Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II
LEKARZ NADWORNY

W kilka minut po tym rozkazie królowej, spełnionym przez damę dworską, Gilbert trochę zdziwiony, trochę niespokojny, wzruszony głęboko, ale tak, że nie znać tego było na nim, przedstawił się Marji-Antoninie.
Chód jego był szlachetny i pewny, dystyngowana bladość męża nauki, dla którego praca umysłowa stała się drugą naturą, okrywała jego oblicze. Biała i delikatna ręka operatora otoczona była mankietem z prostego muślinu; nodze wykwintnej i zgrabnej nikt ze znawców i znawczyń nie mógłby mieć do zarzucenia. Obok tego wszystkiego na twarzy — połączenie lękliwego szacunku dla kobiety, ze spokojną śmiałością względem chorej, ale żadnego uczucia dla królowej. Oto były odcienia charakteru, jakie Marja Antonina, przy swej arystokratycznej inteligencji, umiała wyczytać w obliczu doktora Gilberta, w chwili, gdy otworzyły się drzwi jej sypialni dla przepuszczenia lekarza nadwornego.
Im mniej Gilbert wyzywający był w swej postawie, tem więcej wzrastał gniew królowej.
A kiedy spostrzegła, że to człowiek młody, szczupły, o kształtach wysmukłych i zgrabnych, o twarzy łagodnej, dobrotliwej, zdawało jej się, że człowiek ten popełnia nową zbrodnię, kłamiąc powierzchownością.
Gilbert, człowiek z ludu, niskiego pochodzenia, nieznanego; Gilbert chłop, plebejusz, Gilbert w oczach królowej stal się winnym tego, że ukradł powierzchowność szlachcica i uczciwego człowieka.
Dumna Austrjaczka, zawzięta nieprzyjaciółka kłamstwa w kim innym, oburzyła się i natychmiast powzięła wściekłą nienawiść do nieszczęsnego atomu, który dla tylu rozmaitych powodów stał się jej wrogiem.
Marja Antonina wzrokiem pożegnała wszystkich, nawet panią de Misery.
Wszyscy wyszli.
Królowa czekała, aż drzwi się zamkną za ostatnią osobą, nawet za lokajem, a potem, zwracając wzrok na Gilberta, spostrzegła, że i on patrzeć na nią nie przestał.
Oburzyło ją takie zuchwalstwo.
Wzrok doktora był pozornie niewinny, ale uporczywy, tak, iż Marja Antonina czuła się zmuszoną poskromić to natręctwo.
— I cóż odezwała się szorstko — dlaczego pan tak stoisz przede mną i wpatrujesz się nieustannie, zamiast powiedzieć, co mi jest?...
To energiczne przemówienie, poparte błyskami wzroku, byłoby spiorunowało każdego z dworzan królowej, byłoby rzuciło do nóg Marji Antoniny z prośbą o łaskę każdego marszałka Francji, — bohatera, półboga!...
Ale Gilbert odrzekł spokojnie:
— Lekarz sądzi przedewszystkiem oczami, Najjaśniejsza Pani. Patrząc na Waszą Królewską Mość, która mnie wezwać raczyła, nie zadawalam próżnej ciekawości, ale spełniam powinność, stosuję się do rozkazów.
— Więc pan mnie studjowałeś?
— Ile było w mej mocy, Najjaśniejsza Pani.
— Czy jestem chorą?
— Nie we właściwem znaczeniu tego wyrazu, ale Wasza Królewska Mość doznaje silnego rozdrażnienia.
— A!... — odezwała się Marja Antonina z ironją. — Czemuż pan nie powiesz odrazu, że jestem rozgniewana?
— Wasza Królewska Mość skoro wezwała lekarza, pozwolić raczy, ażeby lekarz używał terminu lekarskiego.
— Zgoda. A skąd to rozdrażnienie?
— Wasza Królewska Mość zbyt wiele posiada rozumu, aby nie wiedzieć, że lekarz odgaduje zło fizyczne, dzięki doświadczeniu i tradycjom nauki; ale nie jest prorokiem, aby zgłębiał za pierwszem spojrzeniem tonie dusz ludzkich.
— To znaczy, że pan za drugim lub trzecim razem — mógłbyś powiedzieć nietylko co cierpię, ale i co myślę?
— Być może, Najjaśniejsza Pani — zimno odpowiedział Gilbert.
Królowa zamilkła; widać było na jej ustach drgające słowo gwałtowne, wrzące.
Ale się powstrzymała.
— Muszę panu wierzyć — rzekła tylko — panu, jako wielce uczonemu.
I nacechowała te słowa ostatnie tak krwawą pogardą, że oko Gilberta zkolei jakby zabłysło ogniem gniewu.
