Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część szósta/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Gdy dzieci piły herbatę, dorośli siedzieli na balkonie i rozmawiali, jak gdyby nic niezwykłego nie zdarzyło się,, chociaż wszyscy, a szczególnie Siergiej Iwanowicz i Wareńka, wiedzieli bardzo dobrze, że zdarzył się pewien, chociaż niepożądany, w każdym jednak razie nadzwyczaj ważny fakt. Oboje doświadczali jednakowego uczucia, jakiego doznaje uczeń po źle zdanym egzaminie, pozostawiony na drugi rok w tej samej klasie lub też wydalony ze szkoły. Wszyscy obecni, domyślając się również, że coś zaszło, rozmawiali z ożywieniem o najzupełniej obojętnych rzeczach. Lewin i Kiti czuli się nadzwyczaj szczęśliwymi i zdawali się być jeszcze bardziej zakochanymi niż zwykle. Mieli nawet pewne wyrzuty sumienia, iż są tak szczęśliwymi, gdyż szczęście ich mogło wyglądać na nieprzyjemne napomnienie dla tych, co pragnęli tego samego i nie mogli.
— Powiadam wam, że Alexandre nie przyjedzie — odezwała się stara księżna.
Dzisiejszego wieczoru spodziewano się przyjazdu Stepana Arkadjewicza, a i stary książę pisał, że zapewne przyjedzie razem z zięciem.
— I ja wiem dlaczego... — mówiła księżna — on powiada zawsze, że młodą parę należy przez jakiś czas pozostawić samej sobie.
— A papa i tak już zupełnie zapomniał o nas teraz... nie widujemy go wcale a wcale — zauważyła Kiti — i co my wreszcie za młoda para... jesteśmy już stare małżeństwo.
— Wiedzcie dzieci, że jeżeli on nie przyjedzie, to i ja pożegnam was... — rzekła z westchnieniem księżna.
— Dlaczego, mamo! — napadły na nią obie córki.
— Pomyślcie tylko, co on tam porabia? przecież teraz...
I nagle, zupełnie niespodzianie, głos starej księżny zadrżał. Córki zamilkły i zamieniły spojrzenia. „Maman zawsze musi znaleźć coś smutnego“ — powiedziały sobie oczyma; nie wiedziały jednak, że chociaż księżnie było bardzo dobrze u córki, chociaż wiedziała, że jest tutaj potrzebną, tęskniła jednak nadzwyczaj za mężem, szczególnie teraz, gdy ostatnia ukochana córka wyszła za mąż i gdy rodzinne gniazdo opustoszało.
— Co powiecie, Agafio Michajłowno? — zapytała Kiti klucznicy, która z tajemniczą miną stanęła przed nią.
— Kolacya...
— Dobrze — rzekła Dolly — idź zająć się kolacyą, a ja pójdę i powtórzę z Gryszą lekcye; zdaje mi się, że on chyba nic dzisiaj nie robił.
— Lekcye, to moja rzecz! Nie, Dolly, ja pójdę!... — zawołał Lewin, zrywając się z miejsca.
Grysza, który chodził już do gimnazyum, powinien był przez lato uczyć się trochę. Darja Aleksandrowna jeszcze w Moskwie uczyła się razem z synem łaciny i, przyjechawszy do Lewinych, przyjęła zasadę powtarzać z nim codziennie, choćby przez pół godziny, najtrudniejsze rzeczy z łaciny i arytmetyki. Lewin ofiarował się zastąpić ją; Darja Aleksandrowna, przysłuchując się pewnego razu lekcyi Lewina, zauważyła, iż odbywa się jakoś inaczej, niż w Moskwie z korepetytorem, i zwróciła na to delikatnie uwagę Lewina, twierdząc, że trzeba przechodzić według podręcznika i że lepiej już ona sama będzie się tem zajmowała. Lewin był oburzony i na Stepana Arkadjewicza, że jest do tego stopnia niedbałym, iż nie on sam, ale matka musi pilnować wykształcenia syna, i na nauczycieli, że tak źle uczą dzieci; obiecał jednak Dolly, że naukę będzie prowadził tak, jak ona sobie życzy; uczył więc dalej Gryszę, ale już nie po swojemu, ale podług książki, pracował więc nad tem niechętnie i często zapominał o lekcyi.
