Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Część pierwsza/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Żyd wieczny tułacz
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk "Oświata"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Juif Errant
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
KOŚCIÓŁ KATEDRALNY.

Prawie całkiem się już zmierzchło, gdy pokaleczone sponiewierane zwłoki Goljata wrzucone zostały do rzeki Ksiądz d‘Aigrigny, ciągle oblegany przez tłum, nacierający nań z krzykiem: Śmierć trucicielowi! cofał się krok za krokiem, zasłaniając się od wymierzonych nań ciosów. Cofając się powoli, manewrując tak, iżby się mógł zbliżyć do muru kościelnego, zdążył przecie wtulić się w kąt, między filary kościelne, przy małej furtce. Opór tej ofiary podwoił zapalczywość napastników; krzyki rozległy się z nową gwałtownością. Znowu kamieniarz rzucił się na księdza d‘Aigrigny, wołając:
— Za mną, przyjaciele!... Za długo się nam opiera trzeba z nim skończyć...
Ksiądz d‘Aigrigny przewidywał już swoją zgubę!...
Nagle, w chwili właśnie, kiedy ksiądz d‘Aigrigny, idąc za instynktem zachowawczym, ostatni raz jeszcze wołał ratunku, drzwi, do których tyłem był obrócony, otworzyły się, silna ręka pochwyciła go i prędko wciągnęła do kościoła. Przy tem, z szybkością błyskawicy wykonanem poruszeniu, kamieniarz rozpędzany naprzód dla pochwycenia księdza d‘Aigrigny, nie mógł wstrzymać swego zapędu wpadł prosto na osobę, która, iż tak powiem, zastąpiła miejsce jezuity. Kamieniarz stanął, jak wryty, potem cofnął się o parę kroków, równie jak jego tłuszcza zdumiony tem niespodzianem zjawieniem się tej osoby i, równie jak tłuszcza, przejęty uczuciem podziwu i uszanowania na widok tego, który tak cudownie przybył na ratunek księdzu d‘Aigrigny. Był to ksiądz Gabrjel. Młody misjonarz stał we drzwiach na progu...
Fizjognomja jego jaśniała tak niebiańską pięknością, malowało się w niej politowanie tak tkliwe, iż lud uczuł jakieś niezwykłe na jego widok wrażenie. Gabrjel, ze łzami w swych pięknych, niebieskich oczach, złożywszy ręce, zawołał dźwięcznym, drżącym głosem:
— Zlitujcie się... moi bracia!... bądźcie ludzkimi bądźcie sprawiedliwymi.
Kamieniarz, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia i mimowolnego podziwu, postąpił krok do Gabrjela i zawołał
— Niema litości dla zatruwacza!... potrzebny nam jest... wydać go nam!... bo, jeżeli nie, sami go weźmiemy...
— Moi bracia, posłuchajcie mię... — rzekł Gabrjel, wyciągając do niego ręce.
— Precz! — zawołał kamieniarz. — Truciciel ukrywa się w kościele... wejdźmy do kościoła.
To mówiąc, kamieniarz a za nim Cebula i pewna liczba gotowych na wszystko ludzi, postąpił ku Gabrjelowi. Misjonarz, widząc jak od kilku chwil powiększa się zaciekłość ludu, osądził na co się zanosi; prędko się cofnąwszy do kościoła, zdołał, pomimo natarczywości napastników utrzymać drzwi prawie przymknięte, i zabarykadować je jak mógł najlepiej za pomocą drewnianego drąga, którego jeden koniec oparł o kamienną posadzkę, a drugą o drzwi. Podpierając drzwi, wołał na księdza d‘Aigrigny:
— Uciekaj, mój ojcze... uciekaj przez zakrystję bo inne drzwi są pozamykane...
Jezuita, znękany, osłabiony, oblany zimnym potem, czując, że mu sił braknie i sądząc, że już jest w bezpiecznem miejscu, rzucił się na krzesło omdlały. Na głos Gabrjela ledwie się podnieść zdołał i chwiejnym krokiem dążył do chóru, oddzielonego kratą od reszty kościoła.
— Prędko, mój ojcze!... — dodał Gabrjel ze strachem, trzymając wszystkiemi siłami drzwi, do których gmin szturmował — śpiesz się, mój ojcze!... Dla Boga, śpiesz się, mój ojcze!... za kilka minut już będzie zapóźno... — Potem misjonarz dodał z rozpaczą: — A tu być samemu...samemu, dla wstrzymania napaści tych rozszalałych...
W tej chwili właśnie Gabrjel, pomimo nadzwyczajnej energji, z jaką trzymał drzwi, pragnąc ocalić księdza d‘Aigrigny, spostrzegł, że już się chwieją. Obejrzawszy się wtedy, dla zobaczenia, czy przynajmniej tymczasem jezuita schronił się za kraty. Gabrjel zdumiał się i przeląkł, widząc go leżącego bez ruchu kilka kroków od chóru. Gabrjel, z założonemi na krzyż rękami na piersiach, stal spokojnie, nieustraszony. Wyłamawszy drzwi, napastnicy wpadli do świątyni. Osobliwa zaszła z nim scena.
Już zmierzchło się było... Kilka tylko srebrnych lamp rzucało tu i owdzie słabe światło, dalej zaś w kościele zupełnie było ciemno. Nagle, wpadłszy do tej ogromnej, posępnej, głuchej, pustej katedry, najśmielsi nawet przelękli się, osłupieli, na widok okazałej, kamiennej pustyni.
Religijne podania, nawyknienia, lub wspomnienia dziecinnego wieku, tak silny mają wpływ na niektórych ludzi, iż wielu towarzyszy kamieniarza, skoro wbiegli do kościoła, natychmiast odkryli głowy i postępowali ostrożnie, aby nie robić hałasu. Lecz za pierwszym żarcikiem kamieniarza, którzy przerwał to szanowne milczenie, wkrótce przeminęło wzruszenie.
— Cóż to? — zawołał — czyśmy tu przyszli śpiewać nieszpory?
Na te słowa odezwały się głośne śmiechy.
W miarę, jak nikło pierwsze wrażenie poszanowania doznane mimowolnie, coraz mocniej odzywały się głosy, a na twarzach malowała się coraz większa dzikość, tem groźniejsza, że każdy wstydził się chwilowego przestrachu — Tak, tak! — krzyknęło kilka głosów, drżących z gniewu — trzeba nam życia jednego lub drugiego z nich.
— Lub obydwóch...
— Bo dlaczego ten przeszkadza nam poszarpać naszego truciciela?
— Niech zginie! niech zginie!
Po tym wybuchu dzikich okrzyków, tłuszcza rzuciła się do kraty chóru, przy której drzwiach stał Gabrjel.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.