Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część druga/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Podczas pierwszych dni po powrocie z Moskwy, Lewinowi za każdym razem, gdy przypomniał sobie o doznanej odmowie, robiło się przykro i twarz jego pokrywała się rumieńcem; mawiał jednak wtedy do siebie: „Tak samo było mi przykro i tak samo rumieniłem się i uważałem wszystko za stracone, gdy dostałem dwójkę z fizyki i nie przeszedłem na drugi kurs; również uważałem się za zgubionego na zawsze, gdym źle pozałatwiał interesa siostry. I cóż z tego? teraz, gdy minęło parę lat i gdy przypominam sobie to, dziwię się, że takie rzeczy mogły mnie martwić. Ta sama historya powtórzy się i z obecnem mojem zmartwieniem: minie trochę czasu i patrzeć się nań będę zupełnie obojętnie.“
Lecz i po upływie trzech miesięcy Lewin nie stał się obojętnym i wciąż mu było, równie jak i z początku przykro, i ile razy wspomniał o tem, nie mógł się uspokoić, gdyż, pomimo że już tak długo marzył o rodzinnem życiu i że czuł się już dojrzałym do niego, nie był jeszcze żonatym, a nawet obecnie był dalej od ożenienia się, niż kiedykolwiek, a również jak i wszyscy, co go otaczali, odczuwał, że człowiekowi w jego latach źle jest samemu na świecie. Lewin przypominał sobie, jak raz, przed wyjazdem do Moskwy, odezwał się do pastucha Mikołaja, dość naiwnego chłopa: „No mój Mikołaju, chciałbym się ożenić“ — i jak Mikołaj prędko odpowiedział, jako o rzeczy, która nie może ulegać wątpliwości: „Dawno już panu czas, Konstanty Dmitriczu.“ Małżeństwo jednak obecnie było więcej oddalonem od Lewina, niż kiedykolwiek. Miejsce było zajęte i gdy teraz w wyobraźni swej umieszczał na niem jakąbądź ze swych znajomych panien, przekonywał się, że to jest najzupełniej niemożebne; oprócz tego wspomnienie o odmowie i o roli, jaką odegrał wtedy, męczyło go i oblewało rumieńcem wstydu. Chociaż Lewin usiłował przekonać samego siebie, że nie może poczuwać się do żadnej winy, wspomnienie to jednak, na równi z innemi wieloma wspomnieniami, zmuszało go do rumienienia się. W przeszłości Lewina, również jak i w przeszłości każdego człowieka, były postępki, o których sam Lewin wiedział, że są złe i z powodu których powinien był czuć wyrzuty sumienia, lecz wspomnienia o tych postępkach nie były dla niego do tego stopnia przykremi, jak wspomnienie o doznanej odmowie; rany te nie goiły się. Lecz czas i praca robiły swoje: przykre wspomnienia coraz bardziej i bardziej zacierały się w jego umyśle pod wpływem wypadków wiejskiego życia, znaczenia których Lewin nie spostrzegał, lecz jakie istniało bezwarunkowa; z każdym przeto tygodniem coraz rzadziej wspominał o Kiti i czekał z niecierpliwością na wiadomość, że wyszła już, lub że wychodzi za mąż, gdyż liczył na to, że wiadomość, ta bolesna, jak rwanie zęba, uleczy go.