Ale sekunda walki dostateczna była, aby mu zapewnić zwycięstwo.
Z czołem też pogodnem i słowem powolnem, podjął prawie natychmiast:
— Zbyt dobra jest Wasza Królewska Mość, że chce mi przyznawać dyplom uczonego, nie poznawszy mojej wiedzy.
Królowa ukąsiła się w wargi.
— Pojmujesz pan dobrze — rzekła — że nie mogę wiedzieć, czy jesteś uczonym; ale tak powiadają i ja powtarzam tu za innymi.
— Nie wypada, Najjaśniejsza Pani — odparł z szacunkiem Gilbert, kłaniając się niżej jeszcze niż dotąd — nie wypada, ażeby umysł taki, jak Waszej Królewskiej Mości, powtarzał ślepo to, co mówi tłum.
— Chcesz pan powiedzieć, lud? — szydersko odrzekła królowa.
— Tłum, Najjaśniejsza Pani — powtórzył Gilbert z siłą, która poruszyła w głębi serca kobiety coś boleśnie wrażliwego na wzruszenie nieznane.
— Ale nie spierajmy się o to. Powiadają, żeś pan uczony, to dosyć. Gdzie pan się uczyłeś?
— Wszędzie.
— To nie odpowiedź.
— A więc nigdzie.
— Wolę taką. Nie uczyłeś się nigdzie?
— Jak się Waszej Królewskiej Mości podoba — odpowiedział doktór z ukłonem. — A jednak jest to mniej dokładne, niż gdy powiedziałem: wszędzie.
— Odpowiedz pan więc, jak należy — zawołała królowa niecierpliwie — a nadewszystko przez litość, panie Gilbert! oszczędź mi tych frazesów.
Potem, jakby sama do siebie szepnęła:
— Wszędzie! wszędzie! Cóż to znaczy? Jest to odpowiedź szarlatana, lekarza pokątnego. Czy pan myślisz mi zaimponować brzmiącym frazesem?
Postąpiła krok z oczyma rozognionemi i drgającemi ustami.
— Wszędzie! Gdzież to? proszę pana, powiedz...
— Powiedziałem, wszędzie — odrzekł chłodno Gilbert — ponieważ istotnie uczyłem się wszędzie, w pałacu i chatce, w mieście i na pustyni, na ludziach i na zwierzętach, na sobie i na innych, jak przystoi człowiekowi, miłującemu naukę, biorącemu ją zewsząd, gdzie ona się znajduje, a więc wszędzie.
Królowa zwyciężona, rzuciła strasznym wzrokiem na Gilberta, a on ze swej strony, wciąż patrzył na nią z wytrwałością uporczywą.
Poruszyła się konwulsyjnie i w tem poruszeniu wywróciła mały stoliczek, na którym postawiono jej czekoladę w filiżance sewrskiej.
Gilbert widział upadający stolik, tłukącą się filiżankę, ale się z miejsca nie ruszył.
Czerwoność uderzyła do twarzy Marji Antoniny; podniosła zimną i wilgotną rękę do czoła rozpalonego, ale na Gilberta nie śmiała spojrzeć.
Prędko jednak wytłumaczyła sobie tę niechęć pogardą, większą jeszcze, niż szyderstwo.
— A pod jakim mistrzem uczyłeś się pan? — mówiła dalej, powracając znów do tego samego przedmiotu.
— Nie wiem, jak mam odpowiedzieć Waszej Królewskiej Mości, ażeby jej znowu nie urazić.
Królowa poczuła przewagę, jaką dawał jej Gilbert i rzuciła się na nią jak lwica na zdobycz.
— Mnie urazić! pan mnie urazić! — zawołała. — Co też to pan mówisz! urazić królowę? Pan się chyba zapomniałeś. A! panie doktorze Gilbercie, nie uczyłeś się snadź języka francuskiego z tak dobrych źródeł jak medycyny. Osób mojego stanu nikt urażać nie może, może je tylko znudzić.
Gilbert skłonił się i postąpił krok ku drzwiom, ale tak, że królowa nie zdołała odkryć na jego twarzy najmniejszej oznaki gniewu, najmniejszego śladu zniecierpliwienia.
Królowa, przeciwnie, drżała ze złości; porwała się z miejsca jakby dla zatrzymania Gilberta.
Zrozumiał.
— Przepraszam, Najjaśniejsza Pani — rzekł dopuściłem się winy niewybaczonej, zapomniawszy, że jako lekarz przywołany zostałem do chorej osoby. Proszę o przebaczenie, odtąd pamiętać o tem będę...
I zamyślił się.
