Artur (Sue)/Tom III/Rozdział osiemnasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 18.
― KSIĘŻNA FERSEN. ―
ALEKSINA.

Takie wrażenia zostawił mi mój jedno-roczny pobyt na wyspie Kios: takie były powody mego nagłego odpłynienia do Francyi, na rossyjskiéj fregacie Aleksina.
Włączywszy ten ułamek mego dziennika na swoje miejsce, ciągnę daléj moje opowiadanie.
Znajduję się w usposobieniu umysłu doskonale stosownym do rozpoczęcia tego opowiadania, i skreślenia jego wypadków, bądź smutnych, wesołych, czułych lub dramatycznych.
Ostatnio i gwałtowne wzruszenia których do znałem od czasu mojéj podróży do Wschodu, aż do chwili w któréj piszę te słowa, tak dalece wyczerpały uczucia mego serca, tak mało dbam o przyszłość i przeszłość, że mogę o powiedzieć ten nowy ustęp mego życia z najzupełniejszą bezinteressownością, i jak gdyby nie o mnie chodziło.
Odczytanie tych kart, datowanych z wyspy Kios, napisanych na Wschodzie przed trzema laty, jeszcze bardziéj zwiększyło moję obojętność na wszystko co się mnie dotycze.
Skoro odzyskuje spokojność i rozsądek, znajduję siebie tak zmiennym, tak niespokojnym, tak szalonym, tak mało stworzonym do szczęścia którém los mnie zawsze obdarzał, (gdyż wiedział zapewne że nigdy z niego korzystać nie będą), iż sam siebie osądzam z niezmierną a może nawet niesprawiedliwą surowością.
Z punktu z którego na siebie spoglądam, ceniąc się bardzo mało, będąc źle uprzedzony sam przeciwko sobie, wolen od najmniejszéj pychy, od najmniejszej miłości własnéj, przesadzam jeszcze moje wady, a charakter mój, zbyt mało mający próżności, niedozwala mi nieraz słusznie ocenić niektóre czyny prawdziwie wspaniałe, z których mógłbym się chlubić.
Zdaje mi się też że, gdyby stronnice te były kiedykolwiek znane, (co nastąpić niemoże, bo zapobiegnę temu), dałyby bardzo smutne wyobrażenie o moim charakterze.
A jednakże wielu podobnieżby sobie postąpiło jak ja postąpiłem.
Ko, jeśli niegdyś przypisywałem Helenie najohydniejsze skryte zamysły.. czyż w rozpaczy mojéj nioprobowałem wszystkiego, nieuczyniłem wszystkiego, co tylko uczynić można było, aby błąd mój wynagrodzić? Czyż, gdyby była rękę moją przyjęła, niebyłbym jej oddał całego mojego majątku? A późniéj, gdym się dowiedział że Frank był ubogi, czyż nieprzyszedłem mu w pomoc, tak delikatnie jak tylko mogłem?
Jeśli byłem bardzo niesprawiedliwie okrutnym względem Małgorzaty, jednakże długo i odważnie ją broniłem przeciwko potwarzom świata, i to jeszcze pierwéj nim byłem jéj znany.
A ten pojedynek?.. ten pojedynek zawzięty, o którym nigdy się niedowiedziała?....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
[1].
Jeśli, obłąkany napadem nieuleczonego szaleństwa, obelżywie znieważyłem Falmoutha, nieocaliłżem mu życia z narażeniem własnego?

Zapewne dobre które czynię, nieprzeszkadza aby istniało złe, które mi wyrzucają; lecz nieokropnaż to rzecz pomyśleć, że to, co było szlachetnego i dobrego w mojém postępowaniu, niknąć zawsze będzie pod falami goryczy i nienawiści, które niedowierzanie moje podburzyło!....
Lecz, z resztą, cóż mnie teraz przeszłość obchodzi! Dla tego tylko piszę ten dziennik, aby zobaczyć kiedyś obraz mego życia rozwijający się przed memi oczyma; piszę go dla skrócenia długich godzin samotności, wśród któréj teraz żyję w Seral, w smutnym i starym zamku ojcowskim, tak na długo przezemnie opuszczonym....

