Anioł Pitoux/Tom I/Rozdział XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIII
HRABINA DE CHARNY

Gilbert, spodziewając się przyjścia pani de Charny, stanął we framudze okna. Król zaś chodził wzdłuż i wszerz po sali, myśląc to o sprawach bliższych, to o natarczywości Gilberta, którego wpływ szeroki mimowolnie odczuwał na sobie, i to nawet w chwili, kiedy go nic nie powinno było obchodzić poza wiadomościami z Paryża.
Nagle drzwi od gabinetu otworzyły się; lokaj oznajmił hrabinę de Charny, a Gilbert, chociaż stał przy oknie, poza schodzącemi się firankami, zobaczył jednak kobietę, której suknia szeroka jedwabna, zaszeleściała na progu.
Król przystąpił krok ku niej.
— Mówiono mi, hrabino, że miałaś właśnie wyjechać?
— Tak, Najjaśniejszy Panie, już miałam wsiadać do powozu, kiedy otrzymałam rozkaz Waszej Królewskiej.
Na ten głos dźwięczny i tak pewny, Gilbertowi straszliwie zaszumiało w uszach. Krew nagle mu nabiegła do policzków, tysiączne dreszcze wstrząsnęły ciałem.
Mimowolnie posunął się krok naprzód, w swojem schronieniu poza firankami.
— Ona! — wyszeptał — Andrea!...
— Pani — mówił dalej król, który tak, jak i hrabina, nie widziała wcale tego wzruszenia u Gilberta, ukrytego w cieniu prosiłem panią do siebie po objaśnienie.
— Gotowa jestem zadowolić Waszą Królewską Mość.
Król nachylił się w stronę Gilberta, jakby go chciał uprzedzić.
Ten zaś, pojmując, że nie nadeszła jeszcze chwila, kiedyby się mógł pokazać, cofnął się znów za firanki.
— Pani — podchwycił król — przed tygodniem czy ośmiu dniami, posłany był panu de Necker blankiet, do rozkazu uwięzienia...
Gilbert przez prawie niedostrzegalne rozchylenie się firanek, wlepił wzrok w Andreę.
Młoda kobieta była blada, rozgorączkowana, niespokojna i jakby się uginała pod jakimś niewidzialnym ciężarem.
— Wszak mnie rozumiesz, hrabino, nieprawdaż? — zapytał Ludwik XVI, widząc, że hrabina zwleka z odpowiedzią.
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Więc pojmujesz pani, co chcę powiedzieć, i czy możesz dać mi odpowiedź na to pytanie?
— Muszę sobie przypomnieć — odrzekła Andrea.
— To pozwól pani, że dopomogę twej pamięci, hrabino. Blankiet ten z rozkazem uwięzienia sama wydałaś, a żądanie podznaczyła królowa...
Hrabina zamiast odpowiedzieć, coraz bardziej stawała się rozgorączkowaną.
— Ależ, odpowiedz mi pani? — odezwał się król, zaczynając się niecierpliwić.
— To prawda — odrzekła drgnąwszy, — to prawda, napisałam list, a Jej Królewska Mość go podznaczyła.
— To prawda, mówi pani? — zapytał Ludwik — jaką zbrodnię popełnił ten człowiek, przeciw któremu chciano użyć takiego środka?
— Najjaśniejszy Panie — odrzekła Andrea, — nie mogę powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, jaką zbrodnię popełnił, ale mogę powiedzieć, że zbrodnia to bardzo wielka.
— O! pani mnie nie może tego wyjawić?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Mnie, królowi?
— Nie. Niech Wasza Królewska Mość wybaczy, ale nie mogę.
— To jemu samemu pani powiesz — wyrzekł król — bo, czego pani odmawiasz królowi Ludwikowi XVI, nie możesz pani odmówić doktorowi Gilbertowi.
— Doktorowi Gilbertowi! — zawołała Andrea. — Wielki Boże! Najjaśniejszy Panie! gdzież on jest?
Król usunął się w bok, ustępując miejsca Gilbertowi.
Firanki rozchyliły się i ukazał się doktór, prawie tak blady, jak Andrea.
— Oto on — wyrzekł Ludwik.
Na widok Gilberta hrabina się zachwiała. Nogi ugięły się pod nią. Pochyliła się w tył, jak kobieta mająca zemdleć, i tylko dzięki fotelowi, o który się wsparła, stała w postawie ponurej, zdrętwiałej.
