Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Lewin był już żonaty od trzech miesięcy; był szczęśliwy, ale zupełnie nie w taki sposób, jak się spodziewał; na każdym kroku rozczarowywał się co do poprzednich swych marzeń, oczarowywały go zaś rzeczy, jakich się zupełnie nie spodziewał. Był szczęśliwym, lecz rozpocząwszy życie rodzinne, przekonywał się na każdym kroku, że życie to jest zupełnie innem, niż je sobie wyobrażał; na każdym kroku Lewin doświadczał tego, czego doświadczyłby człowiek po wejściu do łódki, której lekkim, równym biegiem po jeziorze zachwycał się, stojąc na brzegu. Człowiek ten przekonałby się, że nie wystarcza siedzieć spokojnie i nie kołysać się, ale że należy mieć ciągle skupioną uwagę; że na chwilę nawet nie można zapominać dokąd się płynie; że pod nogami ma się wodę, i że trzeba wiosłować, co nieprzyzwyczajonym rękom sprawia ból; że łatwo jest tylko patrzeć na płynącą łódkę, a wiosłować i kierować nią jest ciężko, chociaż i przyjemnie.
Zdarzało się, że gdy był kawalerem, Lewin uśmiechał się tylko pogardliwie, patrząc na różne małżeństwa, na sprzeczki o byle co, na zazdrość. Zdaniem Lewina w przyszłem jego małżeństwie nietylko że coś podobnego nie będzie mogło mieć miejsca, lecz nawet zdawało mu się, że zewnętrzne formy nie powinny być podobne w niczem do tego, co widywał naokoło siebie. I nagle, zamiast tego wymarzonego życia, rzeczywiste jego życie z żoną nietylko że nie składało się z czegoś szczególnego, lecz złożyło się z tych samych właśnie drobiazgów, którymi pogardzał przedtem, lecz które teraz, pomimo jego woli, występowały z nadzwyczajną i niedającą się pokonać siłą.
Lewin przekonywał się, że zadośćuczynienie wszystkim tym drobiazgom wcale nie było tak łatwem, jak mu się przedtem zdawało. Pomimo to, iż był przekonanym, że nadzwyczaj dokładnie przedstawia sobie pożycie rodzinne, równie jak i wszyscy mężczyźni, pomimowoli wyobrażał sobie życie rodzinne tylko jako napawanie się miłością, której nic nie powinno stać na przeszkodzie i od której nie powinny odciągać żadne drobiazgi codziennego życia. On — wyobrażał sobie — powinien pracować i po pracy rozkoszować się szczęściem miłości, ona zaś powinna być kochaną, i na tem koniec. Lecz Lewin, równie jak i wszyscy mężczyźni, zapominał, że i ona musi koniecznie mieć zajęcie, nie mógł więc wyjść z podziwu, w jaki sposób ona, ta poetyczna, zachwycająca Kiti, mogła w ciągu pierwszych, nie już tygodni, ale dni po wyjściu za mąż, myśleć i pamiętać o wszystkiem, zajmować się obrusami, meblami, materacami dla gości, kucharzem, obiadem, naczyniami i t. p. Gdy był jeszcze narzeczonym, uderzyła go stanowczość, z jaką Kiti odrzuciła projekt wyjazdu za granicę i chciała jechać na wieś, jak gdyby miała na widoku coś takiego, co jest niezbędnem, i jak gdyby była w stanie myśleć o czemś innem prócz o swej miłości; sprawiło mu to wtedy pewną przykrość, a i teraz parę razy były mu przykrymi jej drobne kłopoty, widział jednak, że żona nie może się obejść bez tego. I Lewin, kochając żonę, chociaż i nie rozumiał, co powodowało te kłopoty, chociaż i śmiał się z nich, nie mógł jednak nie zachwycać się nimi: śmiał się, gdy Kiti rozstawiała meble, przywiezione z Moskwy, gdy przestawiała krzesła i stoły w swoim i jego pokoju, gdy zawieszała portyery, gdy wyznaczała pokoje dla przyszłych gości i dla Dolly, gdy urządzała pokój dla swej nowej panny służącej, gdy dysponowała obiad staremu kucharzowi, gdy spierała się z Agafią Michajłowną, usiłując odsunąć ją od spiżarni. Lewin widział, jak stary kucharz uśmiechał się, zachwycając się swą panią i słuchając jej poleceń, niemożebnych do wykonania; widział, jak Agafia Michajłowna łagodnie i z wyrozumiałością potrząsała głową, przypatrując się rządom młodej gospodyni w spiżarni; widział, że Kiti była zachwycającą, gdy śmiejąc się i płacząc, przychodziła do niego i mówiła mu, że Masza przywykła uważać ją za pannę, i że z tego powodu nikt niechce jej, Kiti, słuchać. To wszystko wydawało się Lewinowi nadzwyczaj miłem, ale był zdania, że lepiej byłoby, aby tego nie było.
