Agaj-Han (Krasiński, 1912)/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Agaj-Han
Podtytuł Powieść historyczna
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Kozaków z Siczy i kozaków z Terku wyginęła moc. Do ostatniego bronił się Zarucki, wreszcie konia dosiadł i z hufcem mołodców zniknął w stepach.
Wojska moskiewskie zalały oba brzegi Wołgi. Astrachan wrócił pod panowanie Carów. Szein Nikoinko Horbroków przywodzi owym tysiącom, które się rozbiegły za Zaruckim, za Maryną. Po pustyniach pędzą Tatarzy i upatrują śladów uciekających; ale nieraz z tej pogoni już do wodza nie wrócą; mróz jeźdźców i konie do ziemi przykuje.
Szwed, który dał się namówić do dalekiej wyprawy, dotrzymuje jak może kroku zimie i z ciężką rusznicą brnie po śniegach, brnie w piasku pod spodem.
Moskale śmieją się i powoli stąpają; im nie mroźno, im dobrze, im doma wśród zawiei i śniegów. Zaludniły się puszcze; obozy co chwila przesuwają się po nich; wielbłądy stąpają z białemi namioty, gdyby z krzydłami na grzbietach; świstom wichru na przekór grają trąby i kotły. Pod szaremi chmurami błyszczą hełmy, tłum bród moskiewskich podobnych do zgrai buńczuków posuwa się naprzód. Coraz głębiej zapuszcza się wojsko w manowce pustyni. Tak bowiem Car Szeinowi kazał, a Szein przykazuje im teraz.
Ale też trupów niemało śladami ich leży na śniegu. Kruki i sępy tańcują nad niemi w powietrzu i rwą ciała na sztuki, wśród burzy, popijając śniegiem.
Nigdzie nie mogą wykryć śladu męża i niewiasty, za któremi się uganiają; wiatr co pląsa w pustyni, ślady owe zaciera. Zaraza szerzy się po wojsku, głód nastanie wkrótce, a zatem wódz każe stanąć, sobie szopę wystawić, przedniejszym rozbić namioty bojarom, nory w ziemi wykopać żołnierzom i pokryć je sitowiem, co po jeziorach tu i owdzie rośnie; a że na siłach upadł, kładzie się na skóry niedźwiedzie i rozmyśla jakby sobie i Carowi dogodzić.
Dzień minął, noc minęła, żadnego powziąść nie zdołał zamiaru: — Wyginą owe tysiące bez żywności j o takim mrozie: mniejsza o to — ale ja możno gdzie padnę na piasku; lub jeśli ujdę zgonu, a wrócę z niczem, w domu zastanę niesławę co mnie u progu przywita; ale mniejsza i o nią; więzienia i gniewu Jego Wieliczestwa się obawiam; żadnych mi nagród nie będzie.
A zatem zwołuje podrzędnych wodzów i bojarów; oni stoją w poszanowaniu na okoła łoża, wśród ścian trzęsących się od wichru, obitych skórami, porozwieszanych orężem.
— Radźcie, wolno każdemu zdanie powiedzieć; przysłużycie się mi, a ja, wiecie, żem u Cara pierwszy na urzędzie i względzie.
Naciągną się twarze, najeżą się brody, słychać szelest szat, bo każdy rękę podnosi ku czołu i długim rękawem o rękaw sąsiada się zetrze. Radzą i rozważają jako każdy może; ów rozpacza i zmrożoną pokazuje rękę; tamten spuszcza głowę i mruczy pod nosem; najdzielniejsi uśmiechają się, ale uśmiechem zwątpienia.
Horbroków wstrzymuje gniew, ale znać, iż wkrótce wybuchnie; więc kilku głos zabiera i wystawiają trudy, które ponieść trzeba: — Nie słyszano nigdy nad brzegami Kaspii o tak ciężkiej zimie; nocy długie, gwiazd jak gdyby nigdy nie było na niebie, toż samo z księżycem. Tumany śniegu jak larwy szturmują do obozu; we dnie chmury czarne, nieporuszone, chociaż wicher dmie z całej mocy. Jako słońce wygląda, zapomni się wkrótce; przynajmniej u nas, kiedy mróz, to słońce okazałe, a gwiazd nie policzyć, tyle się ich skrzy w górze. Gdzież w tej obszerności szukać garstki ludzi? zostawmy ich na jadło czarnym lisom. Już oni nie wrócą, nie wrócą nigdy by zaburzyć państwo niezwyciężonego Michała; może już dotychczas przemienili się w stos kości, a tych nie znajdziemy. Dnia sądnego czekać, aby na jaw się wydobyły.