— Pani! — powtórzył Gilbert, kłaniając się jej uniżenie — pozwól, że ponowię przed panią pytanie, jakie pani zadał Jego Królewska Mość?
Wargi Andrei się poruszyły, ale z ust nie wyszedł żaden dźwięk.
— Cóżem pani uczynił, że rozkaz pani wtrącił mnie do straszliwego więzienia?
Andrea na ten głos skoczyła, jakby jej serce pękło.
Poczem nagle, zwracając na Gilberta wzrok zimny, jak u węża, wyrzekła:
— Ja pana nie znam.
Ale kiedy wymawiała te wyrazy, Gilbert tak uporczywie na nią patrzył, taką nieprzezwyciężoną śmiałość nadał swym źrenicom, zapłonęły one takiemi błyskami, że hrabina spuściła oczy.
— Hrabino — rzekł król z lekką wymówką — widzisz dokąd prowadzi nadużywanie podpisu? Pani więc nie znasz tego pana, sama to przyznajesz? pan ten jest uczonym doktorem i człowiekiem, któremu nie masz nic do zarzucenia.
Andrea podniosła głowę i rzuciła na Gilberta spojrzenie królewskiej wzgardy.
Gilbert pozostał spokojny i dumny.
— Powiadasz więc — mówił dalej król — że, nie mając nic przeciw panu Gilbertowi, że kogo innego chcąc dosięgnąć, niewinnego obarczyłaś pani karą. Hrabino, to bardzo źle.
— Najjaśniejszy Panie! — wyrzekła Andrea.
— O! — przerwał król, który drżał już na myśl, iż może sobie narazić faworytkę królowej — wiem, że nie masz złego serca; że jeśli kogo nienawidzisz, to musi na to zasługiwać; ale na przyszłość nie powinny się powtarzać takie omyłki.
Poczem, zwracając się do Gilberta, rzekł:
— Cóż chcesz, doktorze, to wina raczej czasów, niż ludzi. Urodziliśmy się w ułomnościach i w nich umrzemy, ale przynajmniej postaramy się lepszą uczynić przyszłość dla potomności; a pan, doktorze Gilbercie, spodziewam się, że dopomożesz mi w tem dziele.
I Ludwik umilkł, sądząc, że zadowolił już obie strony.
Biedny król! gdyby był wyrzekł podobne zdanie w zgromadzeniu narodowem, nietylko miałby oklaski ale nawet byłyby te słowa powtórzone nazajutrz we wszystkich dziennikach dworskich.
Ale temu audytorjum, złożonemu z dwojga zaciekłych wrogów, mało się podobała jego pojednawcza filozofja.
— Za pozwoleniem Waszej Królewskiej Mości podchwycił Gilbert — proszę panią, ażeby powtórzyła to, co już powiedziała, a mianowicie, że mnie wcale nie zna.
— Nie znam doktora Gilberta — powtórzyła Andrea głosem pewnym.
— Ale znasz pani innego Gilberta, mego imiennika, którego zbrodnia ciąży na mnie?...
— Tak — rzekła Andrea — znam go i uważam go za nikczemnego.
— Najjaśniejszy Panie!... — wyrzekł Gilbert — nie do mnie należy badać hrabinę. Ale niech Wasza Królewska Mość, raczy zapytać panią, co ten nikczemnik uczynił?...
— Hrabino, nie możesz odmówić tak słusznemu żądaniu.
— Co uczynił? — odrzekła hrabina. — Widocznie królowa wiedziała o tem, skoro własnoręcznie podznaczyła odezwę, w której domagałam się aresztowania.
— Ale to jeszcze nie dość, że królowa została przekonana — rzekł król — nie zawadziłoby, ażebym i ja miał takie przekonanie. Królowa jest królową, ale ja jestem królem.
— Najjaśniejszy Panie!... Gilbert, o którym mowa w rozkazie uwięzienia, jest człowiekiem, który przed szesnastu laty dopuścił się okropnej zbrodni.
— Wasza Królewska Mość raczy zapytać panią hrabinę, w jakim wieku może być teraz ten człowiek.
— Ma lat trzydzieści do trzydziestu dwóch.