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W najzupełniejszéj więc niewiadomości względem losu du Pluviera opuściliśmy wyspę Kios. Chociaż już nadchodziło porównanie dnia z nocą, przeprawa, często opóźniana przeciwnemi wiatrami, dosyć była jednak piękną.
Żeglarze rossyjscy wydawali mi się być zupełnie innemi jak żeglarze angielscy.
Chociaż ci podlegają całéj surowości najbardziéj despotycznéj karności wojskowéj: chociaż przez nawyknienie i z natury, okazują się pełni uszanowania dla officerów należących do wysokiéj arystokracyi, officerów, które mi się nadewszystko chlubią, podobnie jak murzyni okazują się dumniejszemi, gdy mają za pana białego, niżeli mulata, wszystko wykrywa w nich tę nieugiętą dumę narodową, tę obraźliwą pychę bretańską, które czynią majtka angielskiego, jednym z najlepszych majtków w świecie; bo jest zawsze popchniony i utrzymywany uczuciem własnéj wartości, głęboką swą wiarą w wyższość swego kraju nad innemi potęgami morskiemu.
A jakkolwiek byłyby niedorzecznemi, fanatyzm lub wiara zawsze działają cuda.
Majtkowie okazują przeciwnie posłuszeństwo bierne prawie religijne, ślepe poddanie się i poświęcenie machinalne woli swych dowódców, którym przyznają prawie naturę, daleko wyższą od swojéj natury. Czuć też można było iż słowo jedno, najmniejsze skinienie tych officerów mogło wznieść poddanie się i śmiałe poświęcenie tych żeglarzy rosyjskich aż do heroizmu i osobistego wyrzeczenia się.
Szczególniejsza różnica pomiędzy duchem, tych dwóch narodów a duchem Francuzów!... Francuzów, niekiedy najzupełniéj uległych, lecz nigdy niezachowujących uszanowania; ulegających wesoło wyższym z których szydzą, lub dających się do podziwienia zabijać dla sprawy, z której się urągają.
Spowodowany byłem do zrobienia tych rozmaitych postrzeżeń, przyglądając się nawyknieniom spokojnym, prawie zakonnym, które panowały na fregacie rossyjskiéj, a które po kilku dniach żeglugi, dziwny wpływ wywarły na nas passażerów.
Nic w istocie szczególniejszego jak widok tego statku: — było to milczenie wśród samotności morza.
Wyjąwszy rozkazy wydawane przez officerów nigdy niesłychać było ani słowa.
Niema i baczna, osada odpowiadała na rozkazy swych dowódców jedynie łoskotem obrotów, które wykonywała z dokładnością mechaniczną.
O zachodzie słońca, jałmużnik czytał modlitwę; wszyscy żeglarze klękali pobożnie, potém schodzili do dolnej bateryi.
Pan de Fersen czytał prawie ciągle zbiór francuzkich dzieł dramatycznych.
Pani de Fersen i ja, pozostawaliśmy więc bardzo osamotnieni wśród téj małej osady; i ani rzeczy, ani ludzie ani wypadki, niepowinny nas były odrywać od naszych zajęć indywidualnych.
Pośród téj spokojności głębokiéj tego odosobnienia, najmniejsze fantazye myśl i musiały więc mocny ślad pozostawiać na jednostajném paśmie życia tak prostego; słowem, jeśli można użyć tego porównania, nigdy płótno nie było równiéj przygotowane do przyjęcia natchnień malarza jakkolwiek byłyby urozmaicone, jakkolwiek dziwaczne.
W południe zgromadzaliśmy się na śniadanie, potém następowała przechadzka po pomoście; potém pan de Fersen powracał czytać swoje ulubione wodwile, a officerowie śpieszyli czynić swe morskie postrzeżenia.
Pani de Fersen przebywała zwykle w galceryi fregatowéj; rozmawiałem więc codziennie z nią bez najmniejszéj przeszkody, od godziny drugiéj, aż do chwili, w której szła czynić do obiadu toaletę zawsze świeżą i prześliczną.
