Anielka pracuje/Słońce i swoboda

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Słońce i swoboda.

Zaczęły się teraz dla Anielki dni pełne radości i zabawy. Już pierwszego dnia, gdy tylko otworzyła oczy, dostrzegła, że leży na miękkiej, ogromnej pierzynie. Przykryta była kolorową grubą kołdrą, z pod której się zupełnie wydostać nie mogła. Tam, na ścianie wisi fartuch babci. Nad głową widzi Anielka sufit ze zwykłych belek, poprzybijanych wielkiemi gwoździami. Jakie to zabawne! Coś podobnego! Pod ścianą stoi duża niebieska skrzynia. Łóżko, na którem leży Anielka, też jest niebieskie, malowane w czerwone tulipany i róże. A za łóżkiem?
Anielka rozgląda się zdziwiona po izbie. Kto to wszystko tak pięknie pomalował? Nagle promień słoneczny padł na czerwone tulipany. Ożywiły się, zdawaćby się nawet mogło, że poruszają kielichami! Anielka przetarła oczy. Przez małe okienko izby widzi błękitne niebo. Trzeba wstawać. A gdzie jest babcia? Która to może być godzina? W pośpiechu Anielka zaczęła narzucać na siebie bieliznę i ubranie. Słońce zdawało się uśmiechać do niej. Wszystko jaśniało i śmiało się.
Tak samo, jak Wojtek, wybiegła Anielka na podwórze do studni. Po drodze spotkała wujenkę. Wujenka miała tak samo pomarszczoną twarz, jak babcia, nosiła taki sam czepek i chodziła zawsze boso. Zresztą wszyscy tu boso chodzili. Anielka też śpiesznie zdjęła buciki. Trzeba będzie kury wygnać z izby. Niełatwo się było z tem uporać, bo kury poczęły wskakiwać na stół i omal nie wpadły do dzbanka z mlekiem. Mleko to było przygotowane na śniadanie, a oprócz niego był świeżo upieczony chleb i żółciutkie masło. Wreszcie kury wyszły na powietrze i poczęły spacerować tam i napowrót przed domem. Jedno małe kurczątko jadło nawet okruszynki chleba z ręki Anielce.
— Młodziutkie jeszcze, — rzekła wujenka, — jak będzie starsze, to zmądrzeje. Zajrzyj pod ławkę, Anielciu, może tam któraś zniosła jajko.
— Nie, ani jednego niema.
Anielka siedziała na ziemi. Jakie to śmieszne, że kury mieszkały w izbie. Przebywały tutaj przez całą zimę, podczas dnia także i mogły przyglądać się wszystkiemu, co ludzie robili. Zabawne! Może od czasu do czasu podczas mrozu wychodziły z pod ławki i spacerowały dokoła kaflowego pieca. Anielka odwróciła się. Ach, a jaki piec był zabawny! Na każdym kaflu nalepiony był jakiś obrazek wycięty ze starej książki. Nagle Anielka poczęła nasłuchiwać. Z podwórza dobiegły jej uszu wesołe okrzyki. Teraz znowu! Któż to mógł być? Czy ktoś przyszedł? Anielka wysunęła głowę przez szparę w drzwiach.
Podwórzem w stronę stajni szedł pastuch w okrągłej czapeczce na głowie. Za nim postępował starszy jegomość, niosąc dwie gomułki sera.
— Chodź, przywitaj się, to wuj Jakób, — rzekła wujenka, całując serdecznie syna.
Anielka przyjrzała mu się ze zdziwieniem. Wuj nie był jeszcze stary, miał twarz rumianą i barczyste ramiona. Podał wujence ser i jakieś zawiniątko w kawałku gałganka.
— Przyniosłem szmalec, — powiedział.
Anielka wybuchnęła śmiechem. Szmalec! Przecież to było masło! Ale tutaj, w Krzywicy masło nazywano szmalcem. Anielka nauczyła się jeszcze jednego słowa: warzenie!
Gdy wujenka wyjęła ze skrzyni wielki garnek konfitur, zwróciła się do Anielki:
— Zjedz trochę warzenia, mamy tego dużo.
Anielka usiłowała zapamiętać to słowo.
