Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część ósma/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Minęło prawie dwa miesiące. Była już połowa gorącego lata, a Siergiej Iwanowicz dopiero teraz zamierzał wyjechać z Moskwy.
W życiu Siergieja Iwanowicza zaszły w tym czasie różne zdarzenia. Rok temu ukończył pisać dzieło, owoc sześcioletniej pracy, któremu dał tytuł: Zarys zasad i ustroju państwowości w Europie i w Rosyi. Niektóre ustępy tego dzieła i wstęp były drukowane w peryodycznych pismach, resztę zaś Siergiej Iwanowicz odczytywał bliższym swym znajomym, myśli więc, zawarte w tem dziele, nie mogły być zupełną nowością dla publiczności; w każdym jednak razie Siergiej Iwanowicz spodziewał się, że pojawienie się jego dzieła powinno wywrzeć poważne wrażenie na czytający ogół i, jeżeli nie przewrót w nauce, to w każdym razie pewne zaciekawienie w świecie uczonych.
Książka, opracowana nader starannie, została wydaną i odesłaną do księgarni w zeszłym roku.
Siergiej Iwanowicz, nie pytając o nią nikogo, niechętnie i z udaną obojętnością odpowiadał na pytania swych przyjaciół jak rozchodzi się książka, i nie dowiadywał się nawet u księgarzy, czy dzieło jego znajduje nabywców; jednak bacznie i z naprężoną uwagą śledził za pierwszem wrażeniem, jakie praca jego wywrze na czytelników.
Minął tydzień, drugi, trzeci, i na publiczności nie znać było żadnego wrażenia; tylko przyjaciele jego, specyaliści i uczeni, od czasu do czasu, przez grzeczność widocznie, mówili półgębkiem o książce. Reszta zaś znajomych, nie zajmujących się dziełami poważniejszej treści, zupełnie nie rozmawiała z nim o niej. Publiczność, szczególnie teraz, zaprzątnięta czem innem, była najzupełniej obojętną. W prasie również przez cały miesiąc nie było wzmianki o dziele.
Siergiej Iwanowicz wyliczył najdokładniej czas, potrzebny na napisanie recenzyi, ale minął miesiąc jeden, drugi, o książce było głucho.
Tylko w Północnym Chrabąszczu, w dowcipnym fejletonie o śpiewaku Drabanti, który utracił głos, uczyniono przy sposobności parę uszczypliwych wzmianek o dziele Koznyszewa. Wzmianki te dowodziły, że sąd o książce zapadł już i że skazano ją na ogólne pośmiewisko.
Nareszcie po upływie trzech miesięcy, pewien poważny miesięcznik pomieścił krytyczny artykuł. Siergiej Iwanowicz znał autora, gdyż spotkał się z nim raz u Hołubcowa.
Autor artykułu był młodym, chorowitym fejletonistą, zręcznym bardzo dziennikarzem, jednak nadzwyczaj mało wykształconym i nieśmiałym w stosunkach osobistych.
Pomimo całej swej pogardy dla autora, Siergiej Iwanowicz przystąpił bez najmniejszego lekceważenia do odczytania krytyki: artykuł był staranny.
Fejletonistą zapatrywał się na książkę z punktu, z jakiego nie sposób było zapatrywać się na nią; do tego jednak stopnia zręcznie poprzytaczał urywki, że dla tych, co nie czytali książki (a twierdzić można napewno, że nikt jej nie czytał), widocznem było zupełnie, że cała książka jest niczem innem, jak tylko zbiorem wzniosłych frazesów, w dodatku niewłaściwie użytych (dowodziły tego liczne znaki zapytania) i, że autor książki jest człowiekiem zupełnie ograniczonym. Cała krytyka była napisana bardzo dowcipnie, sam nawet Siergiej Iwanowicz z chęcią zgodziłby się pisać tak dowcipnie; ale właśnie ten dowcip był najbardziej zabójczym.
Chociaż Siergiej Iwanowicz sprawdzał bez żadnych uprzedzeń słuszność zarzutów recenzenta, nie zwracał jednak uwagi na braki i błędy, które krytyk ośmieszał, ale natychmiast, pomimowoli zaczął przypominać sobie do najdrobniejszych szczegółów swe spotkanie i rozmowę z autorem artykułu.
„Czy nie naraziłem mu się przypadkiem?“ — myślał.
I Siergiej Iwanowicz przypomniał sobie, że ten młody człowiek użył kiedyś w rozmowie nieodpowiedniego wyrazu, przez co zdradził ogromny brak wykształcenia, a on, Siergiej Iwanowicz, poprawił go; teraz Koznyszew rozumiał już dlaczego krytyka była napisana w ten sposób.
