Album kandydatek do stanu małżeńskiego/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Album kandydatek do stanu małżeńskiego
Podtytuł z notat starego kawalera
Wydawca Wydawnictwo „Harapa“
Data wyd. 1877
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.


Córki do wzięcia.




Jeżeli ci, kochany czytelniku, posażna jedynaczka nie bardzo przypadła do smaku, to pokażę ci panny wprost przeciwnego gatunku tj. takie, które są ani posażnemi, ani jedynaczkami, ale czworaczkami, pięcioraczkami, sześcioraczkami, a czasem liczba tych raczków dochodzi aż do dziesięciu. Takie błogosławieństwo boskie spotyka najczęściéj profesorów i urzędniczków minorum gentium, którym, oprócz trudów urzędowania, pozostaje okropny trud wyżywienia ze skromnéj pensyjki tych kilkoraczków, zaopatrywania ich w kilkoro sukienek, w kilkoro trzewików etc. — Każdy sprawunek takiego biedaka idzie zaraz na tuziny, począwszy od bułek, które nie koszyczkami ale koszykami całemi sprowadzać trzeba dla téj domowéj menażeryi. — Na wsi dla chłopa taka liczna familija byłaby istnem błogosławieństwem. Dwadzieścia rąk do roboty! — to nie mały kapitał, który sowicie by opłacił koszta wyżywienia. Gdy tymczasem w mieście panieńskie ręce nie tylko nie pokrywają potrzeb żołądka, ale jeszcze poczciwy papa musi sobie łamać głowę, aby te żołądki jakoś przyzwoicie odziać podług wymagań mody, wyprowadzić czasem na jaki balik albo choćby na ślizgawkę, dla pokazania ludziom tego towaru, boć trudno inseratami ogłaszać, że się ma tyle a tyle córek na zbycie. W ostatnich czasach seminaryja żeńskie i różne zakłady przeznaczone do praktycznego wykształcenia panien, umniejszyły ojcom starań w tym względzie i przez stosunki z ludźmi, protekcyją rady miejskiéj uda się nie jednemu wykierować córkę na nauczycielkę publiczną, albo poczciarkę, albo telegrafistkę; ale za moich czasów panny takie musiały bezczynnie wyczekiwać w domu na zjawienie się jakiego konkurenta. — Nie miały żadnego innego specyjalnego charakteru w społeczeństwie, jak tylko panny do wzięcia; — a papa i mama wysilali się na przeróżne koncepta i pomysły, aby to, co było do wzięcia — wzięto. I tak: wyprowadzano na targ po dwie, najwyżéj po trzy, aby dużym konduktem nie przerażać konkurentów; resztę albo chowano starannie w domu, albo wysyłano do krewnych. Jeżeli na taką wędkę dał się złapać jaki konkurent, papa i mama obserwowali zaraz bacznie do któréj z córek uczuwa szczególniejszą predylekcyję a wtedy inne odsuwano na bok, aby nieprzeszkadzały młodéj parze do bliższego porozumienia się. — Najczęściéj młodzież szkolna, tak zwane scyzoryki chwytają się na takie wędki, bo taki nie przebiera i towarzystwo byle jakiéj panny zawsze mu się wydaje ponętnem po długiem a nudnem sam na sam z gramatyką lub algebrą. — Pokazać się z panną na spacerze — to zawsze schlebia próżności dorastającego młodzieńca. Więc kultywuje tę znajomość, utrwala ją za pomocą biletów z powinszowaniem, pożyczania książek do czytania, gry w zielone, angażowania do pierwszych kadrylów na balu i ściskania sekretnego rączek podczas niewinnéj gry w talarka lub w kotka i myszkę. — Młodzi się bawią, a tymczasem papa z mamą radzą o ich przyszłości. Tatko zbiera wiadomości o rodzinie zwęszonego konkurenta, o jego prowadzeniu się, postępie w naukach i po dokładnem zbadaniu stanu rzeczy zaprasza jednego