Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Przyjęcie skończyło się. Świat dworski, rozjeżdżając się, rozmawiał o ogłoszonych przed chwilą odznaczeniach i o ważnych translokacyach w wyższym urzędniczym świecie.
— A gdyby tak hrabinę Maryę Borysownę do ministeryum wojny, a księżnę Watkarską na naczelnika sztabu — mówił siwy staruszek w mundurze haftowanym złotem do wysokiej frejliny, znanej ze swej urody.
— A mnie na adjutanta — odparła frejlina z uśmiechem.
— Dla pani już mamy odpowiednie stanowisko; panią, do wydziału duchownego, a na pomocnika, Karenina.
— Witam księcia! — rzekł staruszek, ściskając rękę księciu, który zbliżył się do niego.
— Coście panowie mówili o Kareninie? — zapytał książę.
— On i Putiatow dostali Aleksandra Newskiego.
— A mnie się zdawało, że on już go ma.
— Nie, niech pani spojrzy na niego — odparł stary, wskazując haftowanym kapeluszem na Karenina, ubranego w dworski mundur z nową czerwoną wstęgą na piersiach.
Karenin stał właśnie we drzwiach i rozmawiał z jednym z najbardziej wpływowych członków Rady państwa.
— Szczęśliwy i zadowolony, jak miedziany groszak — dodał staruszek, przestając mówić, aby przywitać się z atletycznie zbudowanym szambelanem.
— Ależ on postarzał się — zauważył szambelan.
— To z powodu kłopotów: pisze teraz nieustannie projekty. Nie puści już tego nieszczęśliwego, dopóki mu nie wyłoży wszystkiego, punkt po punkcie.
— Jakto postarzał? Il fait des passions. Zdaje mi się, że hrabina Lidya Iwanowna jest teraz zazdrosną o niego...
— Gdzietam! Bądźcie panowie łaskawi nie mówić nic złego o hrabinie Lidyi Iwanownej!
— Przecież to nic złego, że kocha się w Kareninie.
— A czy to prawda, że Karenina bawi tutaj?
— Ściśle mówiąc — nie tutaj w pałacu, ale w Petersburgu; wczoraj spotkałem ją, jak szła z Aleksiejem Wrońskim przez ulicę Morską, bras dessus, bras dessous.
C’est un homme, qui n’a pas... — zaczął mówić szambelan, lecz urwał, ustępując się i kłaniając przechodzącemu wielkiemu księciu.
W ten sposób, nie przestając ani na chwilę, rozmawiano o Aleksieju Aleksandrowiczu, krytykując go i szydząc z niego, a on tymczasem, zastąpiwszy drogę złapanemu członkowi Rady państwa, wykładał mu ze wszystkimi szczegółami nowy swój projekt finansowy.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy żona wyjechała z Wrońskim, Aleksieja Aleksandrowicza spotkał najprzykrzejszy wypadek, jaki może wydarzyć się człowiekowi, pnącemu się po drabinie urzędniczej; postępowy ruch awansów przerwał się; fakt ten miał rzeczywiście miejsce i wszyscy wiedzieli o tem. Sam jednak Aleksiej Aleksandrowicz nie zdawał sobie sprawy, że karyera jego jest już skończoną. Nie wiadomo, co było przyczyną tego: czy nieporozumienia ze Stremowym, czy nieszczęście z żoną, czy poprostu Aleksiej Aleksandrowicz osiągnął już kres swój; wszyscy jednak byli już przekonani, że karyerę jego należy uważać za skończoną.
Karenin zajmował wciąż wybitne stanowisko, był członkiem wielu komisyj i komitetów, był już jednak człowiekiem zużytym, po którym nikt nie spodziewał się już niczego. Wszystkich projektów jego słuchano w taki sposób, jak gdyby to, co on proponuje, było już oddawna wiadome całemu światu i na nic nikomu nieprzydatne.