— Wasza Królewska Mość — podjął znowu — zagrożona jest, zdaje się, atakiem nerwowym. Prosiłbym nie poddawać się, bo wkrótce atak byłby niemożliwym do powstrzymania. W tej chwili puls musi być słabszy, krew napływa do serca; Wasza Królewska Mość cierpi, dusi się i możeby roztropnie było przywołać którą z dam dworskich.
Królowa przeszła się po pokoju i siadając, zapytała:
— Pan nazywasz się Gilbert?
— To moje nazwisko, Najjaśniejsza Pani.
— Dziwna rzecz! Przypomina mi się coś z czasów młodością co „uraziłoby pana“ bardzo, gdybym powiedziała. Mniejsza o to! Urażony, wyleczysz się pan, skoro jesteś niemniej mocnym filozofem jak uczonym lekarzem.
I królowa uśmiechnęła się ironicznie.
— O! tak, to dobrze — rzekł Gilbert, — niech się Wasza Królewska Mość uśmiecha i nerwy swe uśmierza szyderstwem: to jeden z najpiękniejszych przywilejów woli rozumnej. Sądzę, że Wasza Królewska Mość, skoro ma tak dobrą pamięć, przypomina sobie i czasy dawne — rzekł Gilbert. — Było to w roku 1772, jeżeli się nie mylę, kiedy mały ogrodniczek, o którym mówię, kopał ziemię w ogrodach Trianonu, dla zarobienia na życie. Teraz mamy rok 1789. Siedemnaście więc lat upłynęło od tych wypadków o których Najjaśniejsza Pani opowiada. To bardzo wiele, szczególnie w takich czasach w jakich obecnie żyjemy. To więcej czasu, niż potrzeba, ażeby z dzikiego stać się uczonym; dusza i umysł działają szybko w pewnych warunkach, tak, jak prędko rosną kwiaty w cieplarniach; rewolucje, Najjaśniejsza Pani, to cieplarnie dla inteligencji. Wasza Królewska Mość patrzy na mnie, a pomimo bystrości wzroku nie spostrzega, że dziecko szesnastoletnie przemieniło się w mężczyznę trzydziestoletniego. Zbytecznie więc dziwi się, iż ciemny, naiwny Gilbert, przy podmuchu dwóch rewolucji stal się uczonym filozofem.
— Ciemny, na to zgoda; ale skądże naiwny, jak pan powiedziałeś, skądże naiwny?... — ze złością zawołała królowa — bo zdaje mi się, że pan tego małego Gilberta nazwałeś naiwnym?
— Może się omyliłem, Najjaśniejsza Pani, może pochwaliłem tego chłopca za przymiot, jakiego nie posiadał, ale nie domyślam się, jakim sposobem Wasza Królewska Mość wie lepiej ode mnie, że posiadał przymioty wprost przeciwne.
— O! to rzecz inna — rzekła królowa chmurnie — może o tem pomówimy kiedyś: ale tymczasem wróćmy do człowieka doskonałego, którego mam przed oczyma.
Gilbert nie podjął tego wyrazu doskonały. Zbyt dobrze rozumiał, że jest to nowa obelga.
— Powróćmy, Najjaśniejsza Pani — odpowiedział spokojnie — i niechaj się dowiem w jakim celu Wasza Królewska Mość kazała mi przyjść do siebie.
— Ofiarowałeś się pan na lekarza dworu — rzekła, — pojmujesz chyba zatem, że zanadto ważne jest dla mnie zdrowie mojego małżonka, abym je powierzała człowiekowi, którego nie znam doskonale.
— Ofiarowałem się — odparł Gilbert — i zostałem przyjęty, tak, że Wasza Królewska Mość nie może mieć najmniejszego podejrzenia ani co do moich zdolności, ani co do mojego doświadczenia i umiejętności. Jestem nadewszystko lekarzem politycznym, Najjaśniejsza Pani, poleconym przez pana Neckera. Co do reszty, jeżeliby Najjaśniejszy Pan potrzebował kiedy nauki mojej, będę Mu dobrym lekarzem fizycznym, o tyle, o ile wiedza ludzka może być pożyteczna dziełu Stwórcy. Przedewszystkiem jednak będę królowi, Najjaśniejsza Pani, poza dobrym doradcą i dobrym lekarzem, jeszcze dobrym przyjacielem.
— Dobrym przyjacielem! — zawołała królowa z nowym wybuchem wzgardy — pan! przyjacielem króla?
— Bezwątpienia — spokojnie odpowiedział Gilbert — czemużby nie?
— A tak! — zawsze w moc swej władzy tajemnej, w moc tej swojej nauki skrytej — wymówiła cicho. — Kto wie? może powracamy do wieków średnich! Wskrzeszacie znowu płyny czarnoksięskie i uroki. Rządzić będziecie Francją przez magję; staniesz się pan Faustem albo Flamelem...