razu młodzieńca, żegnającego się właśnie z panną, na słóweczko do osobnego pokoju. — Słóweczko to ma zwykle taki początek: pan daruje, że jako ojciec zapytam pana w jakim zamiarze bywasz pan w naszym domu? — Na takie niespodziewane zapytanie młodzieńcowi robi się gorąco, mięsza się, trudno papie wprost powiedzieć, że bywał tu dla zabicia wieczoru, dla ściskania jego córki przy talarku lub zjadania butterschnitów przy herbacie; zaczyna więc bąkać niewyraźnie o swoim młodym wieku, nieukończonych studyjach, braku utrzymania, kładąc na ten ostatni argument najsilniejszy nacisk. — Ale papa przygotowany na to przerywa i rzecze: „wiemy, że pan nie masz żadnego majątku, że utrzymujesz się z dawania lekcyi, co panu zabiera dużo czasu i przeszkadza do studyów. — Otóż my, dbając o szczęście naszego dziecka, chcemy dopomódz panu; damy mu wikt i stancyją aż do ukończenia studyjów, znajdziesz w naszym domu ojcowską opiekę i pomoc, za którą odwdzięczysz nam się dostatecznie zapewniając szczęście naszéj Dorotce.“ Nie sądźcie, że tego rodzaju pacta conventa są wymysłem moim: obrazek to zdjęty z natury i historyja ta powtarza się dość często, szczególniéj w biurokratycznych sferach. Jest to rodzaj assekuracyi małżeńskiéj: papa płaci roczne wkładki ekspensując się na osobny pokoik dla przyszłego zięcia, mama dogadza jak może, o ile pozwalają fundusze, jego żołądkowi i podniebieniu, panna także ze swéj strony płaci pewien procent w prezentach na imieniny: haftowanych pantoflach, szelkach, czapeczkach, patarafkach, dodając do tego słodkie spojrzenia, a konkurent ma obowiązek spłacić im te raty hurtem małżeństwem, które następuje zaraz po zdaniu egzaminów. — Znaczna liczba biedaków walczących z biedą i codziennemi potrzebami godzi się na ten rodzaj konkurów, inny przez nieśmiałość nie ma odwagi wycofać się i powiedzieć veto na propozycyje papy i w ten sposób kojarzą się małżeństwa oparte na wzajemnych zobowiązaniach, o umiarkowanéj temperaturze przywiązania, uregulowanym trybie życia i dążnościach trzeźwych, praktycznych. — Dzieci z takiego małżeństwa wychowane w poszanowaniu paragrafów są nieocenionym nabytkiem dla każdego rządu, biurokratyzm tkwi w krwi i kościach takiego potomstwa.
Jeżeli znowu właściciel kilkorga córek jest nie urzędnikiem, ale profesorem, a konkurent szczęśliwym wypadkiem jest jego uczniem, kandydatem do egzaminu, wtedy zamiast wiktu i mieszkania papa daje mu w sekrecie pytania, które ma mu zadać przy egzaminie. — Tego rodzaju zobowiązania polegają już na wzajemnem zaufaniu, bo jeżeli kandydatowi przyjdzie ochota po egzaminie skręcić kominka, nie można na legalnéj drodze poszukiwać na nim swoich pretensyj. Za wikt i stancyję można jeszcze w najgorszym razie pozwać do sądu i zażądać zwrotu kosztów; ale patentu z egzaminu wyprocesować napowrót nie można, nawet przyznać się nie wypada do takiéj malwersacyi uskutecznionéj dla szczęścia córek — i zawiedziony raz nieszczęśliwy ojciec powtarza drugi i trzeci raz podobne nadużycie w nadziei, że przecież znajdzie się który taki wdzięczny i sumienny uczeń, który będzie wolał wziąść córkę, jak złą klasyfikacyję. — Przez to się dzieje, że w miastach, w których znajduje się kilku takich profesorów, którzy mają pewną porcyję córek do pozbycia, liczba egzaminowanych osłów z dobremi kwalifikacyjami mnoży się z przerażającą szybkością.