— Najjaśniejszy Panie — powtórzył Gilbert jeżeli zbrodnia spełniona została przed szesnastu laty, nie była dokonaną przez mężczyznę, ale przez dziecko, a jeżeli mężczyzna ten żałuje za zbrodnię dziecka, czyż nie godzien pewnej pobłażliwości?...
— Więc pan znasz Gilberta, o którego chodzi? — zapytał król.
— Znam go, Najjaśniejszy Panie — odrzekł Gilbert.
— I na nim inna wina nie ciąży prócz popełnionej w młodości?
— Nie wiem, aby od dnia, kiedy się dopuścił tej zbrodni, bo Wasza Królewska Mość zbyt pobłażliwie nazywa to winą, aby od owego dnia mógł mu kto cośkolwiek zarzucić.
— Nie, chyba tylko to, że maczał pióro w jadzie i napisał kilka zjadliwych broszur.
— Najjaśniejszy pan raczy zapytać panią hrabinę — rzekł Gilbert — czy prawdziwy powód aresztowania nie był ten, ażeby jego nieprzyjaciele, a raczej nieprzyjaciółka, mogła przywłaszczyć sobie pewną szkatułkę, zawierającą różne papiery, bardzo kompromitujące jedną z wielkich dam dworskich.
Andrea zadrżała od stóp do głowy.
— Panie — wyszeptała.
— Hrabino, cóż to za szkatułka? — zagadnął król, którego uwadze nie uszło drżenie i bladość hrabiny.
— O!... pani!... — zawołał Gilbert, widząc, że panuje już nad położeniem — bez wykrętów, bez udawań. Dość już kłamstw z obu stron. Ja jestem Gilbertem, który popełnił zbrodnię, ja jestem Gilbertem, którego własnością są i dzieła i ta szkatułka. Pani jesteś tą damą dworską, ja biorę króla na sędziego, zgódź się pani na to, i przed tym sędzią, przed królem, jak przed Bogiem, wypowiemy wszystko, co między nami zaszło, i król wszystko osądzi, zanim Bóg to uczyni!...
— Mów pan, co chcesz — podchwyciła hrabina — ale ja nic nie mogę powiedzieć, bo pana nie znam.
— I szkatułki tej także pani nie znasz?...
Hrabina zacisnęła pięści i do krwi przygryzła blade wargi.
— Nie — odrzekła — nie znam tak, jak i pana.
Ale te słowa wyrzekła z takim wysiłkiem, że zachwiała się na nogach, jak statua na fundamencie przy wstrząśnieniu ziemi.
— Strzeż się pani — wyrzekł Gilbert — więc zapomniałaś pani chyba, że jestem uczniem człowieka, który się nazywał Józef Balsamo, a swą władzę, Jaką miał nad panią, przelał na mnie i po raz ostatni zapytuję panią, czy chcesz odpowiedzieć na zapytanie, jakie ci zadaję?...
— Nie — odparła hrabina, niezwykle zmieszana i uczyniła taki ruch, jakby chciała wybiec z pokoju. — Nie, nie, nie...
— No!... — zawołał Gilbert — sam teraz blednąc i podnosząc rękę, z wyrazem groźby — o!... ty naturo ze stali, z sercem z djamentów, ugnij się, złam się pod nieprzepartym naciskiem mej woli. Więc nie chcesz mówić, Andreo?...
— Nie, nie — zawołała hrabina, prawie nieprzytomna. — Ratunku, Najjaśniejszy Panie!... ratunku!...
— Będziesz mówiła — rzekł Gilbert — i nikt, nawet sam król, nie wyrwie cię z pod mej władzy; będziesz mówiła, otworzysz całą duszę swą wobec dostojnego świadka tej sceny uroczystej i wszystko, co się kryje w zakątku sumienia twego, wszystko, co tylko Bóg może wyczytać w ciemnościach dusz przepaścistych, wszystko to wyjdzie na jaw przed tobą, Najjaśniejszy Panie!... i dowiesz się o tem, od niej samej, chociaż teraz nie chce nic powiedzieć. Śpij pani hrabino de Charny, śpij i mów, jak tak chcę!...
Zaledwie słowa te zostały wyrzeczone, gdy hrabina nawet nie zdążyła krzyknąć, tylko wyciągnęła ręce i szukając oparcia, padła na ręce króla, a Ludwik XVI, sam drżąc, posadził ją na fotelu.