Po obiedzie, gdy pogoda pozwalała, zastawiano kawę na pomoście. Odbywano potém po nim nową przechadzkę; a około dziewiątéj, znowu zgromadzaliśmy się w galeryi.
Pani de Fersen, doskonale posiadająca muzykę, siadała często do fortepianu, z wielką radością księcia, który ją błagał aby mu akompaniowała jaką piosnkę z wodewillu, którą prawdziwie doskonale odśpiewywał.
Niekiedy, jeden z officerów fregaty, który miał głos bardzo piękny, śpiewał nam piosenki narodowe naiwne i niezmiernie przyjemne.
Muzyka i rozmowa, do której pan d Fersen mięszał się wtenczas, i którą ożywiał wesołością w jak najlepszym guście, trwały aż do jedenastéj z wieczora; dawano herbatę, i każdy oddalał się, kiedy mu się podobało.
Prócz rozciągłości przechadzek, prowadziliśmy życie zamkowe najpoufalsze i najściśléj ograniczone.
Trzeciego dnia po naszém odpłynieniu z Kios, wydarzył się szczególny przypadek, nic nieznaczący na pozór, lecz który wywarł, który musiał wywrzeć bardzo dziwny wpływ na los mój cały...
Pani de Fersen miała córeczkę sześcio letnią, imieniem Irena, dla któréj okazywała przywiązanie, zbliżono prawie aż do uwielbienia.
Trudno wystawić sobie cóś doskonalszego, cóś bardziéj idealnego jak to dziecię.
Piękność jéj była poważna i surowa; sądzę, iż niejedna matka wolałaby widziéć u swéj córki twarz bardziéj dziecinną i bardziéj uśmiéchającą; gdyż przyznam się, iż sani nieraz nie mogłem uniknąć przed wpływem smutku, wpatrując się w tę zachwycającą twarzyczkę, która wyrażała tęsknotę niewysłowioną i niepojętą na wiek jeszcze tak młody.
Czoło, Ireny było szerokie, wypukłe; płeć świeżo blada, gdyż policzki jéj czerstwe i okrągłe zwiastowały kwitnące zdrowie.
Włosy ciemno-płowe, niezmiernie gęste, cienkie i jedwabiste, spadały w naturalne loki na jéj szyjkę; oczy bardzo wielkie, czarności wilgotnéj i aksamitnawéj, miały spojrzenie dziwnie przenikliwe, szczególniej, gdy przez własność wrodzoną dzieciom, Irena wpatrywała się w kogo długo i z natężeniem, nicespuszczając frandzli swych długich rzęs ciemnych.
Nosek jéj był szczuplutki i prześliczny. Usta maleńkie, rumianne, i dołożę, że jéj dolna warga nieco wystająca, była pogardną, gdyby pogarda, mogła się zgodzić z takim wiekiem. Nakoniec jéj kibić, jéj ręce, i jéj nogi były rzadkiej doskonałości.
Irena, przez rozczulający przesąd matki poświęcona była bieli, po długiéj chorobie: prawie religijna prostota tego ubioru nadawała nowy charakter jej fizyonomii.
Jużem powiedział, było to trzeciego dnia po naszém odpłynięciu z Kios.
Irena, która aż dotąd zdawała się dawać namnie baczenie, z pewnym gatunkiem niespokojnego niedowierzania, a która z wolna już się nieco ze mną oswoiła, przyszła powiedzieć mi śmiało, z uroczystą dziecięcą minką:
— Spojrzyj na mnie, niechaj zobaczę czy cię bardzo kochać będę... Potém, wlepiwszy e mnie jedno z tych długich spojrzeń nieruchomych i przenikających, o których już wspomniałem, a przed którém wyznać muszę, przymuszony byłem spuścić oczy, Irena dodała:
— Tak jest, bardzo cię kochać będę. — Potém znowu po milczą wszy przez chwilę, rzekła, obracając się ku pani de Fersen: — Tak jest, matko, kochać go będę bardzo, kochać go będę, jak kochałam Iwana!...