— Nie mam do tego pretensji, Najjaśniejsza Pani.
— A dlaczegóż nie? Ileż to potworów straszniejszych niż w ogrodach Armidy, okropniejszych niż Cerber, uśpiłbyś pan na progu naszego piekła?...
— Wymawiając słowo: uśpiłbyś pan, królowa więcej jeszcze badawczo niż dotąd wpatrywała się w doktora.
Na ten raz Gilbert mimowolnie się zarumienił.
Była to radość niewypowiedziana dla Marja Antoniny; czuła, że tym razem wymierzony przez nią pocisk zadał istotną ranę.
— Bo pan usypiasz — mówiła dalej — pan, który uczyłeś się wszędzie i na wszystkiem, uczyłeś się też zapewne i sztuki magnetycznej u usypiaczów naszego wieku, u tych ludzi, którzy ze snu czynią zdradę i czytają tajemnice w śnie innych.
— Istotnie, Najjaśniejsza Pani, uczyłem się długi czas u mistrza Cagliostro.
— Tak, u tego, który i sam się dopuszczał i uczniom swoim dopuszczać się kazał tej kradzieży moralnej, o której tylko co wspomniałam; u tego, który za pomocą snu magnetycznego, jaki ja nazwę zniewagą, zabierał jednym duszę, drugim ciało.
Gilbert zrozumiał znowu, ale teraz zamiast się zarumienić zbladł.
Królowa na to drgnęła radośnie, aż do głębi serca.
— Aha! nędzniku — pomyślała sobie — ja takżem cię ugodziła... i to do krwi...
Ale wzruszenia choćby najżywsze nie na długo dawały się widzieć na twarzy Gilberta.
Podszedł bliżej do królowej, która ucieszona zwycięstwem, patrzyła nań szyderczo.
— Najjaśniejsza Pani — rzekł — niesłusznie zaprzecza ludziom naukowym najpiękniejszego dobytku ich wiedzy, to jest władzy usypiania, nie ofiar, ale pacjentów snem magnetycznym. Niesłusznem zwłaszcza byłoby zaprzeczać im prawa czynienia odkryć, które, gdy będą uznane i usystematyzowane, kto wie, czy nie wstrząsną całym światem. I zbliżywszy się do królowej, Gilbert teraz zkolei patrrzył na nią z tą siłą woli, pod którą upadła nerwowa Andrea.
Królowa czuła, że dreszcz przebiega po jej żyłach za zbliżeniem się tego człowieka.
— Hańba ludziom — zawołała — którzy nadużywają pewnych tajników wiedzy na zgubę dusz i ciał!... Hańba temu Cagiostro!...
— O! — odpowiedział Gilbert tonem przejmującym — niech Wasza Królewska Mość nie sądzi tak surowo błędów, popełnianych przez istoty ludzkie.
— Panie! — Każda istota skłonna jest do błędu; każda istota szkodzi istocie drugiej, i gdyby nie egoizm indywidualny, który zapewnia bezpieczeństwo ogólniejsze, świat byłby tylko jednem polem walki. Pobłażanie tem większe być winno, im sędzia stoi wyżej. Na wysokości tronu Wasza Królewska Mość ma mniej jeszcze prawa, niż ktobądź inny — do surowego sądzenia cudzych błędów. Na tronie ziemskim bądź Wasza Królewska Mość najwyższym pobłażaniem, tak jak na tronie niebieskim — Bóg jest najwyższem miłosierdziem.
— Panie — odrzekła królowa — ja innem okiem niż ty patrzę na swoje prawa a zwłaszcza na obowiązki; poto jestem na tronie, ażeby karać i nagradzać.
— Nie sądzę, Najjaśniejsza Pani. Zdaniem mojem, przeciwnie, Wasza Królewska Mość, jako kobieta i królowa, jesteś na tronie dlatego, ażeby godzić i przebaczać.
— Przypuszczam, że pan nie chcesz wdawać się w morały.
— Słusznie, Najjaśniejsza Pani, ja tylko odpowiadam Waszej Królewskiej Mości. Ten, naprzykład Cagliostro, o którym Wasza Królewska Mość wspomniała przed chwilą i któremu zaprzeczała nauki, przypominam sobie, a jest to przypomnienie dawniejsze od Trianońskich wspomnień Waszej Królewskiej Mości, przypominam sobie, że w ogrodach zamku Taverney, miał sposobność dać delfinowej francuskiej dowód swej nauki, nie wiem jaki, ale który delfinowa musi dobrze pamiętać, dowód ten bowiem sprawił na niej wrażenie tak okrutne, że zemdlała.