— Nie, ja pójdę Dolly, a ty siedź sobie tutaj i bądź spokojna! — rzekł — zrobimy wszystko porządnie tak jak w książce... tylko jak teraz Stiwa przyjedzie, pojedziemy na polowanie i wtedy opuszczę.
I Lewin poszedł do Gryszy.
Mniej więcej to samo powiedziała Wareńka Kiti. Nawet w dostatnim, zamożnym domu Lewinów Wareńka potrafiła być pożyteczną.
— Ja zajmę się kolacyą, a pani niech posiedzi — rzekła i podeszła do Agafii Michajłownej.
— Zapewne nie mogliście dostać kurcząt, w takim razie trzeba... — rzekła Kiti.
— Już my naradzimy się z Agafią Michajłowną — i Wareńka wyszła razem z klucznicą.
— Sympatyczna dziewczyna! — zauważyła księżna.
— Nietylko sympatyczna, ale i dobra jak rzadko.
— Spodziewacie się więc państwo dzisiaj wieczorem Stepana Arkadjewicza? — zapytał Siergiej Iwanowicz, chcąc widocznie przerwać rozmowę o Wareńce — trudno chyba znaleźć dwóch szwagrów mniej podobych do siebie — rzekł z uśmiechem — jeden ruchliwy, nie mogący się obejść bez towarzystwa ludzi, jak ryba bez wody; drugi, nasz Kostia, żywy i bystry, z chwilą jednak, gdy znajdzie się w liczniejszem, obcem sobie towarzystwie, to albo nie umie się odezwać, albo rzuca się, jak ryba o ziemię.
— W rzeczy samej jest on nadzwyczaj lekkomyślnym — zauważyła księżna, zwracając się do Siergieja Iwanowicza — chciałam właśnie prosić pana, żeby pan rozmówił się z nim, że ona (tu wskazała na Kiti) nie może pozostawać tutaj, a musi koniecznie jechać do Moskwy. On powiada, że sprowadzi doktora...
Maman, on wszystko zrobi i na wszystko zgadza się — przerwała jej Kiti niezadowolona, że matka odwołuje się w tej sprawie do Siergieja Iwanowicza.
Podczas tej rozmowy w alei rozległo się parskanie koni i turkot powozu, toczącego się po żwirze.
Dolly nie zdążyła jeszcze wstać, aby wyjść na spotkanie męża, gdy z okna pokoju, w którym uczył się Grysza, wyskoczył Lewin, a za nim i Grysza.
— To Stiwa! — zawołał pod balkonem Lewin. — Skończyliśmy, Dolly, nie bój się... — dodał i jak małe dziecko pobiegł ku powozowi.
Is, ea, id, ejus, ejus, ejus... — krzyczał Grysza, skacząc po alei.
— I jeszcze ktoś... zapewne ojciec! — zawołał Lewin, zatrzymując się przy wejściu w aleję — Kiti, nie chodź po stromych schodach, ale obejdź naokoło.
Lewin omylił się jednak, biorąc osobę siedzącą w powozie za starego księcia; gdy zbliżył się do powozu, ujrzał koło Stepana Arkadjewicza nie księcia, lecz przystojnego, tęgiego młodego człowieka w szkockiej czapeczce z długiemi wstążkami z tyłu. Był to Wasieńka Wesłowski, cioteczno-cioteczny brat Szczerbackich, petersburgsko-moskiewski złoty młodzieniec „bardzo porządny chłopak i namiętny myśliwy“, według rekomendacyi Stepana Arkadjewicza.