Zgrzytnął wódz i spojrzał surowo; wtedy młodzi się odezwą z przechwałkami. — Pójdziem aż na koniec świata, lecz wprzód wrócić do Astrachanu trzeba; żywności i prochu zabrakło, potem gotowiśmy pomrzeć za Cara chrzestne panowanie.
Nastąpiło milczenie; płowe oczy Szejna żarzą się jak u chorego tygrysa, w ich spojrzeniach dzikość wojownika, chytrość doradcy zwyczajnie przebija; teraz dzikość wzięła górę; zadrżeli przytomni, on zagrzmiał potężną piersią, nazwał ich nikczemnikami, ale boleść przerwała mowę; musiał spuścić głowę i jęknąć, wyrwał sobie siwych włosów garść i sypnął niemi w oczy otaczającym. Wtem usłyszano głos straży kłócącej się u progu; potem skrzypnęły drzwi szopy i wszedł młodzian, bez pytania się o pozwolenie. Ta zuchwałość wszystkich spojrzenia ku niemu obróci.
Nosił się dziwnym strojem, ni szwedzkim ni moskiewskim, zarywającym trochę na ubiór wschodnich Emirów. Szyszak miał stalowy, wygładzony jak lustro niewyczerpanych połysków, koszulkę z posrebrzanych drutów, spiętą czarnemi klamrami, a na każdej wydłutowana głowa niedźwiadka z arabskim w około napisem; z pod niej przeziera szata błękitna, kindżał u lewego, bułat u prawnego boku, z pochwą o mnogich ozdobach, na ramionach rękawice z futrzanem obszyciem, a nogi żelazem okryte.
Wszedł i nie zatrzymał się czekając, by mu przystąpić kazano, ale przesunął się między bojarami i stanął o dwa kroki od Horbrokowa.
— Nuradynie Murzo, Nuradynie Murzo, skąd ta zuchwałość? — szeptali mu do uszów otaczający, a on się uśmiechał tak jak dziecko radujące się z własnej swawoli.
— Nie jednego Tatara kazaliśmy zasmagać na śmierć w karę za krnąbrność, zawołał Szein podnosząc się na skórach niedźwiedzich i wlepiając oczy w twarz Nuradyna, jakby go przestraszyć chciał; wara, choć dowodzisz tysiącem ich i ubranyś gdyby odaliska Serajów. — Twarz młodzieńca nie zachmurzyła się na takową przemowę, założył ręce na piersi i czekał aż przeminie burza, potem rzekł z urąganiem:
— Przez proroka, przez Allaha, Szeinie Nikomko Horbroków, chłopie i sieroto Cara Michała Hospodara naszego, tym bojarom, tym zmarzłym wojakom, precz każ iść stąd, bo ja z tobą rozhowor mieć chcę.
Tu już krzyk wodza uniesionego wściekłością i groźby przytomnych wstrząsnęły belkami szopy; słychać brzęk sztyletów wyskakujących z pochew.
Nuradyn Murza roześmiał się, ale już nie po dziecinnemu. Był to śmiech człowieka gardzącego podłą czeredą, znającego swój cel i dążącego ku niemu z niezłomna wiarą w przeznaczenie.
— Wodzu, kiedy oni chuchają w palce, ja moją rękę wystawiam na zęby mrozu; kiedy o odwrocie zamyślają, ja wnoszę, by pędzić dalej, kiedy zwątpili o pojmaniu żony Dymitra, kochanki Zaruckiego, ja przysięgam, że mojej pogoni nie ujdzie. Teraz komu z nas stąd wyjść przystoi? Czy drżącym od bojaźni 1 zimna, czy temu, który z pustyni i chmur się śmieje, prędzej lata od sępa, zjadliwiej niż sęp ciało ofiary rwać będzie na sztuki? Ha! przysięgam, że tę niewiastę wykryję i pojmę. Dziś już mi donieśli gdzie ona.
Z krwią najzimniejszą Horbroków skinął na otaczających, by się oddalili; potem rzekł do Nuradyna: — Głowa twoja Tatarze, lub głowa Maryny — i wsunąwszy się między skóry niedźwiedzie słucha ciekawie, co tamten powiada.