— O!... — wyrzekł Ludwik XVI — słyszałem nieraz o takich rzeczach, ale nigdy jeszcze nie widziałem nic podobnego. Wszak to sen magnetyczny ją ogarnął, nieprawdaż?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie! weź tę panią za rękę i zapytaj ją, dlaczego kazała mnie aresztować — odpowiedział Gilbert — jakby do niego tylko należała władza rozkazywania.
Ludwik XVI, oszołomiony całkiem tą sceną, niezwykle fantastyczną, cofnął się o dwa kroki wtył, ażeby się przekonać, czy sam nie śpi i czy to, co się dzieje przed jego oczyma, nie jest tylko sceną; potem, jak matematyk, zainteresowany rozwiązania nowego równania, zbliżył się do hrabiny i ujął ją za rękę.
— Hrabino — rzekł — więc pani kazałaś aresztować doktora Gilberta?...
Hrabina, pomimo uśpienia, z widocznym wysiłkiem wyrwała rękę z dłoni królewskiej i zawołała:
— Nie, nie będę mówiła.
Król spojrzał na Gilberta, jakby go pytając, która wola weźmie górę, jego czy też Andrei?...
Gilbert uśmiechnął się.
— Nie będziesz pani mówiła? — rzekł.
I z oczyma utkwionemi w śpiącą Andreę postąpił krok ku fotelowi.
Andrea drgnęła.
— Nie będziesz pani mówiła? — dodał, — postępując jeszcze o krok, tak, że jeszcze bardziej zmniejszyła się odległość między nim i margrabiną.
Andrea wyprostowała się całem ciałem, jakby w ostatnim wysiłku.
— O!... nie będziesz mówiła? — rzekł, znowu się zbliżając, tak, że stanął obok Andrei i rękę na jej głowie położył — nie będziesz mówiła?
Andrea wygięła się w gwałtownych konwulsjach.
— Ostrożnie, mój panie — zawołał Ludwik XVI — ostrożnie, bo ją pan zabijesz!...
— Nie lękajmy się, Najjaśniejszy Panie, ja mam do czynienia tylko z duszą i dusza walczy, ale wkrótce się podda.
Poczem dodał rozkazująco:
— Mów pani!...
Andrea wyciągnęła ręce i odetchnęła tak, jak gdyby się znajdowała pod działaniem machiny pneumatycznej.
— Mów pani! — powtórzył Gilbert, jeszcze bardziej opuszczając rękę.
Wszystkie muskuły młodej kobiety zdawały się pękać. Na usta wystąpiła piana i atak epileptyczny wstrząsnął nią od stóp do głowy.
— Doktorze! doktorze! — wyrzekł król — strzeż się!
Ale Gilbert nie słuchał; poraz trzeci opuścił rękę i, dotykając głowy hrabiny dłonią swej ręki, rzekł:
— Mów pani! ja tego chcę!
Andrea przy dotknięciu tej ręki, westchnęła, ręce jej opadły, głowa jej, pochylona wtył, zwisła naprzód, a łzy obficie popłynęły z poza powiek zamkniętych.
— Mój Boże! mój Boże! mój Boże! — wyszeptała.
— O! wzywaj pani Boga, ale ten, który działa w imieniu Boga, nie boi się Boga.
— O! — wyrzekła hrabina — jak ja pana nienawidzę!
— Niech mnie pani nienawidzi, ale mów pani!
— Najjaśniejszy Panie! Najjaśniejszy Panie! — zawołała Andrea — powiedz mu, że mnie pali, że mnie pożera, że mnie zabija.
— Mów pani! — wyrzekł Gilbert.
Poczem skinął na króla, aby zaczął wypytywać.
— Hrabino — spytał król — więc ten, którego chciałaś aresztować i którego aresztowałaś, jest właśnie doktorem?
— Tak.
— I nie było w tem omyłki, nie było nieporozumienia?
— Nie.
— A ta szkatułka? — spytał król.
— A! — szepnęła hrabina — czy podobna było tę szkatułkę pozostawić w jego ręku?
Gilbert i król spojrzeli po sobie.
— Więc pani mu ją zabrałaś? — zapytał Ludwik XVI.
— Kazałam ją zabrać.
— O! powiedz mi to, hrabino — rzekł król, zapominając o swym majestacie i klękając przed Andreą — kazałaś ją pani zabrać?
— Skąd i jak?