Z tego co się tutaj powiedziało zrozumie każdy łatwo jaki gatunek panien mieści się pod tą nazwą: córki do wzięcia. — Wprawdzie wszystkie panny bywają do wzięcia i rzadko która decyduje się stać wytrwale aż do grobowéj deski pod sztandarem staropanieństwa i celibatu; ale tak zwane przezemnie panny do wzięcia są specyjalnie wychowywane na łatwe pozbycie się ich z domu. Gdybym się nie bał obrazić uszek szanownych czytelniczek, porównałbym tego rodzaju panny do obuwia jarmarcznego, które już umyślnie zrobione jest tak, aby na każdą nogę mniéj więcéj były przydatne. Podczas gdy inne panny na wydaniu mają pewne pretensyje, upodobania, panny do wzięcia nie mają żadnych upodobań wyłącznych, a przynajmniéj nie zdradzają się z niemi, żadnych uprzedzeń, kaprysów; dla nich każdy konkurent dobry, który przeszedł aprobatę rodzicielską; a rodzice znowu mają głównie ku temu skierowaną myśl, aby wyszukiwać odpowiednich konkurentów i taki papa spotykając młodego człowieka znajomego na ulicy pierwéj nim mu powie dzień dobry, pomyśli sobie: ten byłby dobry dla Wikci — albo temu by się Józia pewnie spodobała. — Jeżeli taki papa urządza balik jaki, albo spacer za miasto albo zaprasza bodaj na szklankę herbaty, bądź pewnym, że te nadzwyczajne wydatki robi tylko w celu zwerbowania konkurenta, — bo w takim domu gdzie są córki do wzięcia nie robi się nic dla własnéj przyjemności, tam chodzą, siedzą, ubierają się, spacerują i rozmawiają dla tego jednego, wyłącznego celu — to jest zamążpójścia. — Możeście nie miéli sposobności brania udziału w takim tendencyjnym baliku, który możnaby nazwać samotrzaskiem na konkurentów, — nie bez interesu więc będzie dla was, gdy go w krótkości opiszę.
Pan... przypuśćmy, że się nazywa Fajfukowski, jest adjunktem sądowym od lat kilkunastu — ma ośmset reńskich pensyi — dwie fornalki córek do wzięcia i mieszkanie na trzeciem piętrze składające się z dwóch pokoików i kuchenki i postanawia dla dania młodym ludziom sposobności poznania jego córek wydać bal. — Wszystkie okoliczności sprzeciwiają się temu, a najprzód skromna pensyja, która ledwie na codzienne wystarcza potrzeby, potem nierówna pełna sęków podłoga, potem brak przedpokoju, gdzieby goście niepotrzebne do tańca części ubrania zostawiać mogli, brak fortepijanu, a wreszcie małe i niskie pokoiki kładą także swoje veto. — Ale czegóż człowiek nie zrobi dla szczęścia dzieci i pan Fajfułkowski mimo tych wszystkich przeciwności urządza bal. Dla nadania mu cechy nie wyłącznie familijnej sprasza się więcéj dla formy jak dla potrzeby parę panienek znajomych, któreby jednak ani toaletą ani wdziękami nie przyćmiewały domowego wyrobu, — smaruje się sękatą podłogę mydłem, najmuje się jakiego skrzypiciela (fortepianista jest niemożebny dla braku miejsca i fortepianu) pożycza się od sąsiadki trochę szklanek, łyżeczek i talerzy, panny przyrządzają sałatki, kompoty i galaretki, papa szuka po handlach najtańszego wina — no i bal gotowy. — O siódméj poustawiano na szafie, na piecu po kilka świec, papa sam po stołku spinając się pozapalał je; panny resztki pudru wytrząsają przed zwierciadłem na policzki i włosy, naciągają prane rękawiczki, których benzynowy zapach usiłują stłumić jakimś aptecznym fabrykatem mającym wyobrażać kolońską wodę. Najmłodsza córka pali nad świecą kadzidło (prezent od p. aptekarza) dla zneutralizowania zapachów