Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część ósma/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Z chwilą, gdy na widok umierającego ukochanego brata, Lewin po raz pierwszy spojrzał na kwestyę życia i śmierci z punktu nowych, jak je sam nazywał, przekonań, jakie niespostrzeżenie dla niego samego w okresie od dwudziestego do dwudziestego czwartego roku życia zastąpiły dawne dziecinne i młodzieńcze wierzenia, to nietyle przeraził się samej śmierci, co życia, o którem nie wiadomo mu było zgoła, skąd się wzięło, po co istnieje i na czem polega. Organizm, jego rozstrój, nieśmiertelność materyi i energii, rozwój: słowa te zastąpiły mu dawną wiarę. Wyrazy te i przywiązane do nich pojęcia nadawały się doskonale do celów umysłowych, nie dawały jednak nic dla życia i Lewin ujrzał się nagle w położeniu człowieka, który swe ciepłe futro zamienił na strój z gazy, i który po raz pierwszy wyszedłszy na mróz, nie drogą rozumowania, ale całą swą istotą przekonywuje się, że jest jakby zupełnie nagim i że musi koniecznie zmarznąć.
Od tej chwili, nie zdając sobie z tego nawet dokładnie sprawy i pędząc życie jak dawniej, Lewin nie przestawał obawiać się swej niewiadomości.
Prócz tego sam widział, że to, co nazywa swemi przekonaniami, jest nietylko brakiem jakiejbądż świadomości, ale nawet drogą, po której krocząc, nie można nawet dojść do pojęcia tego, czego się szuka.
W pierwszych chwilach: ożenienie się, nowe radości, jakich zaznał, obowiązki, jakie spadły na niego, zagłuszyły w nim zupełnie te myśli; lecz potem, po słabości żony, gdy zamieszkał bezczynnie w Moskwie, konieczność rozstrzygnięcia wielu zagadnień przedstawiała się Lewinowi coraz częściej i coraz natarczywiej.
Cała rzecz polegała dla niego na rozstrzygnięciu następującego pytania: „jeżeli nie trafiają mi do przekonania odpowiedzi, jakie daje chrześcijanizm na różne kwestye, dotyczące mego istnienia, to jakież odpowiedzi zadowolnią mnie?“ i w całym arsenale swych dowodzeń nie mógł znaleźć nietylko żadnej odpowiedzi, ale nic, nawet choć trochę przybliżonego do niej.
Był w położeniu człowieka, który chcąc kupić kawałek chleba, szuka go w magazynie z zabawkami lub bronią.
Pomimowoli, nie zdając sobie z tego sprawy, szukał teraz rozwiązania tych pytań w każdej książce, w każdej rozmowie, w każdym napotkanym człowieku.
Najwięcej dziwiło go i gniewało, że ludzie jego sfery i wieku, zamieniają dawne swe poglądy na takie, jakie i on ma obecnie, że nie upatrują w tem żądnego nieszczęścia, i że są zupełnie zadowoleni i spokojni. Tym sposobem prócz głównego, podstawowego pytania, dręczyły Lewina jeszcze i inne: czy ci ludzie są szczerzy? czy nie udają? lub czy też nie inaczej, nie dokładniej od niego rozumieją te odpowiedzi, jakie nauka daje na obchodzące go pytania? I Lewin usilnie starał się zgłębiać i przekonania tych ludzi i książki, o których była mowa.
O jednem tylko przekonał się od czasu, odkąd te pytania poczęły go zajmować, a mianowicie, że mylił się przypuszczając, jak to czyniło za czasów uniwersyteckich grono jego kolegów, z którymi był w ściślejszych stosunkach, że religia jest instytucyą przestarzałą i że nie istnieje już zupełnie. Wszyscy ludzie uczeńsi, a bliscy mu, wierzyli. I stary książę, i Lwow, którego polubił bardzo, i Siergiej Iwanowicz, i wszystkie prawie kobiety, a żona jego wierzyła tak, jak on sam wierzył za swych lat dziecinnych; dziewięćdziesiąt dziewięć setnych narodu rosyjskiego, cały ten lud, którego życie przejmowało go ogromnym szacunkiem, wierzył również.
Po drugie, przeczytawszy wiele książek, przekonał się, że ludzie, podzielający z nim jednakowe przekonania, nie przypisywali im żadnego innego znaczenia, i że nie wdając się w żadne tłumaczenia, odrzucali te kwestye, bez odpowiedzi na które, jak był głęboko przekonanym, nie można żyć; usiłowali oni za to rozwiązywać zupełnie inne kwestye, jakie nie mogły go interesować: zajmowali się, naprzykład, rozwojem organizmów, mechanicznem pojęciem duszy i t. p.
Prócz tego, podczas choroby żony zaszło niezwykle zdarzenie: oto on, człowiek zupełnie niewierzący, zaczął się modlić, i w chwili, gdy się modlił, wierzył. Lecz, gdy minęła ta chwila, podobny nastrój już nie powracał...
Nie mógł nie uznawać, że wtedy objawiła mu się prawda, i że obecnie znowu błądzi, gdyż z chwilą, gdy tylko zaczynał myśleć o tem spokojnie, wszystko obracało się w niwecz; nie mógł uznać i tego, że wtedy mylił się, gdyż cenił bardzo nastrój duchowy, w jakim znajdował się, a zapatrując się na niego, jako na daninę, złożoną swemu słabemu charakterowi, bluźniłby tylko przeciwko tym chwilom. Toczył więc z sobą przykrą, męczącą wewnętrzną walkę i wytężał wszystkie moralne siły, aby wyjść z niej zwycięsko.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.