— Dowiedziałam się, iż Gilbert, który przez lat szesnaście już dwa razy odwiedzał Francję, miał przybyć po raz trzeci, ażeby na stałe osiąść.
— Ale ta szkatułka? — zapytał król.
— Dowiedziałam się od naczelnika policji, pana de Crosne, iż Gilbert dawniej już kupił kawał gruntu w okolicy Villers-Cotterets i że dzierżawca tej posiadłości cieszył się jego zupełnem zaufaniem; domyśliłam się, że szkatułka jest u niego.
— Jak mogłaś się pani domyślić?
— Byłam u Mesmera. Kazałam się uśpić i widziałam szkatułkę.
— Gdzież była?...
— W dużej szafie, na dole, pod bielizną.
— Ależ to cud! — rzekł król. — Cóż dalej? mów pani.
— Udałam się do pana de Crosne, który, z polecenia królowej, dał mi jednego z najzręczniejszych agentów.
— Jak się nazywa ten agent? — zapytał Gilbert.
Andrea drgnęła, jak gdyby dotknęło ją rozpalone żelazo.
— Zapytuję panią o jego nazwisko — powtórzył Gilbert.
Andrea usiłowała się jeszcze opierać.
— Jak się nazywa? mów pani, ja tak chcę — wyrzekł doktór.
— Pasdeloup — odrzekła.
— Cóż dalej? — zapytał król.
— Wczoraj zrana ten człowiek zabrał szkatułkę. Oto wszystko.
— Nie, jeszcze nie wszystko — rzekł Gilbert — teraz trzeba powiedzieć królowi, gdzie się znajduje szkatułka.
— O! — wtrącił Ludwik XVI — wymagasz pan zawiele.
— Nie, Najjaśniejszy Panie!
— Ale od tego Pasdeloup przez pana de Crosne będzie się można dowiedzieć.
— O! dowiemy się wszystkiego i to o wiele lepiej i o wiele prędzej od pani...
Andrea ruchem konwulsyjnym zacisnęła tak zęby, że o mało ich nie powyłamywała.
Król wskazał ten ruch konwulsyjny doktorowi.
Gilbert się uśmiechnął.
Poczem dotknął część dolnej twarzy Andrei, a muskuły zaraz się wyprostowały.
— Najprzód, pani hrabino, zechciej powiedzieć, że ta szkatułka należała do doktora Gilberta.
— Tak, tak, ona była jego — rzekła śpiąca z wściekłością w głosie.
— A gdzie się znajduje teraz? — zapytał Gilbert — prędko, śpiesz się pani, król nie ma czasu czekać.
— U Pasdeloup — odrzekła.
Gilbert zauważył to wahanie, jakkolwiek było ledwie dostrzegalne.
— Kłamiesz pani! — zawołał — a raczej usiłujesz kłamać. Gdzie jest szkatułka? Chcę o tem wiedzieć.

— U mnie, w Wersalu — rzekła Andrea, wybuchając

Młodzieniec, zaczerwieniwszy się po uszy, wyszedł naprzód...
płaczem, z nerwowem drżeniem, które wstrząsnęło jej całem ciałem.

— U mnie, gdzie Pasdeloup czeka teraz na mnie, jak umówiliśmy się, o godzinie 11-ej wieczorem.
Północ wybiła.
— I czeka jeszcze?
— Tak.
— W którym pokoju?
— Wprowadzono go do ratusza.
— Co teraz porabia w salonie?
— Stoi, oparłszy się o kominek.
— A szkatułka?
— Leży na stole pod nim. O!
— Co takiego?
— Spieszmy go oddalić. Pan de Charny, który miał przyjechać dopiero jutro zrana, powróci w nocy, z powodu wypadków. Widzę go. Jest teraz w Serres. Usuńcie agenta stamtąd, niech go hrabia nie zastanie w domu.
— Wasza Królewska Mość słyszy! gdzie w Wersalu mieszka pani de Charny?
— Gdzie mieszkasz, hrabino?
— Na bulwarze królowej, Najjaśniejszy Panie!
— Dobrze.
— Najjaśniejszy Panie! Wasza Królewska Mość słyszał. Szkatułka ta do mnie należy, czy król rozkaże mi ją zwrócić?
— Natychmiast.
I król, zasłoniwszy panią de Charny parawanem, ażeby nie była widziana, wywołał oficera służbowego i po cichu wydał mu rozkaz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.