Tymczasem nadeszła wiosna, śliczna, nagła, bez oczekiwania na nią, jedna z tych rzadkich wiosen, którą cieszą się jednocześnie rośliny, zwierzęta i ludzie. Urocza ta wiosna jeszcze bardziej podziałała na Lewina i umocniła go w zamiarze wyrzeczenia się przeszłości i urządzenia sobie trybu życia niezależnego od nikogo. Chociaż wiele z tych zamiarów, z którymi powrócił na wieś, nie doprowadził do skutku, jednakże najważniejszy — powściągliwe życie — został urzeczywistniony i Lewin nie doznawał już tego wstydu, jaki zawsze ogarniał go i mógł śmiało patrzyć ludziom w oczy. W lutym jeszcze Lewin odebrał od Maryi Nikołajewny wiadomość, że zdrowie Mikołaja pogarsza się coraz bardziej i że pomimo to chory nie chce leczyć się; otrzymawszy tę wiadomość, Lewin jeździł do Moskwy do brata, zdołał namówić go do zasiągnięcia porady lekarskiej i do wyjazdu za granicę na wody. Jednocześnie udało mu się trafić do przekonania bratu, tak, że Mikołaj nie rozdrażnił się, gdy mu Lewin zaproponował pożyczkę i przyjął ją, co Lewina nadzwyczaj ucieszyło. Oprócz gospodarstwa, wymagającego na wiosnę większej pracy i czytania, Lewin zimą jeszcze począł pisać dzieło o gospodarstwie; cel dzieła leżał w udowodnieniu, że charakter robotnika, zatrudnionego w gospodarstwie, powinien być przyjmowanym za daną absolutną, jak klimat i gleba, że należy więc, aby wszystkie twierdzenia nauki o gospodarstwie rolnem były wyprowadzane nietylko na podstawie klimatu i gleby, lecz na podstawie klimatu, gleby i wiadomego, nie ulegającego zmianie, charakteru robotnika. Pomimo więc osamotnienia, a może dlatego właśnie, że był osamotnionym, Lewin miał cały czas nadzwyczaj zajęty; od czasu do czasu tylko miał chęć podzielić się myślami, które powstawały mu w głowie, z kimbądź więcej, prócz Agafii Michajłownej, z którą dość często rozprawiał o fizyce, o teoryach agronomicznych, a szczególnie o filozofii, która była ulubionym dla Agafii Michajlownej tematem rozmów.
Wiosna długo nie nadchodziła. W ciągu ostatnich tygodni wielkiego postu było pogodnie i mroźno; we dnie topniało na słońcu, nocami jednak zimno dochodziło do 7-miu stopni; drogi pokryte były grudą; podczas świąt wielkanocnych śnieg leżał na polach. Nagle, drugiego dnia świąt powiał ciepły wiatr, niebo zachmurzyło się i przez trzy dni i trzy noce padał rzęsisty, ciepły deszcz. W czwartek wiatr ustał i gęsta szara mgła zawisła w powietrzu, jak gdyby ukrywając tajemnice zachodzących w przyrodzie zmian. Podczas mgły spłynęły wody; zatrzeszczały i ruszyły lody; wezbrały mętne, pokryte pianą strumienie, i w przewodnią niedzielę, nad wieczorem, mgła znikła, chmury przetarły się i rozbiegły po niebie małymi, białymi obłoczkami, wyjaśniło się i nastała prawdziwa wiosna. Rankiem, gdy na niebo podniosło się czyste, jasne słońce, stopniał cienki lód, który nocą pokrył wody i cała atmosfera zadrgała od ciepłych oparów budzącej się do nowego życia ziemi. Zazieleniła się przeszłoroczna i nowa, dopiero strzelająca igiełkami z ziemi, trawa; napęczniały pączki kaliny, czeremchy i brzozy; na złocistej łozinie zawisła pierwsza pszczoła, która zdążyła już wyprostować skrzydełka; zanuciły niewidzialne skowronki, wznoszące się nad aksamitem ozimin i nad zeszłorocznemi ścierniskami, zapłakały czajki nad nizinami i błotami, zalanemi mętną, wezbraną, wodą, i wysoko, głośno krzycząc, przeciągały klucze żurawi i stada dzikich gęsi. Bydło zaryczało na wygonach, krzywonogie jagnięta poczęły skakać koło tracących wełnę, beczących matek; po niezupełnie jeszcze suchych, pokrytych śladami stóp ludzkich ścieżkach, zaczęły biegać bose wiejskie dzieci; nad stawami dały się słyszeć wesołe głosy bab, piorących bieliznę, po podwórzach zastukały topory chłopów, szykujących sochy i brony. Nastała prawdziwa wiosna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.