Wesłowski, nie zmieszany bynajmniej rozczarowaniem, jakiego stał się mimowolnym sprawcą, zjawiając się zamiast starego księcia, przywitał się wesoło z Lewinem, przypominając mu, że znali się już dawniej, i ująwszy Gryszę za ręce, wsadził go do powozu i postawił obok pontera, którego Stepan Arkadjewicz przywiózł z sobą.
Lewin nie siadł do powozu, ale szedł za nim z tyłu; było mu markotno, iż nie przyjechał stary książę, którego im więcej poznawał tem bardziej kochał; nie podobało mu się również, że zjawił się ten Wasieńka Wesłowski, człowiek zupełnie mu obcy i zbyteczny w domu. Wesłowski wydawał mu się tembardziej obcym i zbytecznym, że Lewin ujrzał, podszedłszy do ganku, na którym zebrała się ożywiona gromadka starszych i dzieci, iż Wasieńka zanadto poufale całuje rękę Kiti.
— A my jesteśmy cousins z pańską żoną i starzy znajomi — rzekł Wasieńka, ściskając znowu bardzo mocno rękę Lewina.
— Cóż tam słychać z polowaniem? — zwrócił się Stepan Arkadjewicz do Lewina, przywitawszy się ze wszystkimi. — My, to jest ja i on, mamy najbardziej krwiożercze zamiary. A jakże, maman, od tego czasu nie byli ani razu w Moskwie. Masz, Tania, to dla ciebie! Wyjmij z powozu! — wołał Stepan Arkadjewicz. — Odmłodniałaś, Dolly! — rzekł do żony, całując ją raz jeszcze, poczem ujął za rękę i pogłaskał parę razy.
Lewin, który był przed chwilą w najlepszym humorze, spoglądał teraz pochmurnie na wszystkich i wszystko niepodobało mu się bardzo. „Kogo on też wczoraj całował temi ustami?“ — pomyślał, przyglądając się pieszczotom Stepana Arkadjewicza; poczem spojrzał na Dolly, której zachowanie się nie podobało mu się również.
„Przecież ona nie wierzy w jego miłość... pocóż więc tak się cieszy z jego przyjazdu? Wstrętne rzeczy!“ — myślał Lewin.
Popatrzał na księżnę, która przed chwilą jeszcze tak go ujmowała, i nie podobał mu się sposób, w jaki, jak gdyby w swoim domu, witała tego Wasieńkę wraz z jego wstążkami.
Nawet Siergiej Iwanowicz, który również wyszedł na ganek, wydał mu się innym, niż zwykle, z powodu tej udanej życzliwości, jaką okazywał Stepanowi Arkadjewiczowi, gdy tymczasem Lewin wiedział, że brat jego nie szanuje i nie lubi Obłońskiego.
I Wareńka nawet wzbudzała w nim odrazę, gdyż wydawała mu się sainte nitouche, gdy zaznajamiała się z tym panem, chociaż myślała tylko o tem, aby czemprędzej wydać się za mąż.
Najbardziej zaś raziła go Kiti, gdyż z taką łatwością potrafiła zastosować się do tonu wesołości, z jaką ten pan zapatrywał się na swój przyjazd na wieś, jak na święto dla siebie i dla wszystkich; głównie zaś raził Lewina ten szczególny jej uśmiech, jakim odpowiadała na jego uśmiechy.
Całe towarzystwo weszło do salonu, prowadząc ożywioną rozmowę; z chwilą jednak, gdy pozajmowali miejsca, Lewin zakręcił się i wyszedł.
Kiti zauważyła, że mąż jej jest jakiś nieswój, i chciała znaleźć chwilę, aby pomówić z nim sam na sam, on jednak opuścił ją czemprędzej, powiadając, że musi udać się do kancelaryi. Oddawna już sprawy gospodarskie nie wydawały mu się tak ważnemi, jak dzisiaj. „Oni tam urządzili święto — myślał — a tu są ważne sprawy, które czekać nie mogą i bez których obejść się nie można.“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.