Po tym artykule zapanowało głuche milczenie i w druku i w rozmowach, i Siergiej Iwanowiez widział, że sześcioletnia praca jego, której oddawał się z takim zapałem, poszła w zapomnienie, nie pozostawiając za sobą żadnego śladu.
Położenie Siergieja Iwanowicza było tem przykrzejsze, że ukończywszy swą książkę, nie miał obecnie żadnej gabinetowej pracy, zajmującej mu dawniej znaczną część czasu.
Siergiej Iwanowicz był człowiekiem rozumnym, zdrowym, wykształconym, czynnym, i nie wiedział na co zużytkować swe zdolności. Rozmowy w salonach, na zjazdach, zebraniach, na posiedzeniach przeróżnych komitetów, wszędzie, gdzie można było tylko mówić, zabierały mu trochę czasu; ale Siergiej Iwanowiz przyzwyczajony oddawna do życia miejskiego, nie pozwalał swemu umysłowi rozpraszać się całkowicie na rozmowy, jak to czynił za każdym swym pobytem w Moskwie jego niedoświadczony brat. Siergiejowi Iwanowiczowi pozostawało jeszcze sporo wolnego czasu i sił umysłowych.
Na jego szczęście, w tych najprzykrzejszych z powodu niepowodzenia książki chwilach, kwestye obcych wyznań, amerykańskich przyjaciół, głodu w gubernii samarskiej, wystawy, spirytyzmu ustąpiły miejsca kwestyi Słowian. Kwestya ta zajmowała obecnie najbardziej opinię publiczną, i Siergiej Iwanowicz, który już dawniej był jednym z najgorliwszych działaczy w tej sprawie, poświęcał jej teraz cały czas.
W sferze ludzi, do których należał Siergiej Iwanowicz, nie było wtedy mowy o niczem innem, tylko o wojnie serbskiej, a gazety tylko o niej pisały. Wszystko, czem zajmują się zwykle ludzie, mający dużo czasu do zabicia, czyniło się teraz na korzyść Słowian: bale, koncerty, obiady, zapałki, stroje pań, piwo, restauracye świadczyły o współczuciu ku Słowianom.
Siergiej Iwanowicz nie zgadzał się pod wieloma względami z tem, co mówiono i pisano o kwestyi wschodniej: widział, że kwestya ta staje się jedną z tych modnych kwestyi, jakie zawsze, ustępując od czasu do czasu miejsca jedna drugiej, stają się przedmiotem powszechnego zajęcia; widział też, że sprawą tą zajmuje się bardzo wiele ludzi, mających na widoku osobiste cele lub zainteresowanych w niej; dowodził więc wręcz, że gazety drukują za wiele niepotrzebnych, często najzupełniej fałszywych wiadomości po to tylko, aby zwrócić na siebie uwagę i przekrzyczeć swych współzawodników.
Siergiej Iwanowicz widział, że korzystając z nastroju społeczeństwa, najgłośniej krzyczą i hałasują ci, co mają się za zapoznanych i pokrzywdzonych: głównodowodzący bez żołnierzy, ministrowie bez ministeryów, dziennikarze bez dzienników, przewódzcy stronnictw bez stronników i t. p.; widział, że było w tem wszystkiem dużo lekkomyślności i śmieszności, lecz widział również i nie wątpił, że rośnie entuzyazm, łączący społeczeństwo w jedną całość; z objawu tego należało się cieszyć tylko. Rzeź Słowian, współwyznawców i pobratymców, wywołała współczucie ku cierpiącym i oburzenie na prześladowców, a bohaterstwo Serbów i Czarnogórców, walczących za wzniosłą sprawę, wywołało w całym narodzie pragnienie dopomożenia swym braciom, i to nietylko słowami, ale i czynem.
Jednocześnie istniał i drugi objaw, z którego Siergiej Iwanowicz był zadowolonym; ujawnienie się samopoczucia społecznego. Dusza narodu zaznaczyła swój wyraz, jak wyrażał się Siergiej Iwanowicz, który, im bardziej zajmował się tą sprawą, tem więcej nabierał przekonania, że jest to sprawa przybierająca ogromne rozmiary i mogąca stanowić epokę.
Koznyszew poświęcił się cały tej sprawie i przestał zupełnie myśleć o swej książce; odbierał ogromną ilość listów i zapytań, na które nie miał nawet czasu odpowiadać. Będąc zapracowanym przez całą wiosnę i część lata, dopiero w lipcu zdołał wybrać się do brata na wieś.
Siergiej Iwanowicz jechał na wieś, aby odpocząć i aby tam w ciszy wiejskiej napawać się widokiem podniosłego nastroju ludu; o istnieniu tego nastroju i on sam i wszyscy działacze społeczni byli głęboko przeświadczeni.
Katawasow oddawna już obiecał Lewinowi, że go odwiedzi; spełniając swą obietnicę, wyjechał razem z Siergiejem Iwanowiczem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.