Gdy wymawiała te słowa, twarzyczka jéj przybrała tak zachwycający wyraz rozmyślnéj powagi, iż niemogłem się wstrzymać od uśmiechu.
Lecz jakież było moje zadziwienie, gdy postrzegłem panią de Fersen rzucającą na przemian spojrzenia prawie osłupiałe na Irenę i na mnie, jak gdyby przywiązywała wielką wagę do tego co powiedziała jéj córka!
— Chociaż teraz nic nie mam do zazdroszczenia szczęśliwemu Iwanowi, jest to wyznanie, pani, które, lękam się bardzo, iż zupełnie zapomnianém będzie za lat dziesięć, — rzekłem do Księżnéj. — Zapomniane... Mości Panie!... Irena nic niezapomina... Widzisz pan jak łzy wylewa na samo wspomnienie Iwana...
— Istotnie, dwie wielkie perły toczyły się po policzkach dziecięcia, które nieprzestawało wlepiać we mnie spojrzenia zarazem smutnego, łagodnego i badawczego.
— Lecz cóż to za Iwan, Pani?
Rysy pani de Fersen zachmurzyły się, i odpowiedziała mi z westchnieniem:
— Iwan był jednym z naszych krewnych, i umarł bardzo młodo, — i wahała się przez chwilę... — umarł śmiercią gwałtowną i okropną, będzie temu dwa lata... Irena tak bardzo sobie go upodobała żem prawie była o to zazdrosną, Niezdołam Panu opisać niewysłowionéj boleści tego dziecięcia, gdy już niezobaczyła więcéj Iwana, o którego pytała się co chwila; miała wtedy lat cztery, a jednak, tak mocno uczuła to zmartwienie iż zapadła w niebezpieczną chorobę i o mało nieumarła. W tedy to poświęciłam ją na noszenie białéj odzieży, błagając Boga aby mi ją powrócił.. Lecz to mnie najbardziéj zadziwia, że od dwóch lat, Pan jesteś najpierwszą osobą, któréj Irena powiedziała że ją kochać będzie.
Irena, która uważnie słuchała Matki, wzięła mnie za rękę, i rzekła do mnie, tonem prawie natchnionym, wznosząc ku niebu swe wielkie oczy, jeszcze łzami zroszone; —Tak jest, kochać go będę jak Iwana, bo także niezadługo pójdzie do nieba jak Iwan...
— Ireno moje dziecię.... Co mówisz!! Ach! Panie, wybacz jéj... — zawołała pani de Fersen... prawie z przerażeniem, spoglądając na mnie okiem błagającém.
— Gdybym je nawet miał okupić zgonem biednego Iwana, — rzekłem do niéj z uśmiechem, — dozwól mi przynajmniéj Pani, cieszyć się tak powabném przywiązaniem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Nie jestem ani słabym ani zabobonnym, lecz niezdołam wyrazić dziwnego wrażenia, jakie na mnie sprawiło to dzieciństwo: zaraz wytłumaczę dla czego.
Kicam w takim razie pośredniéj granicy; lub wypadki takowe są w najwyższém stopniu śmieszne, lub potężnie działają na pewne umysły...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na szczęście, przychodzie prosić żony, aby mu napisała noty do aryi; W sześćdziesiątym roku nie trzeba odkładać, i t. d.; pan de Fersen położył koniec téj dziwacznéj scenie.
Uważałem, że pani de Fersen niewspomniała mężowi o szczególniejszém wyznaniu, które mi Irena uczyniła.
Tego dnia, po obiedzi, Księżna uskarżała się na migrenę, i odeszła natychmiast do swoich pokoi.







  1. Tu kilka wierszy było wykreślonych w Dzienniku nieznajomego. Ponieważ opis tego pojedynku nieznajduje się w ustępie pani de Pënâfiel, a Artur czyni jednakże drugie jeszcze zastosowanie do niego w czasie napadu morskich rozbójników na yacht, można wnosić iż opuszczenie to wypływa z zapomnienia mimowolnego lub wyrachowanego.
    (Przypisek Autora, E. S.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.