wciskających się z kuchni a mama w świątecznym stroju i fartuchu rumiana od ognia jak piwonija co chwila zagląda do salonu dla zobaczenia, czy już można dawać herbatę. — Nareszcie pojawiają się goście — pani Pieprznicka z córkami i pani Tłustkiewiczowa, którą zaproszono jedynie dla formy w przekonaniu, że nie przyjdzie, bo cierpiała obłożnie na reumatyzm, ozdrowiała cudownie wyleczona prośbami córek i dla ich szczęścia wywindowała korpulentną maszynę swoją na trzecie piętro; nawet panna Sufczyńska daleka krewna, którą wypadało zaprosić, porzuciła na ten wieczór klasztorną ustroń i pospieszyła na uroczystość familijną. — Płci pięknéj więc w najbrzydszych okazach był dostatek — cały pierwszy pokój — chciałem powiedzieć salon był ich pełny, a gdy zaczęły przy powstaniach dygać — salon pokazał się za ciasny i niektóre części ciała poczęły to ze sobą to ze ścianami karambolować. Dla zyskania miejsca panny Fajfułkowskie proszą na gwałt siedzieć i same siadają na czem która może na stołkach, ławkach i kuferkach nakrytych dywanikami. — Całe ściany wyglądały jak wytapetowane figurkami panieńskiemi. Skrzypiciel zaczyna już stroić skrzypce, a młodzieży jak nie ma tak nie ma. — Nareszcie otwierają się drzwi — i wchodzi gęsiego sześciu kawalerów we frakach, lakierkach i białych krawatach, ale z ogromnemi tobołkami pod pachą. — W mieszkaniu bowiem państwa Fajfułkowskich nie było, jak wiemy przedpokoju; wprost z sieni wchodziło się do salonu. To młodzież nieprzyzwyczajoną do podobnego urządzenia wprawiło w kłopot. — Jakże tu wejść do salonu między wydekoltowane i postrojone panny w kaloszach, szalach futrach, lub paletotach. — Jeden ze sprytniejszych radził wejść przez kuchnią, ale służąca, która w téj chwili niosła wodę objaśniła ich, że do kuchni nie ma osobnego wejścia i przekonała ich o tem dowodnie pakując się prosto do salonu z konewkami. — Sytuacyja stawała się coraz zawikłańszą, co tu robić? — Złożono na prędce radę wojenną, na któréj zdecydowano że, aby nie uchybić regulaminowi balowemu, należy wejść do salonu we frakach, a rzeczy, których niepodobna było zostawiać w sieni na pastwę przechodzących, zabierze się ze sobą i umieści potem w drugim pokoju. — W skutek tego nastąpił ów kondukt z tobołami, który zastąpił miejsce poloneza.
Całego przebiegu balu opisywać nie możemy, bo by to nas zadaleko odprowadziło od głównego tematu. Zanotujemy tu tylko kilka ważniejszych wypadków. Najważniejszym a raczéj najczęstszym wypadkiem były upadki par tańczących, co jednak nie psuło zabawy, bo panny i mamy uważają podobne upadki za bardzo szczęśliwy prognostyk małżeństw i to tak pewny, że kawalera przewracającego się z panną opinija mam i cioć uważa już jakby na pół narzeczonego. Szło więc tylko o to z kim która panna się przewraca, a że najczęściéj pan sędzia jako nie tęgi w nogach i nieco reumatyczny podlegał tym wypadkom a sędzia miał z dodatkami pseudo 1500 guldenów pensyi, przeto serca rodzicielskie z prawdziwą roskoszą poglądały na każdą córkę, która miała szczęście położyć się z panem sędzią na mydlonych sęczkach podłogi. — Drugi wypadek przytrafił się z szafą. — Wśród ogólnéj zabawy nikt nie uważał że wskutek ruchoméj podłogi szafa z rzeczami, któréj nie było gdzie wystawić z salonu, podskakiwała sobie od czasu do czasu, jakby miała ochotę pieścić się w tańcu ze wszystkiemi, aż przy mazurze tak