Teraz Gilbert rzucił pocisk; prawda, że cisnął na traf, ale traf mu posłużył, bo uderzył tak silnie, że królowa okropnie zbladła.
— Tak — rzekła głosem stłumionym — tak, istotnie, pokazał mi jakby we śnie machinę ohydną; ale dotąd nie wiem, czy ta machina istnieje w rzeczywistości.
— Nie wiem, co pokazał Waszej Królewskiej Mości — odrzekł Gilbert zadowolony z wrażenia — ale to wiem, że nie można zaprzeczać miana uczonego człowiekowi, który na podobnych do siebie ludzi wywiera taką władzę.
— Podobnych?... — pogardliwie szepnęła królowa.
— Tak, mylę się — rzekł Gilbert — ale jego władza tem większą jest, że nagina do swego poziomu, pod jarzmem strachu, głowy królów i władców ziemskich.
— Hańba! hańba! powtarzam jeszcze, tym, co nadużywają słabości i łatwowierności.
— Hańba, powiada Wasza Królewska Mość, tym co używają nauki?
— Mrzonki! kłamstwa! szalbierstwa!
— Co to znaczy? — spokojnie spytał Gilbert.
— To znaczy, że ten Cagliostro to nikczemny szarlatan, a jego rzekomy sen magnetyczny, to zbrodnia.
— Zbrodnia?
— Tak, zbrodnia — mówiła królowa — bo pochodzi on z płynu zadanego, z filtru, trucizny, której twórców będzie musiała dosięgnąć i ukarać sprawiedliwość, przeze mnie reprezentowana.
— Najjaśniejsza Pani — odezwał się Gilbert z tą samą cierpliwością — pobłażania, jeżeli łaska, dla tych, którzy głód cierpią na tym świecie.
— A! więc przyznajesz się pan do winy?
— Do czego się przyznaję? — rzekł, z rozszerzonemi źrenicami, pod których siłą Marja Antonina zmuszona była spuścić wzrok, tak jak przed promieniami słońca.
Królowa stanęła jak wryta, ale zdobywając się na siłę, rzekła:
— Królowej nie można wypytywać, tak samo jak nie można jej urazić; wiedz pan o tem także, pan, który świeżo dostałeś się na dwór. Ale mówiłeś, zdaje mi się, o tych, którzy uchybili, i żądałeś pobłażania?
— Przebóg! Najjaśniejsza Pani, jestże jaka istota ludzka bez zarzutu, taka, któraby umiała tak się w skorupie swej zamknąć, aby jej ludzkie nie dostrzegło oko? Taki to stan częstokroć nazywają cnotą. Najjaśniejsza Pani bądź pobłażliwa!...
— Więc tym sposobem — odezwała się nieroztropnie królowa — dla pana niema istoty cnotliwej, dla pana, wychowańca tych ludzi, których wzrok doszukuje się prawdy w głębi samych sumień.
— Tak jest, Najjaśniejsza Pani.
Wybuchła śmiechem, pełnym pogardy.
— Ależ, panie! — zawołała — chciejże pamiętać, przez litość! że nie przemawiasz na placu publicznym do idjotów, do chłopów.
— Wiem ja do kogo przemawiam, niechaj mi wierzy Wasza Królewska Mość — odpowiedział.
— Więcej zatem poszanowania, panie, albo więcej zręczności! Przejrzyj sam całe życie swoje, zgłębij przepaście tego sumienia, które, mimo genjuszu i doświadczenia, wszyscy ludzie uczeni posiadają, zarówno jak wszyscy prości śmiertelnicy; przypomnij sobie dobrze wszystko, co w myślach twoich było niskiem, szkodliwem, występnem, wszystkie, jakie mogłeś popełnić okrucieństwa, występki a nawet zbrodnie. A jak pan wszystko to zesumujesz, panie doktorze, uchyl głowę, ukorz się, nie zbliżaj się z tą pychą zuchwałą do siedziby królów, którzy przynajmniej aż do nowego porządku rzeczy, ustanowieni są przez Boga, ażeby przenikali dusze występnych, zgłębiali zakątki sumień, i bez litości wymierzali karę na winnych.
Radzę panu zatem nie zbliżać się do dworu i wyrzec się pielęgnowania króla w jego chorobach. Masz pan do wyleczenia kogoś, za kogo Bóg ci hojniej zapłaci, niż za obcego: — siebie.
Gilbert zamiast się gniewać za tę propozycję, którą królowa uważała za jeden z najnieprzyjemniejszych dlań wniosków, odpowiedział łagodnie:
— Najjaśniejsza Pani, uczyniłem już to wszystko, co mi Wasza Królewska Mość uczynić radzi.