— W takowej pustyni, o takowej porze, zgniją wasze namioty, zmarzną żołnierze, na sitowiu ducha wyzioną bojary i sam wódz skona; nie z obozem gdyby miasto wojować tu trzeba, ale z garstką, w której każdy jeździec strzała, a rumak każden jak pierze u strzały. Maryna już za Jaikiem, na lodzie go przebyła z ostatkiem mołodców.
Obyczajem rozjuszonego zwierza tarzał się Szein na łożu, rwał pięście; nogą pchnął szyszak stojący w pobliżu i rzucił go z łoskotem: — Uciekła! Car mi się nie pokłoni; wszelkiemu pospolitemu motłochowi pośmiewiskiem będę. Jaki z niego bojarzyn, powiedzą z mnożnem natrząsaniem; łeb twój z karkiem rozbrat weźmie, Tatarze, za taką nowinę.
— Do moich tysiąca przydaj dwa tysiące Kumańskich, a twoją Maryna, a twoim Zarucki.
W głosie młodzieńca nie było żadnego wahania się, żadnej wątpliwości; nie spieszył się z odpowiedzią Horbroków, znów skórę niedźwiedzią naciągnął na szyję i dumał.
— Na słońcu mojej waleczności żadnej chmurki nie masz, od kiedy wam służę, wojewodo; przypomnij owe pachole co przybiegło do ciebie, kiedyś stał pod św. Trójcą; a dziś wodzem jestem. Czemże wyniosłem się, oto błyskawicą mej szabli.
Wracaj do Astrachanu, tam odpoczniesz lepiej; tam i wino kipi w czarach, tam oczy dziewczyn wrą w powiekach, a mnie poślij, za zbiegami; po bezdrożach po manowcach, dniem i nocą, ich nie odstąpię śladów; ścigać będę za Carycą jak kochanek za kochanką, a choćbym miał gryźć piasek i popijać sokiem piołunu, wytrwam i dogonię. — To mówiąc ruszał rękoma i całem ciałem, znać, że jego chęci tak żywe, iż nie dosyć mu słów na ich wydanie, a twarz wycieńczona przez rozkosze i opium, zabłysnęła nadzieją i szczęściem; nie owem szczęściem błogiem, które jest snem namiętności, cichą pogodą bez żadnego wichru; ale owem, co duszę człowieka jak piorun chmur, zarazem Boskim ogniem obleje i rozerwie na sztuki. Oczy jego rozpromieniły się nad zapadłemi rysami i buchające z nich spojrzenia budują Szeina.
— Dwa tysiące Kumańskich przydawani do twoich ludzi, ale przysięgnij, kiedy Ją i Jego związanych powrozem przyprowadzisz do stóp moich, bym ich zawiódł przed Hospodara naszego, że przed Hospodarem naszym za to o nagrodę bić czołem nie będziesz. Ja, bojar Szein Nikomko Horbroków, klnę się przez błahoczesną wiarę naszą, iż sam soroków sobolich trzysta dam tobie w zapłacie. — Uśmiech niewymownej pogardy skurczył usta młodzieńca.
— Przysięgam przez proroka.
— A zatem dziś zaraz wyruszyć możesz.
— I wyruszę. — Po tych słowach poszedł ku drzwiom szopy.
Odwołał go Szein.
— Pamiętaj, młody jesteś, byś nie zabył obietnicy swojej. Ta wszetecznica, która się Carową nazywać śmiała, skarbów z Astrachanu, jak gmin gwarzy, uniosła mnożno, Sorokow trzysta.
— Śmiech mnie bierze z twojej przenikliwości — przerwał Nuradyn: dowiedz się, iż twe źrenice by zgasły na zawsze, gdyby tylko połowę tych kosztowności, któremi ja gardziłem jak piaskiem, oglądać im przyszło.
— Ha! zawołał Horbroków, o twoim rodzie Tatarzy twoi dziwacznie bają; słyszałem, słyszałem. — I zamilkł choć chciałby dalej mówić, i nie oburzał się, choć gniewem nabrzmiały mu lica.
Nuradyn znów ku drzwiom postąpił: spieszy się jak człowiek, który pragnie wyjść na świeże powietrze z sali godowej, gdzie napój mózg mu zawrócił i rozpalił serce.
— Jeszcze jedno przykazanie: człeku pogański, weź na drogę — i odwołał go do siebie wódz skinieniem ręki; młodzian tupnął nogą o ziemię.
— Po morzu naszej cierpliwości żeglujesz bezpiecznie, jak gdyby to nie morze było, lecz tylko jezioro! — zawołał, klaszcząc rękoma, obyczajem znudzonego dziecka.
