Anafielas (Kraszewski)/Pieśń trzecia i ostatnia. Witoldowe boje/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń trzecia i ostatnia

Witoldowe boje

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XII.

Troki i Wilno sąsiadują z sobą,
Blizkie, jak serca Olgerda, Kiejstuta.
Tyle lat oni i bojów przeżyli,
A nigdy chmura na braterstwa niebie
Burzą i gromem im nie zagroziła.
Dzieci chowają, w puściźnie im drogą
Przyjaźń na serca wszczepiając młodzieńcze,
Bo Litwie zgody potrzeba i siły,
I rąk, coby ją ściśnięte broniły.
Olgerd i Kiejstut, jak dwa palce dłoni,
Związani z sobą; nic ich nie rozdzieli.
Kiejstut przed starszym siwą głowę kłoni,
Lecz Olgerd serce dla brata otwiera.
I mówi Kiejstut Witoldowi swemu:
— Pomnij, rodzeństwo Olgerdowe, synu,
Bracia to twoi; zgoda między wami,

Losy to Litwy i przyszłość jéj cała.
Olgerdowicze i wy póki w zgodzie,
Dopóki przyjaźń w bratnim wytrwa rodzie,
Dopóty Litwa wrogom się ostoi. —
I mówi Olgerd Jagielle starszemu:
— Pomnij, Kiejstuta dzieci, bracia twoi.
Jak ja Kiejstuta, ty ich kochaj, synu!
Razem, wy silni. Pomnijcie, jak Litwie
Niezgoda krwawe rozdarła wnętrzności.
Pomnij, za dziadów ilekroć się bracia
Zadarli z sobą, wróg zawsze korzystał:
Jednego ciągnął i bił nim, jak mieczem,
Jednego puszczał na drugich ogarem,
A kiedy wszystkich wycieńczył, na wszystkich
Szedł i zwycięzał! Na waszych ramionach
I losy kraju, i wasz los jest przyszły. —

Tak młode łącząc bratnim węzłem dłonie,
Kiejstut z Olgerdem spokojnie patrzali
Na starość, która marszczyła im skronie,
Na przyszłość, która wschodziła w oddali.

Był u Olgerda starszy, u Kiejstuta,
Jagiełło, Witold, rówieśnicy z sobą;
Oba u ojców jak źrenice w oku,
Dwie latorośle u dwóch dębów boku;
Na nich nadzieje przyszłości ojcowskie;
I jako z siedmiu synów Giedymina
Olgerd a Kiejstut świecili nad Litwą,

Tak po nich Witold z Jagiełłą ojcowskie
Zająć dzielnice, słońcami wejść mieli,
I stać na straży od napaści wroga,
I stać na straży od wnętrznéj niezgody.

Oba dorośli — nie jednacy oba.
Na Trockim zamku Witold się hodował,
A wojną młoda pałała źrenica;
Miecza w kolebce dziecięciem probował;
Wprzódy nim chodził, już rwał się do koni;
A gdy bojowy róg na wojnę dzwoni,
To klaszcze w dłonie, śmieje się dziecina.
Ilekroć ojciec na siwego siadał,
Wieszał się burki, do boku się czepiał,
I płakał, że go na wojnę nie brali.
On między chłopiąt, rówieśników gronem,
Dębem był młodym, co wyrość rokuje
Puszczy ozdobą, Perkuna świątynią.
Oko mu czarne ogniem duszy wrzało,
Piersi wzdymały na boju wspomnienie,
A dłoń szukała nie zabawek dziecka,
Miecza ciężkiego, szłyka wojennego.
Łza z jego oka nie trysła wezbrana,
Serce się miękkiem nie wstrzęsło uczuciem;
Chyba gdy wojnę wspomniał, któréj pragnął,
Na którą próżno za ojcem się zrywał,
Serce mu twarde na chwilę zabiło.
I w duszy jego nie było miłości

Ku ludzióm; nie miał, kogoby ukochał.
On rozkazywał, nieposłusznych gromił,
A pacholęta na jego skinienie
Drżały, przed panem lasów jak drży źwierzę.
Cudzéj on rady nie wezwał, nie prosił;
Wzgardą za radę i za miłość płacił.
Czuł silę w sobie, gryzł ojcowskiéj woli
Wędzidła, kopiąc niecierpliwy ziemię.