Lewin nie znał tego uczucia, wywoływanego przez zmianę warunków i otoczenia, jakiego doznawała Kiti. Dopóki była w domu rodziców, gdy zachciało jej się czasami kapusty z kwasem lub cukierków, nie mogła mieć ich na zawołanie, a teraz w każdej chwili mogła kazać podać sobie co tylko jej się żywnie podobało; cukierki kupować całemi pudłami, wydawać ile tylko zechciała pieniędzy i kazać kucharzowi zrobić każdą leguminę.
Dlatego też marzyła teraz ze szczególną przyjemnością o przyjeździe Dolly z dziećmi, gdyż dzieciom będzie mogła dawać ulubione przez nie leguminy i przysmaki, a Dolly potrafi ocenić jak należy, całe jej gospodarstwo; Kiti sama nie zdawała sobie sprawy po co i dlaczego, lecz gospodarstwo domowe pociągało ją ku sobie z nieprzepartą siłą. Kiti, czując instynktem zbliżanie się wiosny, i wiedząc, że nadejdą i dnie niepogodne, wiła, jak umiała swe gniazdo i usiłowała jednocześnie wić je i uczyć się, jak to czynić należy.
Ta drobiazgowość Kiti, wręcz przeciwna ideałowi, jaki Lewin wyrobił sobie o szczęśliwych chwilach miodowego miesiąca, stanowiła jedno z jego rozczarowań, lecz zarazem taż drobiazgowość, której nie rozumiał, lecz którą nie mógł nie zachwycać się, oczarowywała go.
Drugiem rozczarowaniem, lecz i oczarowaniem zarazem, były sprzeczki; Lewin nigdy nie mógł wyobrazić sobie, aby pomiędzy nim a żoną mogły istnieć innego rodzaju stosunki, prócz najbardziej czułych, opartych na wzajemnym szacunku i miłości, i nagle w ciągu pierwszych dni pokłócili się z sobą do tego stopnia, że ona powiedziała mu, iż on nie kocha jej, iż kocha tylko samego siebie, zaczęła płakać i machać rękoma.
Ta pierwsza sprzeczka zaszła z tego powodu, że Lewin pojechał na jeden z dalszych folwarków i nie było go w domu o pół godziny dłużej, gdyż zabłądził z powrotem, chcąc dostać się do domu krótszą drogą; wracał, myśląc tylko o niej, o swej miłości, o swem szczęściu, i im bliżej był domu, tem większa czułość ku niej ogarniała go. Wbiegł do pokoju z tem samem uczuciem, a nawet z jeszcze silniejszem, niż wtedy, gdy przyjechał do Szczerbackich oświadczać się i nagle spotkał się z ponurem jej wejrzeniem, jakiego nigdy przedtem u niej nie widział, a gdy chciał pocałować ją, Kiti odsunęła się.
— Co ci się stało?
— Wesoło ci... — zaczęła mówić, usiłując być spokojną i jadowitą zarazem.