Ale Aleksiej Aleksandrowicz nie widział tego, i teraz właśnie, gdy odsunięto go od bezpośredniego udziału w sprawach państwowych, dostrzegał dokładniej, niż dawniej, błędne i fałszywe kroki w postępowaniu innych, i uważał sobie za obowiązek wskazywać środki, mające na celu zapobieganie fatalnym skutkom tych błędów. Wkrótce po wyjeździe żony zaczął pisać swój referat o nowych sądach; referat ten był pierwszym z całej litanii referatów, jakie sądzono było Aleksiejowi Aleksandrowiczowi napisać, a których nikt nie brał na seryo.
Aleksiej Aleksandrowicz, niedość że nie zauważył rozpaczliwego swego położenia w świecie urzędniczym i nie martwił się niem, ale jeszcze bardziej niż zwykle był zadowolony ze swej działalności.
„Żonaty myśli o rzeczach światowych, jak przypodobać się swej żonie, nieżonaty zaś o Bogu, jak przypodobać się Bogu“ — powiada apostoł Paweł, i Aleksiej Aleksandrowicz, który teraz we wszystkich swych postępkach miał za przewodnika Pismo Święte, przypominał sobie często ten wiersz. Zdawało mu się, że z chwilą, gdy został bez żony, pisaniem swych projektów i referatów bardziej, niż przedtem, zasługuje się Panu Bogu.
Aleksiejowi Aleksandrowiczowi nic nie przeszkadzało, że członek Rady państwa nie zwraca najmniejszej uwagi na jego opowiadanie, i przestał mówić wtedy dopiero, gdy senator, korzystając ze zbliżania się jednego z wielkich książąt, odsunął się zręcznie od niego.
Po odejściu dostojnika, Aleksiej Aleksandrowicz pochylił głowę, zebrał rozprószone myśli, obejrzał się z roztargnieniem dokoła i skierował się ku drzwiom, koło których spodziewał się znaleźć Lidyę Iwanowną.
„A jacy oni wszyscy silni i zdrowi“ — pomyślał Aleksiej Aleksandrowicz, przyglądając się olbrzymiemu szambelanowi z rozczesanemi, gęstemi i pachnącemi bokobrodami i czerwonej szyi, opiętego w ciasny mundur księcia. „Słusznie powiedziano, że wszystko na świecie jest złem“ — pomyślał, spoglądając raz jeszcze z niechęcią na łydki szambelana.
Aleksiej Aleksandrowicz, suwając zwolna nogami, ze zwykłym sobie wyrazem znużenia i osobistej godności, ukłonił się tym panom, rozmawiającym właśnie o nim, i spoglądając na drzwi, szukał oczyma hrabiny Lidyi Iwanownej.
— A, Aleksieju Aleksandrowiczu! — odezwał się staruszek, uśmiechając się złośliwie, gdy Karenin zrównał się z nim i obojętnie skinął mu głową — nie winszowałem jeszcze panu — rzekł, wskazując na wstęgę.
— Dziękuję panu — odparł Aleksiej Aleksandrowicz. — Śliczną pogodę mamy dzisiaj — dodał, kładąc nacisk na wyraz „śliczny.“
Aleksiej Aleksandrowicz wiedział, że oni śmiali się z niego, nic się już jednak nie spodziewał od nikogo prócz nieżyczliwości, a zresztą przywykł już do niej.
Ujrzawszy wystające z gorsetu żółte plecy hrabiny, która stanęła w tej chwili na progu, oraz jej śliczne smętne oczy, Aleksiej Aleksandrowicz uśmiechnął się, pokazując swe białe, nie zepsute zęby, i podszedł ku niej.
