Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

O dziesiątej stary książę, Siergiej Iwanowicz i Stepan Arkadjewicz siedzieli u Lewina i porozmawiawszy o Kiti, zaczęli mówić o polityce i sprawach bieżących. Lewin słuchał ich i pomimowoli przypomniał sobie podczas rozmowy to, co już należało do przeszłości, co działo się przed dzisiejszym rankiem; przypominał też sobie i siebie samego, jakim był wczoraj, zanim się to zdarzyło... Jakgdyby sto lat minęło od tego czasu! Widział się na jakiejś niedościgłej wyżynie, z której, aby nie narazić się nikomu, z kim rozmawiał, musiał zstępować ostrożnie od czasu do czasu. Był zajęty rozmową i nieustannie myślał o żonie, o jej zdrowiu obecnem, o synu, do którego istnienia usiłował przyzwyczaić się. Cały świat kobiecy, który nabrał dla niego od czasu ożenienia się nowego, nieznanego mu dotąd uroku, wzniósł się obecnie w jego pojęciu tak wysoko, że wyobraźnia jego nie była wstanie objąć go. Lewin słuchał rozmów o wczorajszym obiedzie w klubie i myślał: „co też teraz dzieje się z nią? czy zasnęła? o czem myśli? czy syn Dymitr krzyczy?“ — i podczas rozmowy w środku zdania wstał i prędko wyszedł z pokoju.
— Daj mi znać, czy można wejść do niej — zawołał za nim książę.
— Dobrze, zaraz — odparł Lewin, nie zatrzymując się i pobiegł do Kiti.
Kiti nie spała, lecz rozmawiała pocichu z matką o przyszłych chrzcinach; leżała na wznak, trzymając ręce na kołdrze, na głowie miała strojny czepeczek z błękitnemi wstążkami, na sobie biały kaftanik. Spojrzenie jej i tak już jasne, stawało się coraz jaśniejszem, w miarę jak on zbliżał się ku niej.
Na twarzy jej malowało się to samo przejście od spraw doczesnych do wiecznych, jakie bywa na twarzach nieboszczyków, lecz tam jest ono oznaką rozłąki, tu zaś powitania.
I znowu lęk ogarnął serce jego, jak wtedy, gdy stał koło jej łóżka; ona ujęła go za rękę i zapytała czy spał. On nie był w stanie odpowiedzieć i odwrócił się, przekonawszy się, że brak mu sił.
— A ja zdrzemnęłam się trochę! — rzekła mu — i tak mi dobrze teraz...
Patrzała na niego, lecz nagle wyraz jej zmienił się.
— Dajcie mi go — rzekła, usłyszawszy płacz dziecka. — Niech mi go pani poda, Lisaweto Pietrowno, niech on popatrzy na niego.
— Niechaj ojciec przypatrzy się — rzekła Lisaweta Piętrowna, podnosząc i pokazując mu coś czerwonego, dziwnego i poruszającego się. — Niech pan zaczeka... naprzód musimy go ubrać — i Lisaweta Pietrowna położyła to coś czerwonego i poruszającego się na łóżku, zaczęła rozwijać i zawijać dziecko, podnosząc i przewracając je jednym palcem i posypując jakimś proszkiem.
Lewin, przyglądając się temu drobnemu nieszczęsnemu stworzeniu, usiłował napróżno odnaleźć w swem sercu jakiebądź oznaki ojcowskiego uczucia ku niemu, doświadczał tylko pewnego rodzaju obrzydzenia. Gdy je jednak obnażano i gdy ukazały się cieniutkie rączki, nóżki, i gdy ujrzał, jak Lisaweta Pietrowna, naciskając te wyciągające się, jak miękkie sprężyny, rączki, kładła na nie płócienną koszulkę, ogarnęło go takie politowanie nad tem stworzeniem i zdjął go taki strach, aby mu nie uczyniono żadnej krzywdy, że przytrzymał madame za ramię.
Lisaweta Pietrowna roześmiała się.
— Niech się pan nie boi!
Gdy dziecko było już spowite i gdy zamieniło się w twardą poczwarkę, Lisaweta Pietrowna trąciła parę razy palcem poduszkę, jakgdyby chciała pochwalić się swą biegłością i wprawą i odsunęła się, aby Lewin mógł ujrzeć syna w całej pełni jego urody.
Kiti, nie podnosząc się, patrzała na dziecko z ukosa.
— Dajcie mi go, dajcie! — rzekła i nawet chciała się unieść.
— Katarzyno Aleksandrowno, na miłość Boską niech pani tego nie czyni!... niech pani zaczeka, ja podam. Pokażemy się tylko tatusiowi, jak wyglądamy...
I Lisaweta Pietrowna uniosła na jednej ręce ku Lewinowi (druga ręka palcami tylko podpierała chwiejącą się główkę) to dziwne stworzenie, poruszające się i chowające głowę za róg pieluszki; lecz stworzenie to miało nos, oczy, bezzębne usta i było podobne do człowieka.
— Śliczne dziecko! — rzekła Lisaweta Pietrowna.
Lewin westchnął ciężko; to śliczne dziecko wzbudzało w nim tylko obrzydzenie i politowanie, a spodziewał się innych zupełnie uczuć.
Zanim nieprzyzwyczajone dziecko zaczęło ssać pierś, Lewin odwrócił się od niego.
Śmiech, jaki się rozległ nagle, kazał mu obejrzeć się; to Kiti roześmiała się, ujrzawszy syna koło swych piersi.
— Dosyć już, dosyć! — mówiła Lisaweta Pietrowna, ale Kiti nie chciała oddać dziecka, dopóki nie zasnęło na jej ręku.
— Popatrz teraz — rzekła Kiti, pokazując mężowi niemowlę, — aby mógł przyjrzeć się mu. Zgrzybiała twarzyczka zmarszczyła się jeszcze bardziej, i dziecko kichnęło.
Lewin, uśmiechając się i usiłując zapanować nad łzami rozczulenia, ucałował żonę i wyszedł z ciemnego pokoju; zapatrywał się jednak na to dziecko w zupełnie niespodziewany sposób, i nic wesołego ani radosnego nie było w tem uczuciu; przeciwnie, przejmowała go o nie nowa, nieznana mu dotąd a uciążliwa obawa; budziło się w nim poczucie istnienia nowej bolesnej struny. I poczucie to było z początku do tego stopnia męczące; obawa, aby ta bezbronna istota nie ucierpiała, była do tego stopnia silną, że zaćmiewała sobą zupełnie dziwne poczucie bezmyślnej radości a nawet dumy, jakiej doznał, gdy dziecko kichnęło.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.