— I cóż pan uczyniłeś?
— Rozmyślałem.
— O sobie?
— Tak, o sobie.
— Czy to dzięki sumieniu?
— Tak, dzięki memu sumieniu.
— Czy sądzisz pan zatem, że jestem doskonale powiadomiona, co pan tam widziałeś?
— Nie wiem co mi Wasza Królewska Mość chce powiedzieć, ale się domyślam. Ile razy człowiek w moim wieku mógł obrazić Boga?
— Czy pan naprawdę mówisz o Bogu?
— Naprawdę.
— Pan?
— Dlaczego nie?
— Pan jesteś filozof! a czy filozofowie wierzą w Boga?
— Ja mówię o Bogu i wierzę w niego.
— I nie ustąpisz pan stąd?
— Nie, Najjaśniejsza Pani, pozostanę.
— Strzeż się, panie Gilbercie.
I twarz królowej przybrała wyraz groźby.
— Namyśliłem się dobrze, i namysł doprowadził mnie do przekonania, że jestem wart mniej, niżeli inni: każdy ma swoje grzechy. Przyszedłem do tego pewnika, nie ślęcząc nad książkami, ale przetrząsając sumienia innych.
— Uniwersalny pan jesteś i nieomylny, nieprawdaż? — rzekła królowa z ironją.
— O!... Najjaśniejsza Pani, jeżeli nie uniwersalny ani nieomylny, to przynajmniej wielce świadomy nędz ludzkich z głębokiemi cierpieniami obeznany, do tego stopnia, że na widok tej linji ciągnącej się od jednej brwi do drugiej, na widok tej fałdki u zakątka ust, która się prozaicznie nazywa zmarszczką, mógłbym powiedzieć ile Wasza Królewska Mość przebyłaś prób ciężkich, ile razy serce Wasze biło udręczeniem, ile razy serce to poddało się z ufnością, a ocknęło się z zawodem.
I wszystko to powiem, kiedy Wasza Królewska Mość zechce. Powiem, z tą pewnością, że się nie omylę. Powiem, zatapiając wzrok, który chce i umie czytać. A kiedy Wasza Królewska Mość uczujesz siłę tego wzroku, kiedy uczujesz ołów tej ciekawości, przenikający do głębi swej duszy, tak, jak morze uczuwa ołów zgłębnika, prującego jego fale, wtedy Wasza Królewska Mość zrozumiesz, że ja mogę wiele, i, że jeśli się powstrzymuję, to lepiej wdzięcznym mi być zato, niż wyzywać do wojny.
Mowa ta, podtrzymywana straszną siłą woli, ta wzgarda wszelkiej etykiety wobec królowej, sprawiły wrażenie niewymowne na Marji Antoninie.
Uczuła jakby mgłę spadającą na czoło i mrożącą jej myśli, uczuła nienawiść przechodzącą w trwogę, opuściła ociężale ręce i uczyniła krok wstecz, aby uciec przed tem nieznanem niebezpieczeństwem.
— A teraz, Najjaśniejsza Pani — rzekł Gilbert, który widział, co się w niej odbywa — czy Wasza Królewska Mość rozumiesz, że łatwo mi jest wiedzieć, co ukrywasz przed sobą? Czy Wasza Królewska Mość rozumiesz, że łatwo mi jest rzucić cię na to krzesło, którego palce twe szukają instynktownie, aby się o nie wesprzeć?
— O!... — westchnęła królowa przerażona, czując, że jakieś dreszcze nieznane przechodzą jej aż do serca.
— Niech tylko wyrzeknę w sobie samym słowo, którego wyrzec nie chcę — mówił dalej Gilbert — niech natężę wolę, której się zrzekam, a padniesz Wasza Królewska Mość spiorunowana w moc moją. Wątpisz, Najjaśniejsza Pani? O!... nie wątp, bo możebyś mnie zachęciła do próby!... Ale nie, Wasza Królewska Mość nie wątpi, nieprawdaż?
Królowa, nawpół pochylona, dysząca, zawlokła się do poręczy fotelu z energją rozpaczy i wściekłością daremnej obrony.
— O! — mówił dalej Gilbert, wierzaj mi, Najjaśniejsza Pani, że gdybym nie był najpokorniejszy z twoich poddanych, przekonałbym się doświadczeniem okropnem. Ale nie obawiaj się, królowo moja. Ja schylam czoło pokornie, bardziej jeszcze przed kobietą, aniżeli przed królową. Wolałbym raczej dać się zabić, niżeli myślą, myśl Waszej Królewskiej Mości obrażać.
— Panie, panie! — wyrzekła królowa uderzając w powietrze rękami, jakby chcąc odepchnąć Gilberta, który stał o trzy kroki od niej.
