Ach! nieraz mi się zdaje,
gdy tak samotny kroczę
W zachodu cichem złocie,
zadumą ogarnięty,
Że cień, co, długi, wstaje
z pod nóg mych i swe mrocze
Na ziół tych ściele krocie,
nie ze mnie jest poczęty.
Lecz, że z przeszłości fali,
czy z przyszłych dni głębiny —
Hen! tam, gdzie ziemi końce —
byt jakiś, tu nieznany,
Wychylił się w oddali
i że cień jego siny
Dnia dzisiejszego słońce,
mrąc, rzuca na te łany.
I tęskność duszę chwyta
na wierchy gdzieś tajemne,
Lecz wraz ku memu łonu
zbliża się lęk ponury:
Ach! widzę, jak, okryta
w całuny mgławic ciemne,
U stóp mych przepaść dyszy
głębokiem, cichem tchnieniem...
Jak przed zjawiskiem skonu,
zwrócony do purpury
Zachodu, drżę w tej ciszy —
przed swoim własnym cieniem...