzegam Dafnę wprowadzającą tryumfalnie gruppę cudzoziemców, pomiędzy któremi znajdowała się pani de Fersen.
Byłbym rozszarpał Dafnę, bo mnie niezmiernie gniewało że zostałem tak nadybany w moim ubiorze wschodnim.
Miałem brodę i włosy długie, szyję gołą.
Ubrany byłem w długą białą spódnicę Albańską, w szpancer karmazynowy haftowany jedwabiem pomarańczowym, kamasze z ponsowego safianu haftowane srebrem, i pas z pomarańczowego kaszmirowego szala.
Mogło to być bardzo malownicze do widzenia, lecz to zdało mi się tak straszliwie śmieszne, i tak bardzo podobne było do maskarady, żem się zapłonił ze wstydu jak młoda panienka którąby nadybano bawiącą się z lalką, (porównanie nie zgadza się może bardzo z przedmiotem, lecz nie znajduję innego).
Jednakże, mając nadzieję że będę wzięty za prawdziwego Albańczyka, poddałem się w milczeniu, rachując na moją minę poważną, która miała uzupełnić złudzenie.
Książę, w towarzystwie swego tłómacza greckiego, zbliżył się, i przez jego usta, przeprosił mnie za swą niedyskrecyą, prosząc abym wybaczył ciekawości jego żony gdyż pałac wydał się jéj tak piękny, ogrody tak czarowne iż sądziła że może prosić o pozwolenie ich zwiedzenia, podczas gdy fregata czekała w porcie pomyślnego wiatru aby wyruszyć pod żagle.
Odpowiedziałem ukłonem bardzo poważnym.
będącym w modzie u albańczyków, muzułmanów niosąc lewę rękę do serca a prawą do czoła; potém skłoniłem się z uszanowaniem ku stronie w któréj stała księżna, nie wstając jednak z mojego dywanu...
Miałem przemówić kilka grzecznych słów do tłumacza, gdy posłyszałem głos krzykliwy podziwiający potworność moich karłów, i w tejże saméj chwili postrzegłem wchodzącego do pokoju... Kogo?... du Pluvier!!!
Osłupiałem.
Był to on w istocie, zawsze śmieszny, zawsze ustrojony w łańcuchy i kamizelkę hartowaną, hałaśny, gadatliwy, niepokojący swoją nieustanną ruchawością.
Maluśki ten człowieczek był czerwieńszy i grubszy jeszcze jak zwykłe. Należał zapewne do francuzkiego poselstwa w Konstantynopolu, gdyż miał przy swym błękitnym fraku guziki z cyfrą królewską.
Piekielny ten natręt przyprowadzał jednego z moich karłów, ciągnąc go za ucho; i wołał pokazując go pani de Fersen.
— Oto, jak mi się zdaje, Mościa Księżno, najśliczniéj w guście średnich wieków!..
Potém na znak uczyniony przez Księcia, któremu dał do zrozumienia że pan domu jest obecny, du Pluvier obrócił się ku mnie.
Zadrżałem... byłem poznany.
Niepodobna odmalować nadzwyczajnego podziwienia du Pluviera: oczy jego zaokrągliły się, źrenice niezmiernie zwiększyły, roztworzył na w półramiona, wysunął jednę nogę i zawołał:
— Jak to! ty tutaj, mój kochany Arturze! ty, przebrany za Mamamouchi!... A to doprawdy śmieszne spotkanie dla mnie, naprzykład, który cię niewidziałem od pierwszego wystawienia Hrabiego Ory, w teatrze Opery, gdzie byłeś z Margrabina de Pënâfiel...
Książę, jego żona, tłómacz, kilku officerów rossyjskich, którzy towarzyszyli eks-ambassadorowi, a którzy doskonale rozumieli po Francuzka, nie mniéj zostali zdziwieni.
Pani de Fersen, przyglądając mi się z największą ciekawością, nie mogła wstrzymać uśmiechu, który zdawał mi się niezmiernie złośliwy i szyderczy.
Ugryzłem się w usta, przeklinając znowu kostium albański, HDfnę, a nadewszystko tego nieznośnego du Pluvier, którego oddawałem wszystkim diabłom, a który podwajał jeszcze najuprzejmiejsze oświadczenia podczas gdy oczy wszystkich zwrócone były na nas.
Musiałem najuporczywiéj zaprzeczyć że jestem sam sobą i udać małego człowieka za waryata, lub przyznać się do téj śmiesznéj maskarady...
Chwyciłem się odważnie tego ostatniego środka.
Wstałem.
Poszedłem oddać ukłon pełen uszanowania pani de Fersen, i po tysiąc-krotnie ją przepraszając żem ją na chwilę oszukał; wyznałem jéj szczérze, iż złapany na gorącym uczynku orientalizmu i haremu, wolałem pozostawać w jéj oczach dzikim albańczykieim, niżeli uchodzić za śmiesznego Francuza.
Przyjęła tę wymówkę z najpowabniejszym wdziękiem, w którym jednak przebijało się nieco złośliwości, gdy oświadczyła swoje podziwienie, iż znajduje człowieka światowego i dobrze wychowanego pod podobném przebraniem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.