— Owa Maryna Laszka czarownicą jest niepospolitą. — Bogomodlca Archiepiskop Legrygiej ogłosił mi zdanie swoje o tej nierządnicy: krasa jej najchrobsze serce zmiekczy, a ty młody i niewierny.
Na te słowa dreszcz porwał wszystkie członki Tatara, kolana zgięły mu się ku ziemi, sto rozmaitych wyrazów weszło mu i znikło na licach: głos jego dotąd ciągły, dźwięczny, osłabł teraz i przerywa się co chwila.
— Nie bój się — niechaj mi się pokaże jako huryssa wśród pustyni — ona rajską rosą oblana, rajskie wonie w około niej płyną — piasek — śnieg — tumany — ona krzewem róż Edeńskich wśród głuchej puszczy, nad solnem jeziorem co dysze pod białą skorupą — przebrzydła owa okolica i rumak pieni się od strachu i jeździec nie dotrzyma siodła przed okropnością obrazu. Natura w dzikości swej dzieci swoich się wyrzeka — patrz — trupy leżą na zwirze — ot! sama podusiła swe dzieci! ale ani mój koń, ani ja nie zginę. — Jej wzrok nie będzie mi gwiazdą, jej głos harfą w pustyni — może i to być, że oboje przepadniem na wieki — polegaj na mojem słowie — przywlekę ci ją za włosy — polegaj — do Astrachanu — do pałacu twego — z szczerego jedwabiu jej pukle — przysiągłem.
Ani zadrgnął żaden rys na twarzy Horbrokowa, ale słuchał uważnie, bo chciał podejść młodzieńca i wyrozumieć jego tajemnice.
— Nuradynie, nie przy wszelakich zmysłach zastaje cię pierwszy dzień twej wyprawy, wracaj pod namiot swój i legnij; kogo innego poślę na brzegi Jaiku.
Zgryzł sobie wargę Nuradyn, znać w nim żal, iż popuścił cugle językowi, a zatem przybierze barwę spokojności i zarazem uszczypliwym przekąsem usta nastroi:
— Czasami się zdarza, iż mnie żarty porwą. Zawżdy niebezpieczne wycieczki i błędy zaczynam od tego; bądź zdrów, Wojewodo, o mojej wierności nie wątp i chwili, nie poznałeś się na mnie. — Lica jego w tej chwili cechę obojętności przywdziały, znikło gwałtowne wzruszenie, co nim miotało; bawił się to fręzlą od szaty błękitnej, to rękojeścią kindżału.
Nie wiedział co wyrzec Horbroków, ale boleści co raz bardziej mu dolegają; wicher nabiera siły i tłucze o ściany, słychać w obozie jęki i odkazywania, a czasami głuchy szczęk rydla o kłęby śniegu i bryły lodu. Znać świeżym trupom świeże doły kopią.
— Tatarze, idź, rozkazy wydam, pamiętaj, głowa twoja lub głowa Maryny.
Rękę położył na sercu młodzieniec, zadrżał cały, ale umiał wnet pokryć wzburzenie duszy i ukłonił się nizko, ukłonem niewolnika obiecującego panu wypełnienie jego woli. Tymczasem w oczach jego świetnieje, iż dopiął zamiaru i że on, a nie kto inny od tej chwili jest panem.
Nazajutrz obóz moskiewski zwinięty, wojska wstecz wracają ku Wołdze, a trzy tysiące jeźdźców oddziela się od niego jak kłąb śniegu od śnieżnej zawały i w przeciwną stronę się udaje ku brzegom Jaiku. Na czele Nuradyn z przepychem Szacha jedzie na arabskim koniu; nie pyta się o wicher ni o mróz, co pod kopytami trzeszczy, ale pędzi z uniesieniem wojownika, który jedzie na pewne zwycięstwo, z zapałem kochanka, co za lubą goni, z szałem człowieka przepalonego od namiętności, który długo udawał, ale dziś już udawać nie potrzebuje, bo zbliża się do ostatniej sceny żywota, gwoli której wszystko poświęcił.
Twarz jego otoczona połyskami hełmu bijącemi z góry i połyskami pancerza bijącemi z dołu. Cała siła młodości, wszystek ogień nadziei pała w źrenicy; rzekłbyś, iż on szczęśliwy i chwały nagród przeczuciem; ale przypatrz się lepiej, a odwrócisz spojrzenie od tego uśmiechu piekielnej rozkoszy, który do ust się przyczepił jak nienasycona pijawka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.