Zaledwie jednak otworzyła usta, gdy wyrwały się z nich potoki niczem nieusprawiedliwionych wyrzutów zazdrości, żalu, wszystkiego, co męczyło ją w ciągu pół godziny, spędzonej nieruchomie koło okna. Teraz dopiero Lewin po raz pierwszy pojął dokładnie, czego nie mógł zrozumieć, gdy po ślubie odprowadzał ją od ołtarza; zrozumiał, że ona nietylko była mu bliską, lecz że teraz on sam nawet nie wie, gdzie kończy się ona, a zaczyna on. Zrozumiał to z tego bolesnego uczucia rozdwojenia, jakiego doznał; na razie uczuł się obrażonym, lecz spostrzegł natychmiast, że nie może być obrażonym przez nią, że ona, to on sam. W pierwszej chwili owładnęło nim uczucie, jakiego doznaje człowiek, który otrzymawszy silne uderzenie w plecy, odwraca się z gniewem i pragnieniem zemsty ku sprawcy bólu i przekonywa się, że to on sam uderzył się nienaumyślnie, że niema się na kogo gniewać, i że trzeba cierpliwie znieść ból.
Nigdy już potem nie dało mu się to odczuć z taką siłą, lecz wtedy, za pierwszym razem, nie mógł dość długo przyjść do siebie. Poczucie słuszności wymagało, aby się usprawiedliwił i dowiódł jej, że to ona jest winną; lecz dowieść jej winę, znaczyło bardziej jeszcze rozdrażnić ją, przez co powiększyłoby się tylko nieporozumienie, które go tak zmartwiło. Jedno poczucie skłaniało go ku temu, aby usprawiedliwić siebie i całą winę złożyć na nią, drugie zaś, silniejsze, aby prędko, o ile można najprędzej, załagodzić całe nieporozumienie, nie dając mu się rozjątrzyć. Przykro mu było pozostawać pod takim niesłusznym zarzutem, lecz jeszcze gorzej było narazić ją na przykrość, uniewinniając samego siebie. Człowiek w malignie, męczony bólem, chce oderwać od siebie, odrzucić bolące miejsce i opamiętawszy się, przekonywa się, że to bolące miejsce, to on sam. I z Lewinem również rzecz się miała; należało tylko starać się aby bolące miejsce było w stanie przecierpieć, i Lewin postanowił tak uczynić.
Pogodzili się. Ona, uznając swą winę, lecz nie przyznając się do niej, stała się czulszą dla niego i oboje doznali nowego, zwiększonego szczęścia miłości. Nie przeszkadzało to jednak, aby nieporozumienia takie nie powtarzały się, a nawet dość często, i to z najbardziej nieoczekiwanych, błahych powodów. Nieporozumienia te pochodziły często z tego powodu, że żadne z nich nie wiedziało jeszcze, czemu drugie nadaje największą wagę i że oboje w ciągu pierwszych tygodni bywali często w złym humorze. Gdy jedno z nich było w dobrym, drugie zaś w złym humorze, spokój nie był naruszanym; lecz gdy im obojgu zdarzyło się być w złych humorach, to nieporozumienia powstawały z takich błahych przyczyn, że nawet nie pamiętali potem, o co się sprzeczali. Co prawda, gdy oboje byli w dobrem usposobieniu, to szczęście ich podwajało się. W każdym jednak razie początek ich pożycia był dla nich najnieprzyjemniejszym okresem.
W ciągu całego tego czasu dawało im się szczególniej we znaki zbyt silne naprężenie, podobne do pociągania w jedną lub drugą stronę tego łańcucha, którym byli złączeni. W ogóle ten miodowy miesiąc, to jest pierwszy miesiąc po ślubie, od którego Lewin, zgodnie z tradycyą, spodziewał się bardzo wiele, nietylko że nie był miodowym, lecz pozostał w ich wspomnieniu najbardziej nieprzyjemnym i upokarzającym zarazem okresem ich życia. Oboje usiłowali w dalszem swem życiu wymazać z pamięci wszystkie potworne, upokarzające zdarzenia, jakie zaszły w ciągu tego nienormalnego okresu, gdy oboje nadzwyczaj rzadko bywali we właściwem sobie usposobieniu, gdy rzadko bywali samymi sobą.
Dopiero w ciągu trzeciego miesiąca po powrocie z Moskwy, dokąd pojechali na parę tygodni, pożycie ich stało się równiejszem i spokojniejszem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.