— A jednak — mówił dalej Gilbert — kazałaś mnie, Najjaśniejsza Pani, zamknąć w Bastylji, i dlatego tylko żałujesz zdobycia jej przez lud, że on bramy mi jej otworzył. Nienawiść błyska w oczach twych dla człowieka, któremu osobiście żadnego zarzutu uczynić Wasza Królewska Mość nie możesz. I oto, od chwili, gdy osłabiam wpływ, który na cię skierowałem, kto wie, czy Wasza Królewska Mość nie zaczynasz powątpiewać razem z odzyskiwaniem siły.
W istocie, odkąd Gilbert przestał nakazywać jej oczami i ręką, Marja Antonina podniosła się, niemal grożąc, jak ptak zwolniony z pod pneumatycznego dzwonu, próbuje lotu i śpiewu.
— A!... wątpisz, Najjaśniejsza Pani, szydzisz, gardzisz. A więc, czy chcesz Wasza Królewska Mość, ażebym ci powiedział myśl straszną, która mi przeszła przez głowę i której omal nie wprowadziłem w czyn? Chciałem skazać Waszą Królewską Mość, ażebyś mi wyjawiła swe troski najskrytsze, tajemnice najbardziej utajone; zmusiłbym cię do napisania ich własną ręką na tym stole; a po rozbudzeniu przekonałbym Waszą Królewską Mość, jak wcale nie urojona jest ta władza, której zdajesz się przeczyć, jak zwłaszcza rzeczywista jest cierpliwość, a nawet, że tak powiem, wspaniałomyślność człowieka, którego Wasza Królewska Mość znieważasz od godziny, lubo on nie dał ci najmniejszego ku temu pozoru ani prawa.
— Mnie zmusić do uśnięcia, mnie zmusić do mówienia we śnie, mnie!... mnie?... — zawołała królowa blednąc — pan byś to uczynić śmiał?... A czy wiesz co to znaczy?... Czy pojmujesz doniosłość groźby, którą mi czynisz?... Ależ to zbrodnia obrażonego majestatu, mój panie. Pomnij, że to zbrodnia, za którą ja rozbudzona i przywrócona do przytomności, kazałabym ukarać śmiercią.
— Nie chciej się Wasza Królewska Mość spieszyć z oskarżeniem, a zwłaszcza z groźbą — rzekł Gilbert śledząc wzruszenie królowej. — Uczyniłbym zapewne wszystko to, co powiedziałem, ale nie w takiej okazji jak teraźniejsza, nie w samotnem zejściu się królowej z poddanym. Nie, nie pozwoliłbym sobie tego bez świadka.
— Bez świadka?...
— Tak, Najjaśniejsza Pani, bez świadka, któryby dobrze pojmował wszystkie szczegóły sceny, ażeby później nie pozostało Waszej Królewskiej Mości najmniejsze powątpiewanie.
— A któżby to był tym świadkiem? — zapytała królowa przerażona. — Ależ pamiętaj pan, że wtedy zbrodnia byłaby podwójną, bo w takim razie przybrałbyś pan sobie wspólnika.
— A gdyby tym wspólnikiem był król? — rzekł Gilbert.
— Król!... — zawołała Marja Antonina z przerażeniem, zdradzającem małżonkę więcej jeszcze, niżby to uczynić mogło wyznanie jasnowidzącej. — O!... panie Gilbert!...
— Tak, król — spokojnie odpowiedział Gilbert. — Wasz małżonek, podpora, obrońca naturalny. Król, który po przebudzeniu powiedziałby Waszej Królewskiej Mości, jak byłem zarazem pokorny i dumny, przekonywując o mej nauce najbardziej uwielbianą z monarchiń.
I Gilbert, wyrzekłszy te słowa, pozostawił królowej czas do namyślenia się nad ich głębokością.
Królowa pozostała przez kilka minut w milczeniu, które zamącał tylko szmer jej przerywanego oddechu.
— Panie! — odezwała się nareszcie — po tem wszystkiem co mi powiedziałeś, wnoszę, że jesteś moim wrogiem śmiertelnym....
— Lub przyjacielem bezwarunkowym.
— Niepodobna, panie, przyjaźń nie może żyć obok trwogi lub nieufności.
— Przyjaźń, Najjaśniejsza Pani, idąca od poddanego do królowej, żyć może tylko ufnością, jaką wzbudza poddany. Wasza Królewska Mość powiedziałaś już sobie zapewne, że ten nie jest nieprzyjacielem, komu od pierwszego słowa odejmuje ktoś sposób szkodzenia, zwłaszcza jeżeli on pierwszy wzbrania sobie użytku ze swej broni.