Lidya Iwanowna miała dzisiaj, jak w ogóle w ostatnich czasach, sporo kłopotów ze swoją toaletą. Toaleta jej miała obecnie na celu zupełnie co innego, niż trzydzieści lat temu. Wtedy chciała tylko ozdobić się czembądź, i im bardziej, tem lepiej. Teraz zaś miewała na sobie zawsze tyle strojów, wręcz niestosownych ani do jej lat, ani do jej figury, że myślała tylko o tem, aby różnica pomiędzy temi ozdobami a jej powierzchownością nie była zbyt uderzającą. Co do Aleksieja Aleksandrowicza, osiągnęła swój cel i zdawała mu się być pociągającą; była ona dla Karenina jedyną oazą, nietylko przyjaźni, ale i miłości, wśród tej pustyni niechęci i szyderstw, jaka go otaczała.
Przechodząc pod ogniem pogardliwych spojrzeń, Aleksiej Aleksandrowicz instynktownie zwracał się ku jej zakochanemu wzrokowi, jak roślina ku słońcu.
— Winszuję panu — rzekła Lidya Iwanowna, wskazując oczyma na wstęgę.
Aleksiej Aleksandrowicz wzruszył ramionami, powstrzymując się od uśmiechu zadowolenia i mrużąc oczy; zdawał się mówić, że rzecz tego rodzaju nie może go cieszyć. Lidya Iwanowna wiedziała dobrze, że Aleksiej Aleksandrowicz jest zadowolonym z otrzymanego orderu, chociaż za nic w świecie nie chce się przyznać do tego.
— Co porabia nasz aniołek? — zapytała hrabina; aniołkiem nazywała Sierożę.
— Nie mogę powiedzieć, abym był zupełnie zadowolony z niego — odrzekł Aleksiej Aleksandrowicz, podnosząc brwi i otwierając oczy — a i Sitnikow[1] również ma mu trochę do zarzucenia. Wspominałem już pani, że jakoś obojętnie zapatruje się na rzeczy, które powinny wzruszać duszę każdego człowieka i każdego dziecka — zaczął Aleksiej Aleksandrowicz, wypowiadając swe poglądy na postępowanie syna, jedyną rzecz, która go interesowała teraz po za sprawami służbowemi.
Aleksiej Aleksandrowicz, odzyskawszy z pomocą Lidyi Iwanownej równowagę moralną, doszedł do przekonania, że ma obowiązek zająć się wychowaniem syna.
Nie zajmując się dotąd nigdy kwestyami pedagogicznemi, Aleksiej Aleksandrowicz musiał poświęcić trochę czasu na teoretyczne zbadanie ich. Przeczytawszy parę dzieł antropologicznych, pedagogicznych i dydaktycznych, Aleksiej Aleksandrowicz ułożył sobie cały plan, i wziąwszy do pomocy najlepszego petersburgskiego pedagoga, zabrał się do pracy. Praca ta zajmowała go nieustannie. — Zapewne, ale serce? Ja dostrzegam w nim serce ojca, a dziecko, obdarzone takiem sercem, nie może być złem — zauważyła z zachwytem Lidya Iwanowna. — Tak, nie wiem... Co do mnie, czynię wszystko, co mi obowiązek wskazuje, nic więcej zrobić nie jestem w stanie. — Musi pan przyjechać do mnie — rzekła hrabina po chwili milczenia — muszę z panem pomówić o przykrej dla pana sprawie. Ofiarowałabym wszystko, aby ustrzedz pana od niektórych wspomnień, nie wszyscy jednak tak myślą. Odebrałam list od niej. Ona bawi tutaj w Petersburgu. Na wspomnienie o żonie zimny dreszcz przeszedł Aleksieja Aleksandrowicza, po chwili jednak na twarzy jego zapanował martwym spokój, który zdawał się mówić, że na to niema żadnej rady. — Spodziewałem się tego — szepnął. Hrabina Lidya Iwanowna popatrzała na niego z czułością, a oczy jej napełniły się łzami zachwytu nad wspaniałomyślnością swego przyjaciela.




  1. Sitnikow był pedagogiem, zajmującym się naukowem wychowaniem Sieroży.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.