Inny Jagiełło. On sercem za młodu
Więcéj żył, boju nie pragnął gorąco;
Lubił samotność i słowika śpiewy,
I kwiaty, dzikich puszcz Litwy mieszkańce.
Nieraz u Wilii, u Niemna, wieczory,
Siedząc nad brzegiem, w zadumie przepędzał;
Patrzał na wody, jak kędyś leciały,
Patrzał na chmury, jak się białe gnały,
Jak się z wiatrami kołysały drzewa,
Słuchając pieśni lubego słowika.
I jemu nieraz na dźwięk rogów boju
W sercu krew starych ojców się rzuciła;
On chwytał oręż, lecz pragnął pokoju,
I szukał sercu swemu towarzysza.
Samotny, tęsknił nie za wojny wrzawą,
Za przyjacielem, za nieopisaném
Czémś, do czego się rwą niewieście dusze;
I wieczną próżnię czuł w sobie, i wiecznie
Tęsknił on za czémś, czegoś oczekiwał;

Z rówieśnikami nie panem i wodzem,
Był przyjacielem; jednego obierał,
Jednemu serce i duszę otwierał;
I potrzebował, by ręka silniejsza
Wiodła go z sobą, myśli mu natchnęła
I panowanie nad sercem objęła:
Jagielle trzeba przyjaciół — za młodu
Z pacholąt swoich on dobiera sobie,
Prostych wieśniaków przyciąga i wabi;
Ni rozkazuje im, ani ich pędza,
Ale, jak ptaki nęcą, sypiąc ziarno,
Tak on ich wabi, słodkie sypiąc słowa.

On i Wojdyłło razem w Wilnie wzrośli,
Wojdyłło, biedne opuszczone dziecię;
Do ciężkich posług na Olgierda dworze
Z młodu mu serce i plecy nagięto;
Wojdyłło jednak Xiążęcego syna
Łaski zawcześnie zaskarbił i umysł
Poddał już sobie; niewolnik, sierota,
Jagielle bratem stał się, przyjacielem.
Olgerd to widział? Nie widział, bo dziecię
Rosło swobodne, a nikt nie naginał
Xiążęcych synów do wielkiéj przyszłości.

Jak dzikie kwiaty, Xiążęcy synowie
Rośli, bujając po Ponarskich górach,
Z Wilją na czółnie pływając z rybaki,
Z osocznikami w las pędząc na łowy.


A wszędzie młode pacholę Wojdyłło
Jagielle Panu towarzyszył swemu.
Jeśli się wahał, okiem wzywał rady;
Wojdyłło radę z uśmiechem poddawał,
Wojdyłło rękę w złym wyciągnął razie,
Wojdyłło plecy pod pletnią nastawiał.

I rosła przyjaźń, jak dwie rosną brzozy,
Co u pnia z jednéj wywiną się kory;
A choć się jedna ku ziemi pochyli,
Druga wysoko gałęźmi wystrzeli,
Zawsze są z sobą i wspólny los dzielą.
Wojdyłło w zamku najlichsze posługi
Spełniał, nie szemrząc; Jagiełło mu nie raz
Jaśniejszą przyszłość cicho obiecywał;
Jagiełło mówił; — Ja w tobie mam brata,
Ty we mnie brata na przyszłość mieć będziesz. —

Tak żyli w Wilnie. A Witold? On nie miał
Przyjaciół. Orzeł sam buja w powietrzu,
A kiedy orła drugiego zobaczy,
Nie bratać z nim się, ale walczyć leci.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.