się staruszka rozkołysała, że straciła równowagę i upadła na twarz w sam środek mazurowego koła. Na szczęście chirurgicznego przypadku nie było żadnego, prócz kilku sińców, które młodzież po spartańsku zniosła i plam stearynowych na frakach. Ale gorzéj się stało przy podnoszeniu szafy; drzwi popuściły, otwarły się na rozcież i wszystkie arkana domowe, które w głębi szafy oczekiwały dnia prania, odsłoniły się oczom publiczności. Panny domowe z krzykiem rzuciły się do zasłonięcia tych tajemnic, szczególniéj przed oczami pana sędziego, który znany był z zamiłowania porządku i czystości. Papa chcąc przyjść w pomoc zakłopotanym i zawstydzonym nieboraczkom zgasił niby przypadkiem ostatnią świecę na piecu — i zrobiła się egipska ciemność. Ktoś zaproponował: co kto woli. Dwóch czy trzech młodzieńców wolało urządzić drapaka, zwłaszcza że pomimo kolacyi żołądki ich uczuwały konieczną potrzebę zrestaurowania się czemś pożywniejszem, jak cielęcą pieczenią państwa Fajfułkowskich. — Ubytek ten młodzieży spostrzeżono po wniesieniu świateł; mimo to dzięki zapałowi panien do tańca i usiłowaniom rodzicielskim zabawa byłaby się przeciągnęła do rana, gdyby nie gospodarz, który zbudzony łoskotem upadającéj szafy, wszedł na salę balową w ubiorze nie bardzo balowym i oświadczył panu Fajfułkowskiemu, że on na takie hałasy po nocy zezwolić nie może, że gotów dla spokoju własnego i reszty mieszkańców wypowiedzieć mieszkanie. — W skutek tego zagrożenia bal skończył się daleko wcześniéj ku wszelkiemu zadowoleniu niektórych młodzieńców, którzy już ustawali ze znużenia obracając przez całą noc tyle brzydkich panien za kawałek cielęciny i kieliszek kwaśnego wina. — Czy który z nich zdecydował się w skutek tego balu wejść w bliższe kolligacyje z rodziną Fajfułkowskich, nie mogłem się dowiedzieć na pewno. Widziałem wprawdzie raz sędziego kupującego ślazowe karmelki z wierszykami i byłem pewny, że którą z panien Fajfułkowskich chciał uszczęśliwić niemi a następnie swojem nazwiskiem, ale zaraz się wygadał przed cukiernikiem, że to dla siebie robił ten sprawunek — dla spędzenia flegmy.
Bądź co bądź, czy sędzia zdecyduje się na którą z panien Fajfułkowskich czy nie, zawsze to będzie pewnikiem, że takie z nadzwyczajnem wysileniem kieszeni i wbrew wszelkim przeciwnościom dawane bale, rzadko pomyślnym uwieńczone bywają skutkiem i żaden praktyczny papa, żadna przezorna mama nie puszczają się na tak niepewne a kosztowne eksperymenta, i umieją znaleźć jakiś tańszy a wygodniejszy sposób zbliżenia konkurenta do panny czy to gdzieś w ogrodzie, czy na wyścigach lub na wystawie obrazów. Niby od niechcenia zagadnie się wtedy jaką grubą rybę, przedstawi niespodzianie córkom, zawiąże między niemi zręcznie rozmowę a resztę zdaje się na zrządzenie opatrzności, i spryt panienek. — Jeżeli gruba ryba nie daje się złowić na takie przynęty i widocznie ich unika, roztropny papa redukuje swoje wymagania na punkcie konkurentów do skromniejszych rozmiarów i gdy widzi, że żaden doktór, ani profesor, ani adjunkt nie ubiega się o poznanie jego córek, poprzestaje na subjekcie z handlu, albo aptekarzu, byleby ten dawał gwarancyją, że będzie mógł utrzymać żonę, a ewentualnie i siostrę żony przy sobie i od czasu do czasu przyjąć całą familiję u siebie choćby kawą z cykoryją lub zimną kolacyją.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.