Kazano jej pójść z wujem Jakóbem do sąsiedniej chaty, w której mieszkał i w której mieszkało dziewięcioro jego dzieci. Przez całą drogę Anielka przyglądała się wujowi. Gdy się śmiał, widziała białe piękne jego zęby. Zresztą wuj Jakób śmiał się przez cały czas i co chwilę głaskał Anielkę po włosach. Sąsiednia chata posiadała własną stajnię i stodołę. Czy to wszystko należało do wuja Jakóba? Gdy Anielka weszła do izby ze wszystkich kątów podbiegli do niej ogorzali chłopcy i dziewczynki, o czarnych wesołych oczach i rumianych policzkach. Były to dzieci wuja Jakóba. Teraz śmiejąc się i krzycząc radośnie, wszystkie otoczyły Anielkę. W oczach ich Anielka dostrzegła zdziwienie:
— Więc to jest Anielka Lipkówna z Wielkiej Wsi?
Widocznie podobała się wszystkim, bo wkrótce dzieciaki zawarły z nią przyjaźń. Mały Jasiek począł przed nią spacerować na rękach, a Maniusia pokazała jej wszystkie swoje drewniane laleczki. Później obejrzała jeszcze Anielka kijanki nad rzeką, młode cielę w oborze i kudłatego psa Burka.
Gdy Kuba i Jasiek wysłani zostali do młyna, a Lodzia i Gieńka pobiegły do babci, Anielka zabrała się razem z niemi. Opowiadała im po drodze, jak uczyła się grać na mandolinie i jak kiedyś potrafiła wyczyniać rozmaite sztuki na linie. Stara wujenka dała każdemu z dzieci po kromce chleba z miodem, poczem wróciła do swego kołowrotka pod oknem.
— Lodzia i Gieńka są już prawie takie duże, jak ty, — zwróciła się do Anielki, — ale napewno latami są starsze od ciebie.
Przed młynem Kuba i Jasiek czekali na dziewczynki. Stały przed nimi taczki, na które załadowali worek mąki i worek soli.
— Jak będziemy zjeżdżać z góry, to możesz się trochę przejechać, — zwrócił się Kuba do Anielki. — Już większe ciężary popychałem.
Po drodze Anielka nagle zapytała:
— Dlaczego u wujenki na ścianie wisi mandolina? Czy wujenka umie grać?
— Nasza mama też grać potrafi, ale jej mandolina leży schowana w skrzyni, żeby się nie kurzyła.
Gdy tylko dzieci wróciły do domu, Anielka musiała pokazać im wszystkie swe sztuki. Za domem, skąd roztaczał się piękny widok na dolinę, usiedli wszyscy, a Anielka poczęła im śpiewać swe piosenki, które niby słowicze trele roznosiły się po pustej dolinie. Zapomniała nawet o tem Anielka, że musi wracać do wujenki, zresztą dzieciaki nie puściły jej, zatrzymując koniecznie na obiedzie.
Żona wuja Jakóba postawiła na środku stołu mosiężny dymiący dzbanek z kawą, drugi z mlekiem, a pozatem chleb, żółciutkie świeże masło i miód. Dzieci mogły jeść miodu, ile chciały. Już dawno, bardzo dawno Anielka nie jadła z takim apetytem, również oddawna z taką radością nie patrzyła na świat. Po jedzeniu wszystkie dziewczynki pobiegły do studni, aby zmyć naczynia. Wuj zabrał je później do sadu i każdemu z dzieci dał po dwa rumiane jabłuszka i po kilka gruszek. Anielka była uszczęśliwiona. Skakała i biegała po ogrodzie i podwórzu, a gdy nadszedł czas podwieczorku, usiadła wraz z wujem na pniu drzewa, trzymając w jednej ręce kubek mleka, w drugiej zaś chleb z serem. Dopiero, gdy słońce poczęło zachodzić Anielka wybrała się w powrotną drogę do chaty wuja Jaśka.
Powtarzało się tak codziennie. Dni płynęły szybko, a każda godzina wydawała się Anielce jedną chwilą. Gdy wieczorem wreszcie kładła się do swego niebieskiego łóżka, malowanego w czerwone róże, leżała długo z otwartemi oczami, wspominając to wszystko, co przez cały dzień przeżyła i serduszko jej przepełnione było radością.
Ostatniego wieczora przed wyjazdem, na dworze było tak ciepło, jak latem i Anielka wraz z babcią, oraz wujostwem, usiadła na ławeczce przed domem.
— Teraz znowu będzie u nas cicho, — odezwał się wuj Jasiek, — bo my obydwoje z matką niewiele już mamy sobie do powiedzenia.