— Czyż mogę wierzyć w to, co pan mówisz? — rzekła królowa, bacznie i niespokojnie patrząc na Gilberta z przejęciem.
— Czemużbyś Wasza Królewska Mość nie miała wierzyć, skoro składam wszystkie dowody szczerości mojej?
— Można się zmienić, mój panie.
— Najjaśniejsza Pani, ja uczyniłem ślub podobny, jak niektórzy rycerze, biegli w robieniu bronią niebezpieczną, czynili przed udaniem się na wyprawę. Nie dla zaczepki, ale dla obrony: oto moje godło.
— Niestety! — rzekła królowa upokorzona.
— Rozumiem Waszą Królewską Mość. Wasza Królewska Mość bolejesz nad tem, że widzisz duszę swą w ręku lekarza, kiedy czasami wzbraniałaś się nawet poddawać mu ciało. Proszę o ufność i odwagę. Ja chcę kochać Waszą Królewską Mość i chcę, aby was inni kochali. Te uwagi, które już podałem królowi, chcę zapoznać z Waszą Królewską Mością.
— Bądź ostrożny, doktorze! — poważnie odezwała się królowa — wziąłeś mnie w zasadzkę: nastraszywszy kobietę, sądzisz, że będziesz mógł rządzić królową.
— Nie, Najjaśniejsza Pani — odpowiedział Gilbert — ja nie jestem nędznym spekulantem. Ja mam swoje pojęcia i rozumiem, że Wasza Królewska Mość masz także swoje. Ale od tej chwili protestuję przeciw oskarżeniu, jakie Wasza Królewska Mość wiecznie zwracała ku mnie, żem cię nastraszył, ażeby umysłem twym zawładnąć. Powiadam więcej: Wasza Królewska Mość jesteś pierwszą, osobą, w której znajduję zarazem wszystkie uczucia kobiece i wszystkie męskie zdolności panowania. Może Wasza Królewska Mość być zarazem kobietą i przyjacielem. Podziwiam cię, Najjaśniejsza Pani, i służyć ci będę. Służyć ci będę, nic wzajem nie otrzymując, ażeby cię studjować. Uczynię nawet gwoli twej więcej: w razie gdybym się okazał zbyteczny w pałacu twym sprzętem, w razie gdyby wrażenie sceny dzisiejszej nie mogło się zatrzeć w twej pamięci, proszę i nalegam, oddal mnie, Najjaśniejsza Pani.
— Oddalić pana! — zawołał królowa z radością, która nie uszła uwagi Gilberta.
— Więc, dobrze! Najjaśniejsza Pani — odrzekł Gilbert z zimną krwią, godną podziwienia. — Nie powiem nawet królowi o tem, co miałem powiedzieć i odejdę. Czy daleko mam pójść, tak, ażebyś Wasza Królewska Mość była spokojna?
Spojrzała nań, zdziwiona tem zaparciem własnem.
— Widzę — rzekł Gilbert — co myśli Wasza Królewska Mość. Więcej obeznana, niżby się zdawało z tajemnicami wpływu magnetycznego, które przed chwilą Waszą Królewską Mość przestraszały, mówisz sobie, Najjaśniejsza Pani, że zdala mogę być również niepokojącym i niebezpiecznym, jak zbliska.
— A to jak? — zapytała królowa.
— Tak jest, powtarzam. Ten, ktoby chciał szkodzić komuś sposobami, potępionemi przez Waszą Królewską Mość we mnie i w moich mistrzach, mógłby działanie swe szkodliwe odbywać tak dobrze z odległości mil pięćdziesięciu, czy stu, jak i o trzy kroki. Nie obawiaj się, Najjaśniejsza Pani, ja tego nie uczynię.
Królowa zadumała się przez chwilę, i nie wiedziała, co ma odpowiedzieć temu osobliwemu człowiekowi, który tym sposobem zachwiał jej postanowienia, jak najbardziej stanowcze.
Naraz odgłos kroków w głębi korytarza, zwrócił uwagę Marji Antoniny...
— Nadchodzi król — rzekła.
— Chciej mi więc odpowiedzieć, Najjaśniejsza Pani, proszę, mam zostać czy odejść?
— Ależ...
— Wasza Królewska Mość raczy się pospieszyć. Mogę uniknąć króla, jeżeli wskazane mi będą drzwi, któremi mam odejść.
— Pozostań pan — odparła królowa.
Gilbert się skłonił, a Marja Antonina usiłowała wyczytać na jego rysach, czy zwycięstwo nie więcej przyczyni się do wyjawień, niż gniew lub niepokój.
Ale Gilbert pozostał nieodgadniony.
— Powinienby przynajmniej okazać radość — pomyślała królowa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.