Wujowi Jaśkowi głowa opadła na piersi, a spracowane dłonie splotły się z sobą w wyrazie cichego żalu. Dokoła panowała cisza... I nagle wśród ciemności rozdzwonił się dźwięk strun mandoliny jakąś rzewną melodją... Wszyscy kompletnie przestali oddychać. Rzewna melodja płynęła i płynęła niby wartki górski strumyk, którego fale rozbijają się o kamienie. Z młodocianą werwą, z tchnieniem radości płynęła melodja, a staruszkowie, siedzący na ławce przed domem uśmiechali się do niej, przejęci dawnemi wspomnieniami.
— To matka moja gra! — szepnął wuj Jakób.
Istotnie siwowłosa wujenka siedziała ze starą mandoliną na progu i grała dawną piosenkę, którą snać jeszcze za swych lat młodych grywała.
Ponad lasem ukazał się księżyc. Powitał srebrzystemi promieniami pobliski szemrzący strumyk i rzucił jasny blask na łąki. Anielka wraz z wujostwem i babcią poszybowała również na skrzydłach wyobraźni w odległą przeszłość. Przecież babcia także kiedyś musiała być młoda i piękna, musiała posiadać więcej radości, niż dzisiaj, musiała cieszyć się i skakać, musiała widzieć świat w innych kolorach. Jeszcze nigdy Anielka tak czule nie patrzyła na babcię. Jeszcze nigdy w starym domu krzywickim nie było tak wesoło i przyjemnie, jak właśnie tego wieczora.
— Dobre to były czasy, — szeptali staruszkowie, — złote czasy!
Księżyc skrył się za domem. W strumyku przygasł srebrny jego blask, a głowa wuja Jaśka znowu opadła na piersi. Jednak na twarzy jego ciągle jeszcze jaśniał wesoły uśmiech. Po raz ostatni palce wujenki uderzyły w struny mandoliny. Zwolna poruszyły się wargi słuchaczy. Rzewna pieśń, pieśń pożegnania zabrzmiała wśród nocy, a potem znowu zapanowała cisza.
Gdy nazajutrz rano słońce wschodziło, Anielka z babcią szły już śpiesznie wąską ścieżką w stronę doliny. Powiewały za niemi białe chusteczki mieszkańców Krzywicy na pożegnanie. Koszyki dwóch naszych podróżniczek ciężkie były od upominków, od masła, strucelek i placków pszennych, mimo to jednak zarówno babcia, jak i Anielka odczuwały w sercach dziwny ból. Tym razem babcia postanowiła, że udadzą się odrazu do Wiatrowa, aby stamtąd pojechać do domu pocztowym dyliżansem.
— Może tam będzie mniej ludzi i łatwiej będziemy mogły się dostać, — mówiła.
Babcia szła dziwnie ociężałym krokiem, często przystawała, oglądała się i wzdychała. Anielce wydała się dzisiaj staruszka jakaś zupełnie inna, niż dotychczas. Niepokoił ją wygląd babci, chociaż w głębi duszy uradowana była, że wraca już do domu. Dla każdego z rodziny niosła Anielka jakiś podarunek. O nikim w Krzywicy nie zapomniano! Osełki masła przeznaczone były dla matki, dopiero się ucieszy! A dzieciaki! Przecież w domu było także bardzo przyjemnie Anielce. Opowiadania starczy jej teraz na długie tygodnie; szczególnie pragnęła opowiedzieć o wszystkiem Magdzi. A jak tam ta biedna Magdzia? Dla niej niesie Anielka garnuszek miodu, pszczelnego, może mniej kaszleć będzie!... Czy tą drogą prędko dostaną się do domu?
Gdy dyliżans pocztowy jechał piaszczystym gościńcem, z małego okienka, niby czerwona chorągiew, powiewała wzorzysta chusteczka Anielki. Dojeżdżając do rodzinnej wsi, Anielka dostrzegła Stefka i Staśka, oczekujących je już na drodze, a w dali również zobaczyła Lodzię i Milusię.
— Przywiozłaś nam co? — zawołali na powitanie. — Coś dobrego?
Anielka zaśmiała się wesoło i pokazała rodzeństwu dwa naładowane koszyki. Niby bogata ciotka z Ameryki, wysiadała dumnie Anielka na placu targowym z pocztowego dyliżansu. Zmęczona, lecz uśmiechnięta wysiadła za nią babcia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.